Aleteia logoAleteia logoAleteia
czwartek 25/04/2024 |
Św. Marka
Aleteia logo
Kultura
separateurCreated with Sketch.

Rozważny i… klasyczny. Andrzej Lampert: Wspólny mianownik jest w Bogu [wywiad]

ANDRZEJ LAMPERT

Tadeusz Wypych/REPORTER

Małgorzata Bilska - 01.01.21

„Doświadczam obecnie, że im mniej oczekuję, tym więcej dostaję. Tak jakby Bóg wiedział, czego mi potrzeba. Poddałem się Jego woli i jestem zachwycony i zaskoczony efektami” – mówi Andrzej Lampert.

Andrzej Lampert, śpiewak operowy (tenor), (były i… obecny) wokalista zespołu PIN, mąż, tata czworga dzieci, opowiada nam o łączeniu kariery z byciem ojcem, wierze w Bogu i muzycznych sukcesach.

Małgorzata Bilska: Mimo pandemii jest pan bardzo aktywny zawodowo – podróże, próby, nagrania. Jak pan to godzi z bycie mężem i tatą? 

Andrzej Lampert: Rzeczywiście przez ostatnie 3 lata przejechałem ok. 160 tys. km, z czego ponad 95 proc. sam. To sporo.

No właśnie.

Ta aktywność jest zasługą mojej rodziny, z żoną na czele. U nas jest tak: ja jestem żywicielem rodziny, a Kasia opiekunką domowego ogniska. Na pewno jest mi trochę łatwiej, bo jestem mężczyzną. Włączam się w wychowanie i opiekę nad dziećmi w każdej wolnej chwili. Kasia ogarnia temat „dom” i był to jej świadomy wybór. Bycie mamą to jej chęć, decyzja. I zawód. Z mojej strony nie było żadnej presji, typu teraz będziesz siedzieć w domu, a ja będę jeździł po świecie. Kasia nie mogła się doczekać bycia mamą.

Lampert: Rodzina to misja i przygoda życia

Mało kto w Polsce wie, że Jan Paweł II, podobnie jak Sobór Watykański II i wszyscy posoborowi papieże, potępiał dyskryminację kobiet. Jedne kobiety pracują zawodowo, bo tak wybrały, inne pracują tylko w domu, bo tak chcą. Obie grupy bywają dyskryminowane, czemu sprzyjają stereotypy. Choćby negatywny stereotyp kury domowej. Co pan o nim myśli?

To jest chyba źle rozumiane macierzyństwo. Zakładając rodzinę, nie mamy myśleć o sobie. Mówię to z perspektywy 10 lat małżeństwa i jako świeżo upieczony tata czwartego potomka. Wcześniej może bym tak tego nie nazwał. Jednak kiedy powstała nasza rodzina, pojawiły się dzieci, wszystko się przewartościowało. Standard. Jestem bardzo szczęśliwy, że moją pracą i życiem mogę służyć rodzinie. Udało mi się do tej pory ich wyżywić, stworzyć im jakieś warunki – z Bożą pomocą. Uważam to za sukces. Patrzę na to jak na misję – i przygodę życia.

Kiedyś bałem się zostać ojcem. Tych, którzy się boją, namawiam, żeby „skoczyli w przepaść” i zaufali. Lęk bierze się z braku doświadczeń. Może też z braku ludzi wokół, którzy by rozwiali nasze wątpliwości.

Żona ich nie miała?

Gdy była dziewczynką, zapytano ją: co chcesz robić, gdy będziesz duża? Powiedziała: chcę być mamą, piosenkarką i bajkopisarką. Jedną z jej ulubionych piosenek jest ta Natalii Niemen „Jestem mamą, to moja kariera”. Kobiety, które myślą, że zostając w domu coś tracą, może powinny się zastanowić, czego chcą. Czasem podejmujemy decyzje bezmyślnie, bez brania odpowiedzialności za nie, co rodzi pewne kłopoty. Sam tego doświadczyłem. Bycia mamą nie da się cofnąć.

