Aleteia logoAleteia logoAleteia
środa 24/04/2024 |
Św. Jerzego
Aleteia logo
Styl życia
separateurCreated with Sketch.

„Czekoladą dziury w sercu nie załatamy”. Czym jest emocjonalne jedzenie? [wywiad]

EMOCJONALNE JEDZENIE

Dragana Gordic | Shutterstock

Marta Brzezińska-Waleszczyk - 27.10.21

– W niechcianych emocjach sięgamy po słodycze jak po podręcznego pocieszyciela. Trudne emocje można albo przeżyć albo przeżuć. To autostrada do tzw. jedzenia emocjonalnego – mówi Marta Pawłowska.

O tym, czym jest emocjonalne jedzenie, dlaczego w trudnych chwilach zamiast po telefon do przyjaciela sięgamy po czekoladę, o marketingu otyłości i pułapkach body positive opowiada Marta Pawłowska, jedna z autorek książki Jedzenie emocjonalne i inne podjadania. Jak poprawić swoje relacje z jedzeniem.

Marta Brzezińska-Waleszczyk: Emocjonalne jedzenie to…?

Marta Pawłowska*: W uproszczeniu to jedzenie pod wpływem emocji. Generalnie powinniśmy jeść, by zaspokoić głód i odżywić organizm. Tymczasem amerykańskie badania pokazują, że 2/3 populacji dorosłych USA, Europy i Kanady pod wpływem emocji je za dużo, za mało albo byle co.

Jedzenie pod wpływem emocji

Dlaczego w nerwach czy smutku łatwo sięgamy po czekoladę?

Słodkie kojarzy się z pocieszeniem. Wody płodowe matki smakują dziecku słodko. Podobnie mleko matki. Stąd słodki smak kojarzy się nam z poczuciem bezpieczeństwa, miłością, bliskością, ulgą, przyjemnością. Ujmując symbolicznie: kiedy życie wydaje się gorzkie, rodzi się w nas potrzeba osłodzenia.  Żeby je jakoś strawić, przeżyć. Ale czekoladą dziury w sercu niestety nie załatamy.

Reklamy mówią co innego.

Nazywam to marketingiem otyłości. Sklepowe półki uginają się od słodkiego. Marchewce, choć też ma słodki smak, daleko w formach promocji do czekolady. Jest symbolem zdrowego jedzenia, diety. A przez to kojarzy się z wyrzeczeniem, karą, dyscypliną, z brakiem wolności. Czekolada odwrotnie: tylko z przyjemnością. W niechcianych silnych emocjach sięgamy po słodycze jak po podręcznego pocieszyciela. A trudne emocje można albo przeżyć albo przeżuć. To właśnie autostrada do tzw. jedzenia emocjonalnego.

Trudne emocje można przeżyć albo przeżuć

Dlaczego więc nie chcemy emocji przeżywać? Pierwszą myślą częściej niż rozmowa z przyjacielem, relaksująca kąpiel czy pobieganie jest słodka przekąska. 

Głód emocjonalny jest zawsze brakiem. A każdy głód kojarzymy z jedzeniem. Nie potrafimy odróżnić w praktyce głodu emocjonalnego od fizycznego. W ogóle nie lubimy głodu – niesie cierpienie, zagrożenie życia. Unikamy go. Do tej samej szuflady wrzucamy głód emocjonalny. Nie chcemy „pochylić się” nad trudną emocją, nazwać jej, zrozumieć, przeżyć. Żyjemy w świecie „natychmiast”. Wszystko musimy natychmiast. Pocieszenie? Teraz, nie chcemy czekać! Nie lubimy dyscypliny. Asceza jest niemodna, choć to wolność w praktyce! Gdy pojawia się jakikolwiek głód, pierwszą myślą jest: zlikwidować go, czyli szybko “zajeść”, zapchać ten bolący brak. Dyskomfort najszybciej usuniemy tym, co pod ręką – a czekolada jest do kupienia na każdym rogu, w mieście i na wsi. Jest wiernym, milczącym towarzyszem. Zawsze do dyspozycji. Nie wymaga refleksji ani dialogu, nie odpyskuje, nie wymaga przeprosin czy zadośćuczynienia, gdy nabroimy.

Dlaczego nie szukamy pocieszenia w innych przyjemnościach?

Dobre pytanie. Na warsztatach dotyczących jedzenia emocjonalnego proszę o wypisanie 30 przyjemności niezwiązanych z jedzeniem. To dla uczestników istna kara za grzechy, bardzo się buntują. Kiedyś dzwoniło się do przyjaciółki, szło na spacer, słuchało muzyki, oglądało zdjęcia, dziergało na drutach. Dziś takie nawyki odchodzą do lamusa, bo wierzymy, że czas to pieniądz. Musimy zlikwidować złość czy smutek teraz! Od razu! W pięć minut! Bo zaraz musimy wrócić do pracy. Wymagamy od siebie niewykonalnego. Chcemy „naprawiać siebie” najmniejszym kosztem czasowym. Spacer wokół budynku po trudnej rozmowie z atakującym i zarozumiałym szefem to 20 minut, a zjedzenie 2 batonów – minuta. Ułudna „oszczędność”? To naprawdę czarcia zapadka.

Marketing otyłości

Słyszymy, żeby sobie nie odmawiać, nie być fanatykami, sprawiać przyjemności…

O tak! Hasła z reklam w stylu „Zasłużyłaś na to! Miałaś ciężki dzień”… To jest marketing otyłości. W trudnych momentach życia machniemy ręką, nie wychwycimy różnicy dotyczącej prawdziwej troski o siebie. Tak nas wychowano. Żyjemy w zapatrzeniu na świat zewnętrzny, który stoi reklamami. Po co nam więc taki przeżytek jak głód? Out!

Wspominała pani o duchowym aspekcie głodu.

Dobrze byłoby, gdybyśmy my, katolicy, czytali emocje także przez pryzmat duchowości. Zwykliśmy to oddzielać. Z jednej strony, cokolwiek robicie, czy jecie czy pijecie, na chwałę Boga czyńcie. Z drugiej: nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. O jedzeniu emocjonalnym przeczytamy w Księdze Syracha. Jeśli w sercu jest pokój, to człowiek nie szuka nadmiarowego jedzenia. Osoby z zaburzeniami jedzenia, z otyłością, często cierpią na głody duchowe i emocjonalne, których nie identyfikują i w efekcie nad którymi nie pracują. 

Głód emocjonalny a duchowy

Jak odróżnić głód emocjonalny, fizyczny i duchowy? 

Głód fizyczny pojawia się w brzuchu, ok. 2-3 godz. po ostatnim posiłku. Burczy, odczuwamy dyskomfort. Emocjonalny pojawia się w ustach i pojawia się nagle, niezależnie od posiłku. Mam na coś smaka. Fizyczny głód znika po zjedzeniu – gdy uczucie sytości dociera do mózgu. Emocjonalny – nie mija pomimo zjedzenia. Jest chwilowa ulga, ale pojawia się zwykle szybko poczucie winy, wyrzut sumienia, strach, obrzydzenie do siebie, gniew i złość. Wstyd, że po raz kolejny nie dałam rady, objadłam się. Zajedzony emocjonalny głód zamienia się w kolejne trudne emocje. Taka spirala.

Coś jeszcze odróżnia głody?

Głód fizyczny lubimy zaspokajać w towarzystwie. Emocjonalny – w samotności, bo wiemy, że jemy za dużo, za szybko, nie to, co trzeba. Niektórzy w towarzystwie zjedzą mało, ale potem sobie „odbiją”. O głodzie duchowym i roli jedzenia dla rozwoju duchowego człowieka pisał sporo św. Ignacy z Loyoli, jeden z moich towarzyszy duchowych. Podobnie św. Antoni, choć niewielu z nas ma o tym wiedzę. Warto uzmysłowić sobie, że słodyczami (tak naprawdę: słodkim smakiem) zajadamy brak miłości, kontaktu z drugim, bliskości, dobrej relacji, a to przecież… głód żywego Boga. Z mojego doświadczenia terapeuty wynika, że ludzie miewają kłopot z… zaproszeniem Boga do swojej relacji z jedzeniem. Nie chcą Mu go oddać, albo chcą, ale nie do końca, omijają ten aspekt. Dlaczego? Zły duch wie doskonale jakie mamy słabości, uderza w nie precyzyjnie.

