separateurCreated with Sketch.

Mój mąż był uzależniony, mieszkał na ulicy. Potem znalazł pokój, radość i rodzinę [wywiad]

FRANK SIMMONDS
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ewa Rejman - 25.12.20
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Frank Simmonds był uzależniony od narkotyków i żył jako bezdomny na najgorszych ulicach Nowego Jorku. Pewnej zimnej nocy chciał popełnić samobójstwo. Obiecał jednak Bogu, że będzie Mu służył do końca życia, jeśli On w jakiś sposób go przed tym powstrzyma.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Lata później, gdy zachorował na raka, jego pierwszą odpowiedzią po usłyszeniu śmiertelnej diagnozy były słowa „Pan jest moją mocą i pieśnią”. Żona Franka, Rita Simmonds, poetka i autorka książki „Skazany przez Miłosierdzie. Podróż Franka Simondsa z Ulic do Świętości”, dzieli się z nami historią jego życia.

Ewa Rejman: Twoja książka „Skazany przez Miłosierdzie” opowiada prawdziwą historię świętego. Świętego, który był uzależniony od narkotyków. (…) Ale nie jest to opowieść o człowieku, który był „zły” i stał się „dobry”. Raczej jest to historia długiej, przemieniającej relacji pomiędzy człowiekiem a jego Bogiem. Jaką osobą był Frank, kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?

Rita Simmonds: Frank był wtedy bezdomny i bardzo szczupły. Pomieszkiwał w schronisku i wciąż zażywał narkotyki. Ale przebijała przez to wszystko jego osobowość – był też przyjacielski i inteligentny. Mój kolega Dawid, który akurat wyjeżdżał, zapytał, czy zaprosiłabym Franka do swojego domu na Święto Dziękczynienia. Kiedy zaproponowałam mu to, spojrzał na mnie i zaczął płakać. Powiedział: „Upłynęło tak wiele czasu, odkąd ktokolwiek zaprosił mnie gdziekolwiek. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy, bardzo ci dziękuję. Jestem bardzo wzruszony, ale nie mogę przyjąć tego zaproszenia”. Zapytałam go, czy jest pewny, ale potwierdził.

Później Frank zniknął i nie przyszedł do pracy. Bardzo nas to zmartwiło.

Frank Simmonds: Jeśli mnie powstrzymasz, będę Ci służył

Co stało się tamtej nocy?

Wyszedł na ulicę, wziął tych niewiele pieniędzy, jakie miał, kupił za nie kokainę i poczuł, że potrzebuje więcej narkotyków. Pomyślał, że może kogoś okraść, ale była druga w nocy więc prawie nikogo nie było na zewnątrz. Sprzedał już swój płaszcz, swoje buty, wszystko, co miał i siedział tam bez płaszcza, bez butów, bez czegokolwiek. To był listopad, a w listopadzie w Nowym Jorku jest bardzo zimno. Postanowił, że okradnie następną osobę, która nadejdzie ulicą. Tą następną osobą okazał się mężczyzna z koloratką. Frank zauważył, że to ksiądz. Zdecydował, że jeśli ksiądz przejdzie obok niego i nic nie powie, zostawi go w spokoju. Ten jednak podszedł, odwrócił się do Franka i powiedział mu: „Młody człowieku, jeśli sądzisz, że Bóg zamierza przyjść i leżeć razem z tobą w tym rynsztoku, to się mylisz. Wiesz czemu? Ponieważ On jest święty. Ale jeśli wyciągniesz rękę, On się stąd wydobędzie”.

Frank bardzo się zezłościł i ruszył za księdzem, ale gdy dotarł na róg ulic, już go tam nie było. Poczuł do siebie odrazę. Powiedział sobie „nie zostałem przeznaczony do bycia kimś takim, do bycia bezdomnym, do jedzenia z koszy na śmieci i okradania ludzi”. Zorientował się, jak nisko upadł i chciał się zabić, czuł się zupełnie bezwartościowy i postanowił rzucić się pod pociąg. W pewnym momencie zrobił jednak coś, czym sam poczuł się zaskoczony. Powiedział Bogu: „Jeśli w jakiś sposób powstrzymasz mnie przed tym, co chcę zrobić, będę Ci służył przed resztę życia”. Ledwo rozpoznał swój własny głos wypowiadający te słowa.

Zauważył, że obok niego stoi budka telefoniczna i pamiętał, że ma przy sobie zapisany numer otrzymany od człowieka, który powiedział, żeby zadzwonić do niego, jeśli znajdzie się w kłopocie. Zadzwonił i powiedział, że chce rzucić się pod pociąg. Chłopak po drugiej stronie obiecał, że przyjedzie w piętnaście minut. „Dziesięć albo skaczę” – odpowiedział mu Frank.

Przyjechali w osiem minut. To był moment, od którego zaczęła się przemiana Franka.