Andrzej Lampert o byciu poczwórnym tatą

Ojcostwo jest ważną relacją osób. Przy tym podziale ról pan nie ma czasu, aby te relacje pielęgnować na co dzień. Jak to jest być ojcem czwórki dzieci „na odległość”?

Przestałem czegokolwiek oczekiwać w życiu. Od małego się modliłem (choć tego nie rozumiałem) „Bądź wola Twoja”. Grubo po trzydziestce, kiedy byłem już ojcem, powtarzałem słowa tej modlitwy bardziej świadomie. Przestałem lękać się tego, co się wydarzy, kiedy wypełni się wola Ojca w moim życiu. Może to nie moja wizja jest dla mnie odpowiednia? Moim marzeniem było połączyć życie rodzinne i zawodowe. Wiele razy słyszałem, że sztuka jest zazdrosna…

Zaborcza.

Tak, bardzo nie lubi się dzielić. Na szczęście spotkałem parę osób, które potrafią łączyć obie części życia. Wspólny mianownik jest w Bogu. Doświadczam obecnie, że im mniej oczekuję, tym więcej dostaję. Tak jakby Bóg wiedział, czego mi potrzeba. Poddałem się Jego woli i jestem zachwycony i zaskoczony efektami. Po ludzku, ojcostwo jest trudne. Wiąże się z rozłąką, z tęsknotą. Ile można rozmawiać przez WhatsApp’a czy Skype’a? Lekarstwem na to znowu jest… chęć (albo COVID-19). Żeby „chciało mi się chcieć” być ojcem. Mężem. Po pracy przyjeżdżać do domu 600 km „tylko” po to, aby razem pójść w niedzielę do kościoła, zjeść obiad, odrobić lekcje. I wrócić do miejsca pracy. Mógłbym powiedzieć – tatuś jest przez miesiąc zajęty, poradzicie sobie.

Młodzi ludzie boją się jednej decyzji na całe życie. Pana opowieść pokazuje, że kluczem do rodziny są raczej drobne decyzje dnia codziennego. Można się wyspać w hotelu, a można pokonać 1200 km dla rodziny.

Młodzież boi się odpowiedzialności. Ja też się bałem. Rozumiem to. Podkreślam – mówię to wszystko z perspektywy człowieka doświadczonego. Przede mną wciąż dużo nauki.

Andrzej Lampert o muzycznej karierze

Wróćmy do czasu, gdy miał pan własną wizję tego, co chce robić. Po udziale w programie „Szansa na sukces” założył pan zespół PIN. O czym marzył Andrzej jako nastolatek?

Moja wizja była hedonistyczna. Pomimo tego, że pochodzę z wierzącej rodziny (mam 2 starszych braci) i byłem dość surowo wychowywany. Kiedy miałem 16-17 lat, myślałem w kategoriach tego, co oferuje mi świat.

Hedonizm kojarzy mi się z byciem gwiazdą, z koncertami. Z operą – mniej.

W operze pracuję od 7 lat. Wcześniej, przez 15 lat, zajmowałem się piosenką. Wydawało mi się, że nie jestem predestynowany do muzyki klasycznej, że nie mam głosu, by być śpiewakiem operowym. Byłem szczęśliwy z samego faktu, że mogę stać na scenie i śpiewać piosenki. Nie wierzyłem w siebie, miałem niskie poczucie wartości. Myślałem: to sztuka wysoka, nie dla mnie takie progi.

W którym momencie to się zmieniło?

Ważny był etap studiów. Dostałem się na wymarzoną uczelnię, czyli Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w Katowicach. Kontynuowałem naukę śpiewu klasycznego rozpoczętą w szkole średniej. Żyłem w takiej „schizofrenii muzycznej”. Traktowałem to jednak jako rozwój głosu, który przyda mi się w zespole. Nie zakładałem, że będę pracował w operze.

Co się więc stało?

W 2010 r. zaproszono mnie do zaśpiewania partii Alfreda w „Traviacie”, w Operze Śląskiej w Bytomiu. Pochodzę z Chorzowa, Bytom jest po sąsiedzku. Rewelacja! Taka scena! Śpiewały na niej sławy: Wiesław Ochman, Bogdan Paprocki, Andrzej Hiolski itd. Chciałem dopełnić dzieła. Poczuć, że po coś te studia były.

Na jednym z przedstawień był agent z Wiednia. Zdobył mój numer telefonu, zaoferował mi współpracę. Nie byłem na nią gotowy. Poza Alfredem w Traviacie nie miałem przygotowanych innych ról, nie znałem repertuaru. Brakowało mi doświadczeń z operą. Kilka lat po studiach zapomniałem, jak to się robi…

Andrzej Lampert: Lubię sobie stawiać wysoko poprzeczkę

Śpiewa pan na scenach międzynarodowych, otrzymuje nagrody. Udało się.

Chyba lubię sobie stawiać wysoko poprzeczkę. Wspomniany agent zaproponował mi dalszą edukację w Wiedniu, u pani prof. Heleny Łazarskiej. Jest wielkim autorytetem w zakresie pedagogiki, w Polsce i na świecie. Skorzystałem z tej okazji i pojechałem do niej – jak przed wyrocznię.

Miała orzec, czy się pan nadaje?

Tak. Myślałem – wreszcie skończą się moje katusze.

I co pan usłyszał?

Byłem tam w maju 2011 r. Pani profesor zarzekała się, że nikogo już nie bierze, bo ma bardzo dużo studentów. No ale: „Śpiewaj”. Zaśpiewałem ze 2-3 utwory. Coś drgnęło. Potem w jednym z wywiadów powiedziała, że kiedy mnie słuchała „to nogi się jej ugięły”. Nie wiem, co to znaczy. Zaprosiła mnie na kurs mistrzowski, który prowadziła w Filharmonii Krakowskiej, w ramach Festiwalu Muzyki Polskiej. Potem zgodziła się mnie uczyć. To zmieniło wszystko w moim życiu. Nasza wspaniała relacja trwa po dziś dzień.

To życie pracowite, odpowiedzialne. Jakie pan popełnił największe szaleństwo?

Jestem spontaniczny, ale jeśli chodzi o szaleństwo to… trochę się boję takich decyzji. Jestem człowiekiem rozważnym. Bardzo długo zastanawiam się nad tym, jakiego wyboru dokonać. Próbuję przelewać z jednego naczynia do drugiego, aż się w końcu zdecyduję.

Co uważa pan za swój największy artystyczny sukces?

Chyba Austriacką Nagrodę Teatralną 2020, w kategorii Bester Nachwuchskünstler (tłum. najlepszy młody artysta). Była zaskakująca, przyznano ją – w Salzburgu. Tę samą nagrodę, za całokształt kariery, otrzymał w tym roku Placido Domingo. Z powodu pandemii nie zdecydowałem się pojechać, by osobiście odebrać nagrodę. Utwierdziła mnie ona w przekonaniu, że decyzja o wyborze drogi była dobra.

Zostawienie zespołu PIN, który świetnie funkcjonował przez 10 lat, było trudne. Koncertowaliśmy, nasze piosenki były grane z rozgłośniach radiowych. Nie miałem pewności, że na scenie operowej mi się uda. Podjąłem ryzyko. Dziś czuję się spełniony. A kończąc powiem tylko, że w zespole PIN nie zaśpiewałem jeszcze ostatniego słowa 😉


ELENI

Czytaj także:
Eleni: Naszą mocą i siłą jest Bóg. Sami nic nie możemy

Tags:
bógmuzykarodzina
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail