– Marnujemy dlatego, że mamy za dużo, robimy za duże zakupy, nie mamy pomysłu na wykorzystanie jedzenia, nie robimy listy zakupów, nie planujemy posiłków. Jeśli chcemy coś u siebie zmienić, musimy sprawdzić, w której grupie jesteśmy i od czego zacząć wdrożenie planu naprawczego – mówi Sylwia Majcher.
AS:Życie zero waste jest w pani zakorzenione?
Sylwia Majcher: W zasadzie mam to trochę we krwi – pochodzę z wielkopolskiego, tradycyjnego domu, w którym niewiele się marnowało, robiło się zrównoważone zakupy, nie wyrzucało się jedzenia. Miałam doskonałe wzorce. Jednak kiedy zaczęłam swoje dorosłe życie, to postanowiłam stanąć w opozycji: „stać mnie na to, żeby mieć w nadmiarze”. Szybko musiałam wrócić z pokorą do tej wiedzy, do tych umiejętności wyniesionych z domu, bo bałagan, który pojawił się wokół mnie, zaczął mnie przytłaczać i męczyć.
Bałagan w domu, w kuchni, bałagan zdrowotny?
Przeszkadzało mi, że miałam pełną lodówkę dla dwóch osób, a kiedy ją otwierałam, to i tak nie wiedziałam, co mogę z tego zrobić i kupowałam kolejne produkty. Stać mnie było, żeby wyrzucać, więc nie zwracałam na to uwagi. Denerwowało mnie też marnowanie czasu. Miałam go niewiele, a i tak traciłam na robienie dodatkowych zakupów.
Sylwia Majcher: Gotuję, nie marnuję
Co było przełomowym momentem zmian?
Razem z moją przyjaciółką Agatą założyłam kulinarnego bloga. Dzięki temu musiałam zacząć planować zakupy. To było wymuszone przez publikację tekstów. Przy okazji w swojej pracy dziennikarskiej robiłam coraz więcej różnych materiałów poświęconych żywności. Przełomowy był moment, kiedy pojechałam do sortowni śmieci. Zobaczyłam na taśmach mnóstwo jedzenia, które wyglądało, jakby przyniesione prosto ze sklepu. Całe bochenki chleba, sery i szynki w plastrach, którym minęła data ważności. Gdybym wtedy zapakowała te produkty z taśmy do koszyka sklepowego, to nikt by nie rozróżnił, czy to są rzeczy ze śmietnika, czy z jakiegoś dobrego marketu. To był dla mnie sygnał, że moje życie potrzebuje interwencji, bo ja też przyczyniam się do tego, że te produkty tam trafiają.
Wizyta w sortowni przypomniała zasady wyniesione z domu?
Tak! Postanowiłam wdrożyć w życie plan naprawczy na bazie tych umiejętności, które miałam. Okazało się, że dawało mi to niesamowite poczucie komfortu. Po pierwsze, oszczędzałam pieniądze. Według statystyk polska rodzina co roku wyrzuca do śmieci produkty warte trzy tysiące złotych. Po drugie, miałam poczucie spokoju – moja lodówka świeciła pustkami, a ja byłam w stanie ugotować z niej więcej niż wtedy, kiedy wypadało z niej jedzenie.
O swojej zmianie zaczęłam opowiadać na blogu i okazało się, że nie jestem jedyna w takiej sytuacji. Stąd zrodził się pomysł na książkę Gotuję, nie marnuję. Szybko zauważyłam, że jest ogromna luka edukacyjna w Polsce. Moja książka była pierwszą na naszym rynku wydawniczym poświęconą niemarnowaniu jedzenia.
Sylwia Majcher: jak żyć zero waste
Publikacja książki okazała się życiową rewolucją?
Okazało się, że jest ogromne zapotrzebowanie na taką tematykę. Miałam kolejne pomysły na książki, propozycje na warsztaty. Sukces tej publikacji stworzył mi nowy zawód, nowe zajęcie. Po uporządkowaniu kuchni nabrałam apetytu, żeby robić porządki dalej. Patrzyłam, czego mam za dużo w łazience, w salonie, sypialni i tak powstała druga książka Wykorzystuję, nie marnuję. 52 wyzwania zero waste.
Zaczęła pani swoją życiową rewolucję, mając jakieś narzędzie wyniesione z domu. Teraz w dorosłość wchodzi pokolenie, które dojrzewało w poczucie ogólnego dostatku. Od czego zacząć nasze zmiany? Co radzi pani osobom zmęczonym nadmiarem wszystkiego?
Najpierw polecam sprawdzić, z czego wynika nasz nadmiar. Badania Banku Żywności, Instytutu Żywienia czy SGGW pokazują, że marnujemy dlatego, że mamy za dużo, robimy za duże zakupy, nie mamy pomysłu na wykorzystanie jedzenia, nie robimy listy zakupów, nie planujemy posiłków. Jeśli chcemy coś u siebie zmienić, musimy sprawdzić, w której grupie jesteśmy i od czego zacząć wdrożenie planu naprawczego. Lista zakupów, choć brzmi banalnie, jest niezwykle ważna, a ¾ Polaków jej nie robi. Potem się błąkamy po sklepie, tracimy i czas, i energię, bo o nie wiemy, co kupić. Dla mnie taka lista jest wentylem bezpieczeństwa. Bardzo ogranicza moje różne pokusy. Jest drogowskazem w sklepie. Mam ją podzieloną na kategorie, dostosowaną do kilku posiłków, które zamierzam zrobić.