Kilka miesięcy temu przeprowadziłam się do Nowego Jorku i ku mojemu bardzo pozytywnemu zaskoczeniu zobaczyłam, jak żywy, aktywny i jednocześnie otwarty jest tutaj Kościół katolicki. W newsletterach, które co tydzień dostaję, czytam też o wielu inicjatywach nakierowanych na pomoc kobietom w „kryzysowej ciąży”, które zbyt często myślą, że nie mają innego wyboru niż aborcja. Chciałam poznać lepiej amerykański ruch pro-life, o którym sporo słyszałam, jeszcze mieszkając w Polsce.
Amerykański pro-life. Czym jest 2363?
W okolicy kliniki widzę sporo funkcjonariuszy policji. Na ulicy zaparkowano też samochody, na których na czarno-białym tle wyświetlają się napisy: „What is 2363? Where are our children?” („Czym jest 2363? Gdzie są nasze dzieci?”). Ktoś ustawił projektor, który wyświetla tę samą liczbę na murze kliniki. Niektórzy z zebranych tu ludzi trzymają plakaty z napisem „I fight for 2363” („Walczę dla 2363”).
2363 to średnia liczba aborcji przeprowadzanych każdego dnia w Stanach Zjednoczonych.
Jedna z dziewczyn bierze do ręki megafon i mówi o tym, dlaczego się tutaj zabraliśmy, chociaż jesteśmy tak bardzo od siebie różni – przyszli przecież katolicy, protestanci, żydzi, niewierzący. Tłumaczy, że ona sama jest ateistką o poglądach lewicowych, ale wierzy w naukę i prawa człowieka i dlatego sprzeciwia się aborcji. Gdy kończy, przekazuje megafon franciszkaninowi i prosi go o poprowadzenie modlitwy, w którą włączają się obecne osoby wierzące. Co jakiś czas ktoś z przechodniów widząc zgromadzenie, wznosi wulgarne hasła albo krzyczy, że aborcja jest prawem kobiet. Inni za to zatrzymują się z życzliwością. Jeden pan nawet specjalnie podjeżdża bliżej samochodem. Megafon przechodzi z rąk do rąk, a niemal wszyscy przemawiający to kobiety, które dzielą się swoimi historiami.
Miały umówione aborcje. Ich dzieci żyją
Jedną z nich jest Iesha. Kiedy była w ciąży, w pierwszym trymestrze zmagała się z mdłościami i wymiotami uniemożliwiającymi jej normalne funkcjonowanie. W drugim trymestrze dowiedziała się, że jej dziecko prawdopodobnie urodzi się bardzo poważnie chore, a lekarze nie mieli pojęcia, jak będzie wyglądało jego życie. Zdecydowała się na aborcję, zarezerwowała już nawet konkretny termin. Mąż prosił, żeby tego nie robiła, zapewniał, że sobie poradzą. W końcu pokazał jej film obrazujący przebieg aborcji. Odwołała umówioną wizytę. Jej córeczka urodziła się niemal zupełnie zdrowa, a drobne problemy, które towarzyszyły jej przez pierwszy rok życia, wydają się należeć już do przeszłości. Cudowna, roześmiana, trzyletnia dziewczynka była razem z nami na czuwaniu pod kliniką. Trudno mi było pozostać nieporuszoną, kiedy słuchałam Ieshy i jednocześnie bawiłam się z jej stojącą obok córką.
Potem megafon przejmuje Christina. Kiedy jej mama była z nią w ciąży, sądziła, że nie ma innego wyjścia niż aborcja, bo nie będzie w stanie finansowo i emocjonalnie poradzić sobie z opieką nad dzieckiem. Płakała jednak, siedząc w klinice aborcyjnej przed gabinetem lekarza. Chwilę przed tym, jak miała wejść do środka, jej łzy zauważył dozorca, który zapytał, czy chciałaby zatrzymać swoje dziecko. Niespodziewanie odpowiedziała, że tak. „A zatem Bóg da ci siłę” – odparł. Wstała i wyszła z kliniki, słysząc za sobą lekarza mówiącego, że nie powinna wychodzić, bo już zapłaciła za całą procedurę.
Przemawiających jest więcej, a ich historie zapadają w pamięć. Przed zakończeniem czuwania franciszkanin prosi, żeby kto tylko może, pojawił się także następnego dnia na mszy o 8.00 rano, po której modlitewna procesja ma wyruszyć pod klinikę. Nie planowałam tego wcześniej, ale bardzo szybko decyduję, że przyjdę.