Słodyczami zajadamy brak miłości

Dlaczego problem zwykle dotyka kobiety? Mężczyźni chyba nie podjadają emocjonalnie.

Emocje generalnie mają większy wpływ na kobiety. My po prostu bardziej zwracamy na nie uwagę. Po mężczyznach emocje bardziej spływają, na kobiety wpływają. Dla nas to większy problem, bo np. bardziej dbamy o wygląd, bardziej się przejmujemy relacjami. Kobieta z zaburzeniami jedzenia ma zwykle problem z zarządzaniem emocjami. Stawia sobie duże wymagania, żyje pod presją bycia “naj”, dąży do „spełnienia” jako matka, żona, pracownik, katoliczka. Może uwierzyć, że jedząc więcej nabierze sił, by temu wszystkiemu sprostać. I tak żyje. Jednak jedzenie emocjonalne dotyczy także mężczyzn – coraz częściej zajadają stres. Pokazała to pandemia. Przytyli na równi z kobietami.

Jak sobie radzić, gdy pojawiają się problemy z emocjonalnym jedzeniem? Terapia, warsztaty, może dieta

Stańmy przed sobą w prawdzie. Jeśli pod wpływem trudnych emocji faktycznie jemy za dużo, jeśli mamy nieodpartą ochotę na dużą ilość słodyczy po trudnym dniu, jeśli za sprostanie trudom codzienności nagradzamy się goframi. I jeśli takie zachowania nie są jednorazowe, to dobrze z kimś pogadać, kimś stabilnym emocjonalnie, kto dobrze nam życzy. Nie z kimś, kto nam przytaknie albo skrytykuje i pouczy. A jeśli rozmowa z mądrym i życzliwym przyjacielem czy znajomym nie pomaga, jeśli jedzenie pod wpływem emocji nas niepokoi, dobrze poszukać na ten temat warsztatów, spotkać się z psychoterapeutą czy psychodietetykiem. Zobaczyć, nad czym trzeba by popracować – nad dietą czy nad emocjami? A może nad jednym i drugim? Właściwa diagnoza ma kluczowe znaczenie.

Body positive a promocja otyłości

Dlaczego body positive to trudny temat? Celebryci, influencerzy zachęcają do polubienia swojego ciała, akceptacji.

To grząski grunt, wrażliwa materia. Z jednej strony: akceptuj swoje ciało, bądź za nie wdzięczna, nie goń za instagramowymi bzdurami. Zachowuj je w zdrowiu i pielęgnuj, doceniaj i nie torturuj dietami, nie głodź. Jednak mam sprzeciw wobec afirmacji dużej otyłości jako elementu body positive. Pozytywne podejście do człowieka, akceptacja ciała, odmienności? Zawsze! Ale nie godzę się na afirmację choroby! Otyłość jest chorobą, która ma 200 chorób współzależnych, która powoduje śmierć i powoduje wiele nieszczęścia.

Myli się akceptacja ciała z przymykaniem oczu na problemem. Jaka jest różnica między ciałopozytywnością a „promocją” otyłości?

Bohaterki ciałopozytywności to od lat kobiety, które żyją bez kończyn, po mastektomii. Mają ciała po poparzeniach. Okaleczone na skutek chorób, chore przewlekle. Mam jednak sprzeciw wewnętrzny, gdy do tego samego worka wkłada się bez refleksji znaczną otyłość, niejako ją „chowając”. Otyłość to ciężka choroba, która powoduje lawinę następnych. Nie wolno nam potępiać człowieka, ale nie przechodźmy łatwo przez afirmację choroby, która powoduje śmierć. Granica jest znikoma, by kogoś nie urazić. Ale z drugiej strony, ciałopozytywność, w sensie grubopozytywność, nie dotyczy nadmiarowych 5 kg, ale 30, 40 czy 50… 

Polscy nastolatkowie tyją najszybciej w Europie

Nadwaga, otyłość to często nowa normalność. Widzimy, jak wyglądamy, więc zachęcamy do akceptacji – stąd wypaczenie body positive?