Nic ode mnie nie chciał, zawsze traktował z szacunkiem

To, co opisujesz, brzmi jak scena z filmu. Ale wydarzyło się naprawdę. W tamtym okresie twoje życie było zupełnie inne od życia Franka. Byłaś zorganizowana, przestrzegałaś reguł, wierzyłaś w Boga. On mierzył się z ogromnymi trudnościami. A jednak udało wam się nie tylko rozpocząć związek, ale także w nim wytrwać.

Możesz być „bardzo dobrym katolikiem”, przestrzegać wszystkich reguł i wciąż w twoim życiu czegoś będzie wyraźnie brakować. Tym, czego mi brakowało, a czym Frank był wypełniony, było Boże miłosierdzie. Ja też zmagałam się z wieloma rzeczami i dlatego tak mnie to pociągało. Jeśli żyjesz tylko po to, żeby przestrzegać reguł, po jakimś czasie staje się to bardzo trudne.

Wasza relacja i wreszcie małżeństwo dla wielu może wydawać się zaskakujące. Jak to wszystko się zaczęło?

Najpierw poznaliśmy się jako przyjaciele. W tamtym czasie Frank nie brał już narkotyków i mieszkał w specjalnym centrum, w którym otrzymywał pomoc. Moje życie za to zaczęło się rozsypywać i miałam problemy z osiąganiem swoich celów, a to właśnie w tym wcześniej w dużej mierze pokładałam ufność. Kiedy ja czułam się zawstydzona, Frank był zawsze bardzo uprzejmy, rozumiejący, nigdy nie okazywał mi, że powinnam dorosnąć do określonego standardu. Poruszała mnie ta przyjaźń. Nigdy nic ode mnie nie chciał i zawsze traktował mnie z wielkim szacunkiem. W miarę upływu czasu zorientowałam się, że uwielbiam spędzać z nim czas. Był silny, inteligentny, zabawny. To, że zaczęliśmy być razem jako para okazało się chyba zaskoczeniem dla nas obojga, bo Frank rzeczywiście wiódł zupełnie inne życie i miał inne oczekiwania. Znajomy ksiądz ostrzegł mnie, że muszę być ostrożna, bo bycia kobietą zamężną będzie dla mnie dużo łatwiejsze niż dla Franka bycie żonatym mężczyzną.

Chrystus zmienił Franka

Ksiądz, który błogosławił wasze małżeństwo, zapytał Franka przed ołtarzem, czy na pewno jest pewien tego, co robi, bo jeśli nie, to nadal można wszystko odwołać. Na twoim miejscu byłabym w tym momencie przerażona.

(Śmiech) Cieszę się, że to powiedział, bo dzięki temu wiem, że Frank podjął tę decyzję w absolutnej wolności. Nigdy nie robił tego, czego nie chciał, ale jeśli postanowił, że coś zrobi, zawsze to robił.

Frank później został liderem wspólnoty Komunia i Wyzwolenie w Nowym Jorku. W Wielki Piątek niósł też krzyż w procesji przechodzącej przez brooklyński most. Co ten gest dla niego znaczył?

Frank chodził na spotkania Komunii i Wyzwolenia i był wtedy szczęśliwy, bo mógł razem z przyjaciółmi rozmawiać o rzeczach zgodnych z tym, czego pragnął w życiu. Okazał się tak pełen entuzjazmu i mądrości, ze mój szwagier poprosił go o prowadzenie spotkań. Frank był liderem o sercu sługi, nie cierpiał mówić ludziom, co powinni robić, bo miał wyraźną świadomość swoich własnych grzechów. Nigdy nikogo nie osądzał. Mogłabyś pójść do niego i powiedzieć, że popełniłaś największe przestępstwo na świecie, a on okazałby ci miłosierdzie. Ofiarowywał ten gest poniesienia krzyża przez brooklyński most za cały świat, za ludzi, którzy nie poznali Chrystusa, za tych, którzy nie mają nikogo, kto by się za nich modlił. „Proszę Boga, żeby pobłogosławił każdego, a jeśli coś zostanie, to proszę Go o pobłogosławienie także mnie i mojej rodziny” – mówił.

Pod koniec życia Frank powiedział: „Jestem zmienionym człowiekiem”. Co było tym, co go zmieniło? Albo raczej - kto?

W 2012 roku u Franka zdiagnozowano raka w zaawansowanym stadium. Nie chciał cierpieć, brał wszystkie lekarstwa, starał się wyzdrowieć, ale okazało się to niemożliwe. Było mu przykro, że nie będzie w stanie wychować naszych dwóch synów i myślę, że oddawał to cierpienie za swoją rodzinę. Mogę powiedzieć, że odchodził jako szczęśliwy, spełniony człowiek, który nigdy nie wycofał swojej obietnicy złożonej tamtej zimnej nocy. Chrystus w swoim człowieczeństwie był tym, kto zmienił Franka.