separateurCreated with Sketch.

Br. Fidelis Chojnacki, męczennik z Dachau. „Kto go znał w klasztorze i zobaczył w obozie, ten nie mógł go poznać”

FIDELIS CHOJNACKI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Był tak słaby, że któregoś dnia przewrócił się, przenosząc kocioł pełen obozowej lury. Blokowy go za to brutalnie pobił. Tamta chwila złamała w nim ducha. Zamknął się, poddał. Żył, a jakby nie było w nim życia. Choć nie przestawał się modlić.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Był 9 lipca 1942 r. W obozie koncentracyjnym w Dachau umierał młody kapucyn, brat Fidelis Chojnacki. Spędził tam dwa lata, podczas których doświadczył kulminacji mordu i terroru, jaką od 1941 r. fundowali więźniom Niemcy. Głód i choroby dziesiątkowały mężczyzn. Brat Fidelis zmarł z wycieńczenia. Miał 36 lat i nie doczekał święceń kapłańskich.

Br. Fidelis: powołanie

Hieronim – bo takie imię br. Fidelis otrzymał na chrzcie – na wstąpienie do zakonu zdecydował się dość późno. Powołanie, które rodziło się powoli, powoli też dojrzewało. Gdy w 1933 r. – miał wtedy 27 lat – oznajmił rodzicom, że zamierza wstąpić do kapucyńskiego klasztoru w Nowym Mieście nad Pilicą, spotkał się ze zdecydowanym sprzeciwem. Mimo to 27 sierpnia tegoż roku przekroczył próg zgromadzenia i rozpoczął nowicjat.

Wystarczyła mi jedna chwila głębokiego namysłu – miał wyznać później, kiedy opowiadał o swojej decyzji.

Poliglota w habicie

Ci, którzy go znali, wspominali go jako człowieka o niezwykłej inteligencji, błyskotliwym umyśle i talencie do języków obcych. W krótkim czasie, jeszcze przed wstąpieniem do klasztoru, nauczył się biegle niemieckiego, francuskiego, włoskiego i angielskiego. A w czasie nowicjatu łaciny, której potrzebował do dalszych studiów.

Interesował się teologią duchowości, metodami pogłębiania własnego życia duchowego, ale też studiami duchowej drogi świętych Kościoła. Rok po wstąpieniu do zakonu, 28 sierpnia 1942 r., złożył pierwsze śluby zakonne i rozpoczął studia filozoficzne w klasztorze w Zakroczymiu. Od razu zaczął działać – założył Kółko Współpracy Intelektualnej Kleryków, opracowując jego statut i regulamin, założył też Kółko Abstynentów. Dlaczego akurat takie?

Br. Chojnacki: posługa na rzecz alkoholików

Mówił: „Alkohol – tyran królewskiego człowieczeństwa”. Był nie tylko autorem tej myśli, abstynentem, ale też mocno angażował się w promocję trzeźwego stylu życia i posługę wśród alkoholików. Jak to się zaczęło?

Wydaje się, że w ruch szerzenia abstynencji włączył się pod wypływem swojego – zaledwie dwa lata od siebie starszego – wuja, ks. Stanisława Sprusińskiego. Ich przyjaźń umocniła się w czasie pobytu Hieronima w Warszawie, gdzie przyjechał z rodzinnej Łodzi w 1929 r. i podjął pracę w państwowym przedsiębiorstwie Polska Poczta, Telegraf i Telefon przy Placu Napoleona.

Hieronim – łodzianin, kawaler, z rocznym epizodem nauki w szkole podchorążych – nie szukał w Warszawie ani kandydatki na żonę, ani możliwości dodatkowego zarobku. Pod wpływem wuja zaangażował się w działalność Akcji Katolickiej i kółek abstynenckich, nawiązał kontakt z Zakonem Braci Mniejszych Kapucynów i wstąpił do tzw. tercjarzy, czyli Franciszkańskiego Zakonu Świeckich.

Pomoc bezdomnym

W jego strukturach był odpowiedzialny za pomoc biednym, których w zubożałej Warszawie dwudziestolecia międzywojennego nie brakowało. Historycy podają, że w połowie lat 30. instytucje publiczne w stolicy opiekowały się blisko 20 tys. bezdomnych. Schroniska, których w Warszawie działało kilkanaście, to były kompleksy lichych baraków. Na samym Żoliborzu zajmowały aż 15 hektarów i mieszkało w nich ok. 4 tys. osób. Właśnie w tym czasie młody Chojnacki poznał franciszkanina, Niemca, o. Aniceta Koplińskiego, którego nazywano św. Franciszkiem Warszawy.

To wśród bezdomnych zobaczył, jak może skończyć człowiek uzależniony od alkoholu. Przez to nie tolerował picia w sytuacjach rodzinnych biesiad, gdy były związane z wydarzeniem religijnym. W grudniu 1932 r., gdy na Boże Narodzenie pojechał do rodzinnego domu w Łodzi, poprosił o zabranie alkoholu ze stołu. Gdy tata nie chciał ustąpić, zagroził, że nie usiądzie do wigilijnej wieczerzy. Wywiązała się sprzeczka, ale ostatecznie butelka została zabrana.

II wojna światowa: aresztowanie

Czas płynął i w cztery lata od wstąpienia do kapucynów przyszły ostatnie egzaminy, które zdał po mistrzowsku. W tym samym roku, 28 sierpnia, złożył śluby wieczyste i w seminarium kapucyńskim w klasztorze z kościołem pw. św. św. Piotra i Pawła w Lublinie zaczął studia teologiczne, które były bezpośrednim przygotowaniem do święceń kapłańskich. Przełożeni byli zadowoleni z jego formacji na tyle, że wkrótce został dziekanem w klasztorze.

Ale nie była mu pisana ani kariera naukowa, ani zakonna, ani też odprawienie choćby jednej mszy świętej... 1 września 1939 r. wybuchła wojna. Dla zakonnic, zakonników i osób duchownych szczególnie okrutna.

Panuje i u nas atmosfera bez jutra, coś co bardzo męczy, nie wiemy ani dnia, ani godziny. […] O normalnym życiu nie ma u nas mowy. Nigdy nie wiem, co będę robił. To dziwne, prawda? Ale też i męczące – pisał do swojego wuja w 1939 roku.

Lublin, w którym mieszkał, zajęli Niemcy. W styczniu 1940 r., w czasie pierwszej i najgorszej zimy okupacji, 15 kleryków i 8 zakonników kapucyńskich w Lublinie zostało aresztowanych. Wśród nich br. Fidelis. To była część Sonderaktion Lublin – represyjnej akcji wyniszczenia polskiej inteligencji.

Najpierw przetrzymywano go w więzieniu na Zamku Lubelskim, pięć miesięcy później trafił do obozu w Sachsenhausen. Tu w krótkim czasie stał się cieniem człowieka. Wycieńczony, głodzony, wciąż marznący i dręczony katorżniczą pracą podupadł na zdrowiu.

„Kto go znał w klasztorze i zobaczył w obozie, ten nie mógł go poznać. Opuściła go zaradność i energia życiowa. Nie można powiedzieć, żeby się załamał na duchu. Był zawsze spokojny, cichy, lubił się modlić” – wspominał o. Kajetan Ambrożkiewicz. Duch walczył, ale ciało nie dawało już rady. A to nie był koniec tortur.

Br. Fidelis w Dachau: podróż w jedną stronę...

Jeszcze w grudniu 1940 r., znów zimą, trafił do obozu koncentracyjnego w Dachau. Dostał pasiak i numer 22473. Był jednym z tysięcy polskich więźniów, duchownych, których niemiecka obsesja zabijania i unicestwiania zgromadziła na jednej powierzchni bawarskiego miasta położonego niedaleko Monachium.

Z postawnego mężczyzny stał się ledwo powłóczącym nogami starzcem. Był tak słaby, że któregoś dnia przewrócił się, przenosząc kocioł pełen gorącej, obozowej lury. Oparzenie nie zagroziło jego życiu, ale za źle wykonane zadanie i utratę płynu blokowy pobił go brutalnie, niemal do utraty przytomności. I tamta chwila złamała w nim ducha. Zamknął się, poddał, żył, a jakby nie było w nim życia. Choć nie przestawał się modlić.

Godził się na śmierć i Bogu składał w cichej ofierze wszystkie swoje sny i marzenia o pracy w przyszłości. Ukojenie spływało powoli na serce osłabione, z trudem wybijające ostatnie swe drgnienia na ziemi – wspominał jednej ze współwięźniów.

Ale ciało nie miało już siły. Latem 1942 r. z powodu zapalenia płuc trafił na blok 28. Był to obozowy szpital, z którego nikt już nie wracał…

Był „jakby dziwnie ukojony i uciszony w sobie, w oczach miał nawet pogodne błyski, ale były to już błyski nie z tego świata. Ucałował się z każdym z nas i pożegnał nas słowami godnymi syna św. Franciszka: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Do widzenia w niebie” – zapisał o. Kajetan Ambrożkiewicz.

Br. Fidelis Chojnacki zmarł 9 lipca. Jego ciało spalono w krematoryjnym piecu. Bóg przyjął jego męczeńską śmierć po krótkim życiu, z niedługim zakonnym stażem, bez wiekopomnych dokonań. Kościół ogłosił go błogosławionym wśród 108 polskich męczenników II wojny światowej.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.