Tyjemy na potęgę i oswajamy to w sercach oraz społecznie. Powtórzę: akceptacja człowieka zawsze tak, afirmacja choroby – nie. W Polsce zbliżamy się do amerykańskiego modelu. 1/3 populacji ma nadwagę, 1/3 otyłość, a 1/3 ma masę ciała w normie. Problem lawinowo rośnie u dzieci, zwłaszcza chłopców. Polscy nastolatkowie tyją najszybciej w Europie. W konsekwencji oswajamy bardziej otyłe społeczeństwo – widać to nawet po modelach w reklamach popularnych produktów czy po rozmiarach ciuchów. Kobiece 36 należy już do malejącej rzadkości.

Gdy mówię, że moje dziecko przez kilka pierwszych lat życia nie jadło cukru, obecnie jemy go w domu od święta, to słyszę, że jestem fanatyczną matką, odmawiam dziecku dzieciństwa etc.

Kobieta, żona, matka, pracuje, rozwija się, chodzi na wywiadówki, aerobik. Tak wiele się od niej wymaga, że gdzieś musi po prostu odpuścić. Jedzenie to takie pole do przyzwolonego odpuszczenia. Negatywnego wpływu na ciało i życie nie widać od razu. Gdyby po zjedzeniu połowy czekolady wyrastała fałdka, byłoby inaczej. W przypadku dziecka jest podobnie. Mówi się, że dziecko z nadwagi wyrośnie, że trzeba wychowywać bezstresowo (czyli nie kontrolować słodyczy, fast foodów), są ważniejsze problemy. I odpuszczamy.

Nikt nas nie uczy zdrowo jeść

Dlaczego odpuszczamy w kwestii zdrowia?

Bo nikt nas nie uczy od dziecka, jak się zdrowo odżywiać. Matematyka, języki, prawo jazdy, ale dbanie o zdrowe odżywianie? Trzeba energii i odwagi. Dziś dbanie o zdrowe odżywanie to takie społeczne dziwactwo. Wiele mówimy o zakazach, mało o tym, co dobre.

À propos dziwactwa. Gdy zmieniłam podejście do cukru i o tym napisałam (m.in. pod wpływem książki Słodziutki. Biografia cukru), oberwało mi się, że to fanatyzm, radykalizm, przecież „wszystko dla ludzi”. To normalne codziennie jeść ciasto?

Nasz mózg nie lubi nie mieć racji. Jeśli ktoś ułożył sobie wizję życia, która wg niego jest dobra, a ktoś inny mówi, że jest inaczej, pojawia się umysłowy dyskomfort. Bombardowani setkami komunikatów, wiele decyzji podejmujemy automatycznie. Jeśli jemy w określony sposób, a nagle ktoś mówi, że to jest niemądre i szkodliwe – może zrodzić się napięcie. I nawet agresja.

Jak jeść mądrze?

Jak jeść, by nie zwariować?

Niech jedzenie daje zdrowie i przyjemność. Miejmy jedno mądre źródło informacji o żywieniu i jedzeniu. Nie popadajmy w kompulsje czytania wielu blogów, dziesiątek książek, porad. Jeden autorytet. Jeśli mamy wątpliwości, tam szukamy odpowiedzi. Jedzmy mądrze, 3 duże posiłki, 2 maleńkie. W każdym połowa talerza to warzywa. Bez chemii. Minimalnie cukru, soli. Cała reszta powinna się ułożyć. Organizm poradzi sobie z tym, co robimy źle raz na jakiś czas. Ale nie poradzi sobie z tym, co szkodliwie robimy każdego dnia.

Duchowość może być pomocna?

Zdecydowanie tak! Doradzam św. Ignacego z Loyoli. Rekolekcje ignacjańskie mówią o ludzkich głodach. Słowo Boże może być wskaźnikiem też w jedzeniu, ale mądrze zinterpretowane. Myśli o jedzeniu mogą być przecież natręctwem. A Bóg nie chce, byśmy byli chorzy, otyli, zniewoleni obsesjami słodyczy. Bóg dał nam określone proporcje ciała, gdy nas stworzył. Jesteśmy świątynią Ducha.

*Marta Pawłowska ― specjalistka zdrowego żywienia, coach ze specjalizacją w zakresie zdrowia rodziny. Pasjonują ją relacje człowieka z jedzeniem. Przeprowadziła dziewięć edycji pierwszych w Polsce autorskich warsztatów poświęconych jedzeniu emocjonalnemu „Ja i jedzenie: karmię ciało czy zatykam duszę?”.

Tags:
dietaemocjejedzenie
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail