Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
S. Małgorzata Banaś
Tylko ona przeżyła egzekucję, której Niemcy dokonali na nowogródzkich nazaretankach. 1 sierpnia 1943 r. bez sądu, w nocy, zamordowali jedenaście jej współsióstr. To ona wyruszyła z miasta na poszukiwanie ich grobu i pięć kilometrów za Nowogródkiem odnalazła świeżą, źle przysypaną mogiłę.
Miała wtedy 47 lat i świadomość, że według wszelkiej logiki powinna umrzeć razem z nimi, a jednak, skoro przeżyła, ma do wykonania jakieś zadanie. Tylko jakie? I dlaczego Bóg ją ocalił?
Ofiara sióstr za mieszkańców i księdza
Dramat zaczął się w lipcu 1943 r. Niemcy aresztowali 120 mieszkańców Nowogródka. Wszyscy mieli być rozstrzelani. Na liście poszukiwanych był także ks. Aleksander Zienkiewicz, jedyny kapłan w Nowogródku.
Ludzie wpadli w panikę, nie wiedzieli co robić. Siostry nazaretanki (było ich w Nowogródku dwanaście), które opiekowały się farą Przemienienia Pańskiego od 1929 r. naradziły się i podjęły decyzję ofiarowania swojego życia za mieszkańców i księdza.
31 lipca niemiecki żandarm powiadomił siostry, że jeszcze tego samego dnia mają przyjść na komisariat. Myślały, że chodzi o wymianę dokumentów, bo wielu mieszkańców po to właśnie wzywano.
Siostra Stella, przełożona wspólnoty, nie chciała, by kościół i dom zostawić bez opieki. Zdecydowała, że na miejscu zostanie s. Małgorzata. Po nabożeństwie siostry wyszły, a Małgorzata rozłożyła się z prasowaniem.
11 zamordowanych nazaretanek
Była niedziela, siostry nie wracały. Mijały godziny bez żadnej wiadomości. Zaniepokojona s. Małgorzata modliła się przez całą noc. O świcie poszła do sąsiadów, ale nikt nic nie wiedział. Kilka godzin później o zniknięciu sióstr wiedziało całe miasteczko, tyle, że ślad po nich zaginął.
„Po odprawieniu mszy św. w farze udaję się ze mszą św. do parafialnego kościoła św. Michała. Zasiadam do konfesjonału i tutaj dowiaduję się zgrozę budzącej prawdy: dzisiaj rano siostry zostały rozstrzelane...” – zanotował ks. Zienkiewicz.
Wreszcie ludzie zaczęli łączyć pojedyncze słowa i nie było już wątpliwości, że siostry nie żyją.
Jeden z gestapowców, Niemiec pochodzący z Łotwy, który stołował się u Polki, Marii Tarnowskiej, w niedzielę 1 sierpnia 1943 r. zjawił się na śniadaniu. W pewnym momencie złapał się za głowę i powiedział: Ach, jak one szły, trzeba było widzieć, jak one szły!
Na pytanie gospodyni domu: Kto szedł?, odpowiedział: Siostry. Innym razem powiedział: Tak, one rzeczywiście były niewinne.
Estończyk pracujący w komisariacie, który widział siostry w piwnicy przed śmiercią i uczestniczył w egzekucji, opowiedział, że siostry „w lesie przed straceniem poklękały wszystkie, modliły się, a następnie klęcząc żegnały się ze sobą. Matka przełożona każdą błogosławiła. Ostatni cios odbierały na klęczkach”.
U innej rodziny polskiej, państwa Cieślewiczów, stołowali się dwaj oficerowie z brygady lotnej z Baranowicz i ich kierowca. Pan Cieślewicz próbował dowiedzieć się czegoś o losie sióstr od szofera. Usłyszał, że „sami oficerowie z lotnej brygady rozstrzeliwali siostry. I że tylko jedną ich prośbę wykonali, mianowicie siostry prosiły, aby nie zdejmowano z nich ubrania zakonnego”.
Siostra Małgorzata zostaje sama
Małgorzata została sama. Nie rozumiała, dlaczego. Czuła się jak dziecko, które straciło w wypadku całą rodzinę i nie wie, dlaczego przeżyło – bo wolałoby być z nimi, bo życie bez nich jest nieznośne i trudno odnaleźć w nim sens.
Pielęgnowała echo słów s. Stelli, by opiekować się kościołem, domem i księdzem kapelanem. Ale jak? Miała świadomość, że Niemcy mogą próbować aresztować również ją, że wrócą. Na wszelki wypadek ukryła w piwnicach fary najcenniejsze pamiątki po siostrach i przedmioty użytkowe z ich domu przy ul. 3 Maja.
I nie myliła się, wrócili. Przetrząsnęli dom, szukali również jej. Na jakiś czas zrezygnowała z pracy w szpitalu, dyskretnie pracowała w kościele i w domu. Ukrywała się, ale ze strachu przed Niemcami albo donosem ludzie nie chcieli przyjąć jej do domu.
Ukrywała się na cudzych strychach. Ks. Zienkiewicz również musiał opuścić Nowogródek. Kościół został bez kapłana, więc jedyną osobą, która mogła czuwać nad świątynią była s. Małgorzata.
Odwaga i samotność
Gdy Niemcy opuścili Nowogródek, wkroczyli Rosjanie. S. Małgorzata zdecydowała się na pieszą podróż do Wilna, by w macierzystym domu nazaretanek zdać raport z sytuacji. Wyprawa się udała, wkrótce do Nowogródka przyjechały trzy nowe siostry, ale posługa była coraz trudniejsza.
Najpierw czerwonoarmiści zarekwirowali siostrom dom – musiały wynająć pokój u jednej z rodzin. Potem, na mocy porozumienia zawartego między Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego i Radą Komisarzy Ludowych Republiki Białoruskiej o wzajemnej repatriacji mieszkańców, rozpoczęły się ludzkie dramaty i przesiedlenia.
Narzucenie sowieckiego prawa wyznaniowego doprowadziło do nacjonalizacji majątków kościelnych i likwidacji parafii. Księża, którzy chcieli zostać, byli zmuszeni przyjąć obywatelstwo radzieckie. Ci, którzy odmawiali, byli deportowani siłą, albo wywożeni na Syberię.
Nazaretanki bardzo się bały. S. Małgorzata miała świadomość, że jeśli wyjadą, fara może zostać zniszczona, a grób męczennic zdewastowany i zapomniany na zawsze, dlatego zdecydowała się zostać.
W lipcu 1946 r. Nowogródek opuściły trzy nazaretanki i ks. Zienkiewicz. „Ja nie wyjadę, moje miejsce jest tutaj” – mówiła drążącym, ale pewnym głosem, s. Małgorzata. Po ludzku została zupełnie sama. Ale przecież Nazaret to dom Boga, prawda?
Anioł stróż bez habitu
Jaki jest los zakonnicy bez wspólnoty? Co powinna robić i komu być posłuszną? Po wielu godzinach samotnych modlitw przed Najświętszym Sakramentem zdała sobie sprawę, że jej zadaniem jest dbać o to, by Jezus wciąż mógł być obecny w nowogródzkiej farze, że ludzie tej obecności potrzebują.
Wiedziała, że w całym dekanacie nowogródzkim nie było ani jednego księdza i żadnego czynnego kościoła, ale postanowiła, że dotrze do kapłana choćby jej przyszło pokonywać dziesiątki kilometrów i będzie przywoziła do fary Najświętszy Sakrament tak długo, aż Bóg zlituje się i da kapłana.
Miała pełną świadomość kim jest „wyzwoliciel” i jak niebezpieczne zadania ja czekają. „Trzeba być gotowym na życie i śmierć” – pisała w jednym z listów. Własny strach przynosiła do fary i klęczała tak długo, aż wracała w nią odwaga.
Lęki innych ludzi, którzy przychodzili do niej po radę, po pomoc, brała na siebie i pomagała jak umiała. Już po krótkim czasie okazało się, że dla mieszkańców, którym co rusz kogoś wywożono do łagru, albo rekwirowano dobytek, gwałcono i poniewierano, była prawdziwym aniołem stróżem. Ale Nowogródek opustoszał. Dwie trzecie Polaków wyjechało. Parafia liczyła sześćset osób.
Mniej, niż kościelna mysz
Nie miała klasztoru, pracy i żadnego kontaktu z ze zgromadzeniami w Polsce. Mieszkała kątem w wynajętym pokoju u państwa Fedorowiczów, a na placyku przy farze sadziła warzywa, by mieć co jeść, i siała kwiaty, by dekorować kościół.
Hodowała kozę, która pozwoliła jej przeżyć najtrudniejszy czas. Ludzie sami mieli niewiele, więc na pomoc nie mogła liczyć. Nosiła się po świecku, a dla nowych władz była Ludwiką Jakubową.
