Aleteia logoAleteia logoAleteia
czwartek 25/04/2024 |
Św. Marka
Aleteia logo
Duchowość
separateurCreated with Sketch.

Jałmużna? Na początku mieliśmy poczucie, że to jakiś masochizm. Potem zaczęły dziać się cuda

JAŁMUŻNA

fot. archiwum rodzinne

Jarosław Kumor - 24.02.21

Początki z jałmużną nie były dla nas łatwe, bo – zarabiając niewiele – mieliśmy poczucie, że jest to jakiś masochizm. Oddawaliśmy środki, które były nam potrzebne, by przeżyć. A jednak nigdy nam ich nie zabrakło...

Z Agnieszką i Sebastianem Staniewiczami, małżeństwem z 12-letnim stażem, rodzicami 9-letniego Maksa, rozmawia Jarosław Kumor.

Jałmużna: pomysł rodem z Biblii

Jarosław Kumor: Jałmużna w waszym życiu – jak to się zaczęło?

Agnieszka Staniewicz: Zostaliśmy zainspirowani słowami z Pisma Świętego o dziesięcinie, czyli oddawaniu 10% wszystkich zarobków. Był to fragment z trzeciego rozdziału Księgi Malachiasza: „Przynieście całą dziesięcinę do spichlerza, aby był zapas w moim domu. Wtedy też będziecie mogli Mnie wypróbować – mówi Pan Zastępów – czy nie otworzę wam okien niebios i nie wyleję na was błogosławieństwa ponad miarę” (Ml 3,10).

Sebastian Staniewicz: Jest to jeden ze sposobów praktykowania jałmużny. Początki nie były dla nas łatwe, bo – zarabiając niewiele – mieliśmy poczucie, że jest to jakiś masochizm. Oddawaliśmy środki, które były nam potrzebne, by przeżyć. A jednak nigdy nam ich nie zabrakło. Z kolei gdy zaczęliśmy zarabiać więcej, uzmysłowiliśmy sobie, że za oddaną w określonym czasie jałmużnę moglibyśmy kupić samochód. Pojawiła się więc chciwość – zbyt silne przywiązanie do posiadanych rzeczy i pieniędzy. To generowało wiele napięć.

Co wam pomogło uwolnić się od tego?

Sebastian: Myślę, że samo dostrzeżenie, że mamy z tym problem. To był pierwszy krok. A drugim były książki na ten temat. Uzmysłowiliśmy sobie, że to nie są nasze pieniądze oraz że w każdej chwili możemy odejść z tego świata. Staraliśmy się skupić na wdzięczności, jaką budzi w nas każdy zysk. Dostrzegliśmy, że im bardziej będziemy nastawieni na dzielenie się tym, co mamy, tym więcej będziemy otrzymywać. To nas wprowadziło na wyższy poziom zaufania Bogu i na wyższy poziom życia – nie tylko pod względem materialnym, ale też relacji z Bogiem i między nami.

Agnieszka: Myślę, że warto jeszcze uzupełnić, że na początku to głównie Sebastian dzielił się środkami, które zarabiał, a mnie do tego zachęcał. Wybrał ciekawy sposób, bo chciał, bym to ja wybierała co miesiąc osobę lub organizację, którą wesprze. Siłą rzeczy chęć dzielenia się ruszyła też mnie.


USMIECH

Czytaj także:
Uczyń swoją miłość konkretną! Trzy rady św. Klary

Jałmużna: im więcej daję, tym więcej otrzymuję

Cwaniak… (śmiech) Ciekawi mnie ta zależność, na którą zwróciliście uwagę: im więcej daję, tym więcej otrzymuję. Zdarzało się wam otrzymywać jakieś niespodziewane, dodatkowe pieniądze dzięki dziesięcinie?

Agnieszka: Owszem, odkąd ją praktykujemy, zaczęły się pojawiać nieoczekiwane prezenty, np. w postaci dodatkowej gratyfikacji w pracy lub bardzo atrakcyjnych ofert czegoś, co było nam potrzebne. Z historii, które są dla nas absolutnie niewytłumaczalne, przypominam sobie wirtualny przelew za wakacje.

Wirtualny przelew… To brzmi co najmniej ciekawie.

Sebastian: Ze znajomymi z duszpasterstwa rodzin pojechaliśmy na Gozo – jedną z wysp Malty. Wspólnie wynajęliśmy dom. Kiedy się wymeldowywaliśmy, chcieliśmy się rozliczyć. Od osoby odpowiedzialnej za wynajem tego domu usłyszeliśmy, że blisko połowa kosztu naszego pobytu jest już rozliczona z zaliczki. Tymczasem my żadnej zaliczki nie płaciliśmy. Nastąpiło osłupienie. Szukaliśmy na wszystkich naszych kontach, czy kwota zaliczki z któregokolwiek z nich została ściągnięta.

Agnieszka: Ja pytałam w pracy, czy przypadkiem nie zapłaciłam służbową kartą. Nigdzie nie odnotowano takiej płatności. To była przedziwna sytuacja. Oni upierali się, że mają tę zaliczkę, a my upieraliśmy się, że jej nie wpłaciliśmy. Wakacje były rezerwowane przez duży międzynarodowy portal. Uznaliśmy, że być może to jest ich pomyłka i najpóźniej przy rocznym bilansie im to wyjdzie i upomną się. Ale nic takiego się nie stało.

Bóg przychodzi w tej drugiej osobie

Rzeczywiście przedziwne… Wróćmy do tego, jak jałmużna wpłynęła na waszą relację z Bogiem. Mówiliście, że dała wam większe zaufanie wobec Niego. Co jeszcze się zmieniło?

Agnieszka: Relacja z Nim nabrała bardzo realnych kształtów. Dostrzegliśmy, że Bóg stawia na naszej drodze ludzi z konkretnymi historiami i konkretnymi potrzebami, oraz że sam do nas w tych ludziach przychodzi.

Jak to się działo? Po prostu spotykaliście kogoś takiego na ulicy?

Sebastian: Tak. Raz na jakiś czas zdarzają się takie sytuacje. Obecnie np. mamy kontakt z panią Małgosią, która potrzebowała pomocy w wyprowadzce z miejsca, gdzie gnębił ją były mąż. Spotkaliśmy się w prozaicznej sytuacji. Zapytała nas obok naszego bloku, czy ktoś ma tutaj mieszkanie do wynajęcia. Powiedzieliśmy, że nie wiemy o nikim takim i poszliśmy do paczkomatu, a gdy wróciliśmy, pani Małgosia znowu zapytała nas o to samo. Zapomniała, że już raz nas pytała, ale nam zapaliła się w głowie lampka: trzeba tej pani pomóc.

Jaka to była pomoc?

Sebastian: Pomogłem jej znaleźć lokal do życia i załatwić sprawy urzędowe. Była to więc jałmużna bardziej z czasu niż z pieniędzy. Zasadniczo łatwiej jest dać komuś 100 czy 200 zł, a o wiele trudniej jest dać czas, wysłuchać, zawieźć gdzieś. To są sytuacje, w których nie mam wątpliwości, że Bóg przychodzi w tej drugiej osobie do nas i przez nas przychodzi do tej osoby.


BIEDA

Czytaj także:
„Jałmużna musi zaboleć”. Zabrał bezdomnego do restauracji, a ten wkurzył go jednym pytaniem

Jałmużna niejedno ma imię

Wysłuchanie drugiej osoby, zainteresowanie się nią jako forma jałmużny kojarzy mi się z ludźmi żyjącymi na ulicy. A tu okazuje się, że niekoniecznie musi to być osoba z tzw. „marginesu”.

Agnieszka: Owszem, choć twoja intuicja też jest trafna. Pamiętam, jak wracając kiedyś z Maksem dość późnym wieczorem do domu, Sebastian zwrócił uwagę na panią, która karmiła pałętające się w okolicy koty. To było jej główne zajęcie. Miała na imię Krystyna. Żyła w mieszkaniu bez prądu i bez gazu.

Sebastian: Kupiłem jej grzejnik i wsparłem parę razy finansowo, a jednocześnie sporo rozmawialiśmy. Poprosiła mnie pewnego dnia, bym pomógł jej znaleźć w internecie „egzorcyzm do Maryi” – tak nazwała tę modlitwę. Wyleciało mi to z głowy. Kilka razy się przypominała i odpuściła. Po pewnym czasie ją przeprosiłem, że zaniedbałem tę sprawę. Powiedziała, że nic nie szkodzi, bo już sobie poradziła. Po czym dała mi tę modlitwę. Chodziło jej właśnie o to, bym ją znalazł i jeśli będę chciał, bym się nią modlił. Była to tzw. modlitwa „przemyska” do Matki Bożej – bardzo krótka i treściwa formuła, która rzeczywiście na tamten czas stała się dla mnie ważnym elementem osobistego spotkania z Bogiem.

Potwierdza się więc, że jałmużna to nie tylko pieniądze, ale też okazja, by kogoś po prostu poznać, z kimś porozmawiać, poświęcić czas, wręcz zaczerpnąć od tej osoby…

Agnieszka: Trzeba nieraz wyjść ze swojego kokonu. Jest mnóstwo ludzi, którzy żyją na skraju ubóstwa czy są bezdomni. Warto oddać takiej osobie kawałek swojego czasu i swojej miłości, zobaczyć w niej człowieka, a nie brudnego biedaka.

Po co Pan Bóg przyszedł do was w pani Krystynie czy pani Małgosi?

Sebastian: Myślę, że przyszedł skruszyć nasze zatwardziałe serca. Ja często mam problemy z ocenianiem ludzi pochopne, przyklejaniem im łatek. Kiedyś ktoś mi powiedział, że być może taka spotkana na ulicy osoba, której da się jakieś zainteresowanie i miłość, dzięki temu wyjdzie ze swojego ciężkiego położenia. Bo niewykluczone, że po prostu nikt od dawna nie zobaczył w tej osobie człowieka. Nigdy nie wiemy, co Pan Bóg zdziała.




Czytaj także:
Co mogą dać małżeństwu post, jałmużna i modlitwa?

Tags:
jałmużnapieniądzeświadectwo
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail