Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jurek Halski miał w Niedzielę Palmową swoją Pierwszą Komunię Świętą. Ponieważ jest epidemia, uroczystość była kameralna – przystąpił do Komunii indywidualnie, a na mszę przyszła tylko najbliższa rodzina i chrzestni. Organista zagrał ulubioną pieśń Jureczka „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie…”. „Było pięknie. Chyba udało się to tak zorganizować, że naprawdę Pan Jezus był tego dnia najważniejszy” – mówi jego mama, Maria. Kiedy Jurek był niemowlęciem, nic nie wskazywało na to, że dożyje dnia, kiedy będzie mógł przyjmować Komunię. Ani tym bardziej, że przyjdzie do kościoła na własnych nogach, uklęknie, będzie śpiewał…
Nowotwór mózgu – taki wyrok usłyszeli Maria i Kacper Halscy, kiedy ich syn miał dwa i pół miesiąca. Po kilku miesiącach strasznej walki – badań, diagnoz, operacji, chemioterapii, leżenia w szpitalach, dobijania się o kolejne zabiegi – Jurek został zapisany do hospicjum domowego. Jest jednym z niewielu pacjentów, których wypisano z tego hospicjum nie dlatego, że zmarł, lecz dlatego, że mu się poprawiło. Ale nawet wtedy pewien profesor powiedział Halskim, że ich synek pożyje najwyżej cztery lata.
W grudniu skończył dziesięć. Jest niepełnosprawny, ale mówi, chodzi, ma fenomenalną pamięć (pamięta na przykład setki numerów rejestracyjnych samochodów), pisze, czyta... No i jest profesorem miłości – jak mówią jego rodzice za matką Teresą z Kalkuty, która nazywała tak wszystkie chore dzieci. Historię rodziny opisała Brygida Grysiak w książce „Kochają mnie do szaleństwa. Prawdziwa historia Jureczka”.
Jurek przed urodzeniem, na badaniu USG, i przez pierwsze tygodnie po urodzeniu wyglądał na okaz zdrowia. Jednak w pewnym momencie jego głowa zaczęła podejrzanie szybko rosnąć. Na przykład nie można mu było założyć czapki, która jeszcze trzy dni wcześniej była dobra. Okazało się, że w mózgu Jurka wyrósł wielki guz – glejak. 13 centymetrów długości! Większość guza wycięto, ale skutkiem tak rozległej operacji jest do dzisiaj m.in. wodogłowie i niedowład lewej strony ciała.
Kiedy zaczęła się ich szpitalna historia, na neurochirurgii nie można było zostawać z dzieckiem na noc. Nikt wtedy Jurka nie przytulił, nie pogłaskał. Często przez wiele godzin nie można go było nakarmić, bo miał mieć kolejne badanie. Po kilku dniach całe ciałko miał posiniaczone od kolejnych wkłuć.
W tej całej sytuacji ciężkie było też to, że w domu Halscy zostawili czworo starszych dzieci, z których najmłodsza, Konstancja, miała wtedy niecałe dwa lata (później w rodzinie urodziły się jeszcze bliźniaki i jeden chłopiec). Maria i Kacper nie mają pojęcia, jak by to wszystko ogarnęli, gdyby nie pomoc dziadków, przyjaciół i znajomych. Rodzice ze szkoły zorganizowali opiekę nad starszymi dziećmi, a na płocie Halskich jakieś dobre duszki wieszały codziennie torbę z obiadem. O zdrowie Jurka modliło się chyba kilkaset osób.
Wielką rolę w tej całej historii odegrała matka chrzestna Jurka, Dorota. Trudno uwierzyć, ale jej syn Antek zmarł na raka, kiedy miał sześć lat. Dorota dużo rozmawiała z Marią. Co tu dużo mówić – na ogół wyglądało to tak, że jedna płakała, a druga mówiła („A co, jeśli Jurek będzie tylko leżał i pił Bebiko?”, „To będzie leżał i pił Bebiko. Jurek nie jest taki, jak byś chciała. Ale jest, jaki jest. Przyjmujemy to i idziemy do przodu”).
Kiedy Jurek miał mieć pierwszą operację i nie wiadomo było, czy przeżyje, jego chrzestna wpadła na pomysł, że mógłby przyjąć bierzmowanie. Taki sakrament najczęściej przyjmują nastolatkowie albo dorośli, ale w wyjątkowych przypadkach można go udzielić także małemu dziecku. „Bierzmowanie to namaszczenie do bycia apostołem. Wiele osób mówiło nam, że kiedy usłyszały historię Jurka, nawróciły się, inaczej spojrzały na swoje życie. Przyjeżdżali do nas ludzie, żeby podziękować za to, że dzięki Jurkowi zeszło się małżeństwo, ktoś przestał pić, ktoś ciężko chory przestał bać się śmierci albo złościć się na Pana Boga” – mówi Maria.
Czy to, że Jurek do dzisiaj żyje i ma się dobrze, to cud czy lekarska pomyłka? „Onkolodzy powiedzieli nam, że ani jedno, ani drugie. Uważają, że go wyleczyli. Dlaczego w takim razie wysłali go do hospicjum? My nie mamy wątpliwości, że to był cud” – mówi Maria.
Kiedy Jurek został wypisany z hospicjum i zaczęła się intensywna rehabilitacja (która trwa do dzisiaj), przez pierwsze trzy lata trzeba było co rano podejmować decyzję, czy ktoś jedzie z nim do szpitala, czy jednak wszyscy zostają w domu i rodzina funkcjonuje tak, jak zwykle. „Nauczyliśmy się wtedy, że każdy dzień trzeba ofiarować Bogu – z tym wszystkim, co przyniesie – dobrego i złego” – opowiada Maria.