W 1947 r. do Nowogródka przyjechał jezuita, ks. Aleksy Wujek. Władze zgodziły się na zarejestrowanie go i meldunek. S. Małgorzata była szczęśliwa, jej modlitwy zostały wysłuchane!
Radość trwała niecały rok. W 1948 r. prześladowania Kościoła przybrały na siłę i ks. Wujek zdecydował się opuścić Nowogródek. Osiemdziesiąt procent księży pracujących w tym czasie na Białorusi aresztowano, skazując na rozstrzelanie lub łagry.
S. Małgorzata została eksmitowana. Znalazła wprawdzie kąt u innych gospodarzy, ale po pewnym czasie kwaterę wymówiono. Nie miała żadnych środków do życia, wciąż nie mogła nawiązać kontaktu ze wspólnotą, a cel jej ryzykownego pozostania w Nowogródku, czyli zadanie pilnowania fary i tabernakulum, chciała wykonać.
Zamieszkała w zakrystii. Było to pomieszczenie pięć na pięć, zimne, wilgotne, bez wody. Zimą marzła, bo prowizoryczny komin nie pozwalał na palenie w prowizorycznym piecyku. Woda zamarzała jej w wiadrze, a rankiem musiała wymiatać z zakrystii śnieg, który nawiewał przez nieszczelne drzwi. Ściany pokrywał szron.
Mijały lata. Nie była bezpieczna, ale dzięki niej bezpieczny był „Chleb mocnych” – jak mawiała. W tajemniczy sposób przed niebezpieczeństwem ostrzegały ją sny. W niedługim czasie odkryła, że gdy czai się małe niebezpieczeństwo, śnią jej się współsiostry, gdy wielkie – we śnie pojawia się zamordowana matka Stella.
Skąd taka siła?
Samotnie pilnowała fary do 1956 r. Mieszkańcy Nowogródka byli przekonani, że historyczny kościół, w którym przyjął chrzest Adam Mickiewicz, ocalał tylko dzięki niej. Dla władz była religijną fanatyczką, wariatką, która z racji bezdomności mieszka w zakrystii.
Przez dziesięć lat tęskniła za mszą świętą i Eucharystią. Ale nie rezygnowała. Sama nie mając niczego w przedziwny sposób nawiązywała kontakt z kapłanami zesłanymi do łagrów. To, co zdobyła, wysyłała im. Dbała, by tam, na nieludzkiej ziemi, nie tracili ducha.
„Tu ludzie składali ofiary na msze święte na jej ręce, a ona za te pieniądze kupowała tłuszcz, suchary i lekarstwa i wysyłała wraz z paczką prośbę o odprawienie mszy świętej. Tam na zesłaniu, często w nocy, na strychu lub w jakimś zakamarku dany ksiądz odprawiał msze święte na chusteczce i w pudełku od konserw, która służyła za kielich.
Czasami udało się przesłać w paczce trochę opłatków czy mąki pszennej do pieczenia przaśnego chleba, który służył do konsekracji. Trzeba było widzieć jej radość, gdy księża, którzy od niej otrzymywali paczki, pisali z podziękowaniem” – czytamy we wspomnieniach.
Pogrzeb Dwunastej
Zmarła 26 kwietnia 1966 r., w wieku siedemdziesięciu lat. Po dwudziestu trzech latach trwania na posterunku w białej, nowogródzkiej farze. Męczeństwo ciała, którego pragnęła wstępując do zakonu, nie było jej dane, ale jej troska o obecność Jezusa w tabernakulum była heroizmem.
Przez dziesięć lat, nie zważając na niebezpieczeństwo, pogodę i odległość przemierzała dziesiątki kilometrów, byle tylko przynieść Go do Nowogródka. Otwierała kościół i zapraszała ludzi, by gromadzili się na wspólnej modlitwie – zgodnie z wytycznymi władz mogła otwierać tylko w niedziele i święta.
Po jej śmierci mówiono: „Pogrzebu takiego wspaniałego w Nowogródku nie było. Wyległo całe miasto: i katolicy, i prawosławni, i Tatarzy. Każdy coś zawdzięczał siostrze, która swoją pracą, oddaniem i miłością zawładnęła sercami wszystkich. Przez wiele lat była strażniczką Białej Fary i na zawsze została z siostrami. Bóg tak chciał, zostawił ją na posterunku, a ona wytrwała na nim”.
13 grudnia 2021 Stolica Apostolska wydała dekret o sprawie heroiczności jej cnót. Od tej pory przysługuje jej tytuł czcigodnej służebnicy Bożej.