Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Józefa Kantor założyła drużynę harcerską w obozie koncentracyjnym, Wanda Madlerowa uspokajała zrozpaczone więźniarki i prowadziła dla nich wspólne modlitwy. Marię Liberakową nazywano „Matką”, a Annę Burdównę „Aniołem z Ravensbrück”. Maria Rydarowska dobrowolnie poszła do bunkra za inne więźniarki, a Władysława Dąbrowska uparła się, że zamieni się za numer z koleżanką skazaną na śmierć. Kim były kobiety zdolne do takich czynów?
Viktor Frankl, autor słynnej książki „Człowiek w poszukiwaniu sensu” o więźniach, którzy byli zdolni do heroizmu pisał, że:
Takie właśnie były niektóre z kobiet w Ravensbrück. Nie można o nich zapomnieć. Prezentujemy sylwetki kilku z nich.
Józefa Kantor była nauczycielką, która w Ravensbrück, razem z harcmistrzyniami Zofią Jańczy i Marią Rydarowską, założyła konspiracyjną drużynę harcerek „Mury”. Jej hasło brzmiało „Trwaj i pomóż innym przetrwać”. „Każda z nas wyszukiwała harcerki, opierając się na własnej obserwacji. Rozpoznawałyśmy je po postawie i zachowaniu wobec innych współwięźniarek. Prawie nigdy nie zdarzyła się pomyłka” – mówiła (cyt. za: „Gość Niedzielny” 20/2005).
W obozie nazywano ją „proboszczem”, bo wiele modlitw, włącznie z całą mszą św., znała na pamięć i organizowała nabożeństwa, w których brały udział inne więźniarki. W razie ich wykrycia kobiety zostałyby surowo ukarane.
Przeżyła obóz i zmarła w wieku 94 lat. W dniu, w którym zmarła, śpiewała sąsiadkom w szpitalu harcerskie piosenki. Kiedy spytały ją, dlaczego tak jej wesoło, odpowiedziała: „Dzisiaj wybieram się do nieba. Jak się tu nie radować?”.
Wanda Madlerowa była biologiem i dyrektorką szkoły. Potrafiła zapanować nad wyczerpaną, kłócącą się grupą zrozpaczonych kobiet i doprowadzić je do wspólnej modlitwy.
W obozie organizowała tajne nauczanie, które miało dać młodym dziewczynom wiedzę i poczucie sensu. „Po nawiązaniu pierwszego kontaktu z nią pozostałam pod jej urokiem, na który składały się pełne życzliwości spojrzenie czarnych oczu, łagodny uśmiech i wielka kultura duchowa” – wspominała Maria Dydyńska w książce Urszuli Wińskiej „Zwyciężyły wartości”.
Najmłodsze więźniarki obozu nazywały ją „Matką”. Była inicjatorką i współorganizatorką samopomocy więźniarskiej na terenie obozu. Po ucieczce jednej ze współwięźniarek została uwięziona i torturowana, a mimo to nie zmieniła swojej postawy.
„Spontanicznie opiekowała się każdym potrzebującym, który się znalazł w zasięgu jej ręki. Najserdeczniejszą, najcieplejszą opieką otaczała najmłodsze z nas (…). Gdy myślę o jej osobowości, to fascynuje mnie ta właśnie mieszanina pozornej szorstkości w sposobie bycia, jasnym mówieniu prawdy, bez dyplomacji, z równoczesną autentyczną miłością świadczoną tak prosto i tak zwyczajnie” – pisała Wanda Półtawska w książce „Z prądem i pod prąd”.
Nazywano ją „Aniołem z Ravensbrück”. Działała w drużynie harcerskiej „Mury” i prowadziła w konspiracji lekcje historii. Pracując w kuchni, przemycała żywność i lekarstwa dla chorych ze szpitala obozowego. Co najmniej raz została za to ukarana pobytem w karcerze, czyli celi o jeszcze surowszych warunkach niż normalne.
Podczas ewakuacji więźniarek została w obozie, opiekując się chorymi. Sądziła, że obóz jest zaminowany i będzie oznaczało to dla niej śmierć – uznała jednak, że nie może zostawić ich samych.
Była jedną z założycielek drużyny harcerskiej „Mury”. Inne więźniarki wspominają, że mając nocną zmianę, potrafiła cały dzień kursować po bloku i opiekować się chorymi i zrozpaczonymi kobietami. W czasie rewizji na bloku przyjęła na siebie „winę” za przechowywanie pamiątek harcerskich i w rezultacie musiała spędzić sześć tygodni w bunkrze. Ta dobrowolnie przyjęta kara zrujnowała jej zdrowie.
„Nigdy nie zapomnę siostrzanej opieki Marysi, jej czułości dla mnie po otrzymaniu wiadomości o śmierci mojej matki, kiedy byłam kompletnie załamana. Marysia była zawsze skora do poświęceń” – wspominała Stanisława Szczeklik-Roczniakowa w książce „Zwyciężyły Wartości”.
Szczególnie opiekowała się najmłodszymi więźniarkami i tymi, które stały się ofiarami pseudomedycznych operacji. W 1945 r., zgodnie z planem niemieckich nazistów, to właśnie one miały zostać zabite, aby nikt po wojnie nie dowiedział się, co im zrobiono.
Władysława Dąbrowska była zdecydowana bronić ich za wszelką cenę. Chciała zamienić się numerami w czasie apelu z operowaną Wandą Półtawską i w razie potrzeby pójść za nią na śmierć. Wymyśliła nawet, że ma raka i że jest już stara (miała 36 lat), żeby któraś z koleżanek zgodziła się na taką wymianę. Żadna jednak nie przyjęła jednak aż takiego poświęcenia.
„Stałyśmy obok siebie. Władka miała w oczach wyraz, którego w pierwszej chwili nie pojęłam. Jakiś zaczajony uśmieszek. Zawsze, gdy się uśmiechała, pojawiały się w jej oczach złote błyski. Po chwili zrozumiałam – Władka miała numer Krysi – 7708” – wspomina Wanda Półtawska w książce „I boję się snów”. Cudem przeżyła. Zarówno ona, jak i Krysia (Krystyna Wilgat-Czyż).