Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Carlos David Salazar Jaramillo uważa, że odpowiedź jest jedna: Bóg. „Po ludzku to niemożliwe, ale Bóg pozwolił mi patrzeć z perspektywy wiary i mogę powiedzieć, że w wymiarze duchowym wszystko było błogosławieństwem”.
Siedem lat temu, 10 marca 2016 roku, przyszły na świat María Camila i María Elisa. 20 września 2017 roku natomiast urodziły się Laura i Alejandra. Następnego dnia zmarła ich mama, Carolina.
Obecnie Carlos ma 46 lat. Śmierć jego ojca przed ponad piętnastoma laty sprawiła, że zaczął głębiej zastanawiać się nad życiem. Usłyszał bardzo wyraźne wezwanie do tego, aby wkroczyć na Bożą ścieżkę, dlatego też wstąpił do katolickiego ruchu Civitas Orationis, dzięki któremu ma okazję nieustannie wzrastać w wierze.
Nie było łatwo, ale Carlos mógł w tym najtrudniejszym okresie wychowywać swoje córeczki dzięki wsparciu wielu aniołów „z krwi i kości”, którzy pomogli mu przeżyć żałobę i opiekować się dziewczynkami. Cała piątka mieszka w mieście Rionegro w kolumbijskim departamencie Antiochia, niedaleko stolicy tego regionu – Medellín.
Kiedy ktoś pyta Carlosa, jak daje sobie radę, słyszy, że łatwiej jest wychowywać czworo dzieci jednocześnie zamiast jednego, gdyż razem się bawią. „Poza tym tworzymy zgraną ekipę: ja stoję na czele, moja mama, doña Fabiola, jest wiceprezesem, a także pomaga nam Liliana, która pracuje z nami od kilku lat” – opowiada w rozmowie z Aleteią.
Ekspresowy ślub i nietypowy miesiąc miodowy
Carlos ożenił się z Caroliną Morales we wrześniu 2014 roku po siedmiu latach znajomości, w której na przemian się rozchodzili i schodzili. „To piękna historia. W połowie 2014 roku ja skończyłem służbę w rezerwie marynarki i poprosiłem mojego przyjaciela, żeby pojechał ze mną na tę uroczystość. W odpowiedzi usłyszałem, że jeśli Carolina nie jedzie, to on też nie, ponieważ ona jest niezwykle wartościową kobietą, a ja tracę czas. Byłem zaskoczony, gdyż poczułem, że przez tego przyjaciela przemawia do mnie Bóg”.
Miesiąc później się pobrali. To był ekspresowy ślub i zupełnie nietypowy miesiąc miodowy: pojechali do Pampeluny (Hiszpania), aby wziąć udział w kursach dotyczących budowania relacji w rodzinie na Uniwersytecie Nawarry. Każde z nich znajdowało się na znakomitym etapie pod względem zawodowym: Carolina pracowała jako inżynier chemik, natomiast Carlos miał zatrudnienie w firmie, która reprezentowała koreańskie koncerny sektora obronnego.
W marcu 2015 roku stracili swoje pierwsze dziecko w ósmym tygodniu ciąży. Bardzo mocno doświadczyli tej straty, ponieważ byli gotowi przyjąć każde dziecko, jakim Bóg chciałby ich obdarzyć. Trzy miesiące później Carolina ponownie zaszła w ciążę.
Pewnego dnia, kiedy młoda mama trwała w dziękczynieniu na adoracji Najświętszego Sakramentu, poczuła, że nosi pod sercem dwoje dzieci. Wybrali zatem imiona Eduardo i Gregorio. Przy drugim badaniu USG okazało się jednak, że na świat przyjdą dwie dziewczynki, które zdecydowali się nazwać María Camila i María Elisa. Pragnęli bowiem, by nosiły imię Maryi.
Pierwsze tygodnie po narodzinach były trudne, ale szybko znaleźli sposób na to, aby ułatwić sobie opiekę nad bliźniaczkami. Choć pozostawali otwarci na życie, nie planowali w krótkim czasie kolejnego dziecka. Pan Bóg jednak przygotował im kolejną ciążę, kiedy dziewczynki miały zaledwie 9 miesięcy.
„Poczułem, że Bóg prowadzi nas z maksymalną szybkością i kiedy ona zmarła, wszystko złożyło mi się w całość… Pan chciał, abyśmy się pośpieszyli, ponieważ wiedział, że Caro nie będzie długo żyła” – wspomina Carlos.
Na dalszym etapie lekarz przekazał im niespodziewaną wiadomość: mieli się spodziewać dwojga dzieci. Wyjaśnienie: silne predyspozycje genetyczne do bliźniaczej ciąży w obu rodzinach, no i oczywiście, wola Boża.
Kiedy Carlos dowiedział się, że dziewczynki mają się urodzić we wrześniu, prosił Boga, aby nastąpiło to 20, we wspomnienie koreańskich świętych męczenników, do których miał szczególne nabożeństwo, a także podziw dla ich ojczyzny. Bóg wysłuchał jego prośby i dziś dziewczynki mają 103 patronów. To prawdziwa armia orędowników!
„Boże mój, oddaję się w Twoje ręce”
Tuż po porodzie Carolina mogła przytulić Alejandrę, ponieważ Laura potrzebowała tlenu i nie mogła od razu być przy mamie. Po kilku minutach Carlos zauważył, że jego żona przestała mówić, a lekarze powiedzieli mu, że właśnie doszło u niej do zatrzymania krążenia.
„Pomyślałem, że to pewnie reakcja na znieczulenie i zacząłem się modlić. Po dłuższej chwili wystąpił niekontrolowany krwotok i musiałem wyjść. Od tego momentu rozpoczęła się 12-godzinna walka o życie mojej żony, w której około 20 specjalistów robiło co było w ich mocy, aby ją uratować. Diagnoza to: zator płuc wywołany płynem owodniowym, powikłanie występujące niezwykle rzadko”.
Natychmiast zaczęły działać łańcuchy modlitwy w różnych krajach, członkowie Civitas, bracia ewangelicy, znajoma muzułmanka… W nocy jeden przyjaciel zadzwonił do niego i powiedział, że Pan ukazał mu na modlitwie, iż powinni przestać modlić się o uzdrowienie i zacząć prosić o wypełnienie się woli Bożej.
„W sercu poczułem, że Carolina umrze, ale uspokajała mnie świadomość, że wcześniej się wyspowiadała i była pojednana z Bogiem, jak również, że umierała, dając życie”.
„Najdroższa, dziewczynki i ja damy sobie radę”
W ciągu tych długich godzin trwogi wykorzystano wszystkie możliwe środki, ludzkie i duchowe, podczas gdy Carlos niestrudzenie powtarzał: „Boże mój, oddaję się w Twoje ręce”. Kiedy lekarze oznajmili mu, że nic więcej nie da się zrobić, zrozumiał, że musi się pożegnać.
„Chwyciłem ją za rękę, zaśpiewałem do ucha, przeprosiłem ją za wszystkie sytuacje, w których się poróżniliśmy oraz wybaczyłem jej. Modliliśmy się w momencie, gdy wyłączano maszynę, do której Caro była podłączona, i tak jak na filmach, wszystkie parametry zaczęły spadać. W tych ostatnich minutach życia wydarzyło się coś cudownego. Kiedy mówiłem do niej: «Najdroższa, dziewczynki i ja damy sobie radę» albo ściskałem ją za rękę, wtedy linia oznaczająca pracę serca trochę się podnosiła”.
Nie zdawał sobie sprawy jaka siła w nim drzemała, dopóki nie musiał znieść tak wielkiego bólu. Ale był tak niewiarygodnie dzielny, że pocieszał chirurga, który płakał, obejmował personel medyczny i dziękował za to, co zrobiono dla jego żony. Musiał poprosić pediatrę, który zajmował się jego córeczkami, aby położono Alejandrę razem z siostrzyczką na oddziale intensywnej terapii noworodków, choć nie wymagała ona tego, gdyż on nie mógł zaopiekować się nią w jednym pokoju.
Dwanaście dni później dziewczynki przyjechały do domu, gdzie ich starsze siostrzyczki wiedziały już, że ich mama „odeszła do Nieba”. Sytuacja była trudna, brakowało pieniędzy, ale dzięki specjalnemu funduszowi, jaki otworzyła dla niego kuzynka żony mógł korzystać z pomocy wykwalifikowanych opiekunek przez półtora roku.
Od tamtego momentu Bóg hojnie obdarza ich rodzinę: otrzymywali w darze pieluchy, mleko, środki higieniczne, ubrania, samochody, łóżeczka czy zabawki w takich ilościach, że wystarczało dla innych dzieci. „Jestem przekonany, że nie powinienem zachłannie gromadzić rzeczy dla siebie, dlatego dzielę się z innymi. Więcej czasu zajmowało mi opróżnienie garażu, niż Bogu ponowne zapełnienie go”.
„Ona u Boga cały czas dla nas działa”
Carlos był zmuszony zrezygnować z pracy i bardziej zaangażować się w swoją własną działalność, którą wcześniej prowadził równolegle, aby móc poświęcić więcej czasu swoim czterem córeczkom. Niewątpliwie zdarzają się bardzo przykre chwile, ale on wie, że musi przyjmować je z pokorą i zawsze trwać przy Bogu.
Pomimo wszelkich trudności dziewczynki dorastają otoczone miłością. Troszczą się o siebie nawzajem, a jednocześnie sprzeczają, jak każde rodzeństwo. Po chwili jednak znowu są najlepszymi przyjaciółkami. Powoli też zaznacza się indywidualna osobowość i upodobania każdej z nich. „Nie wychowuję ich hurtowo, każdej z osobna poświęcam czas przeznaczony tylko dla niej. To np. wieczory taty z córką – jeden dzień w tygodniu wychodzę z jedną z nich i spędzamy czas tylko we dwoje”.
Do babci docierają również sygnały, że dziewczynki potrzebują, aby tata zaczął się z kimś spotykać. W ten sposób mogłyby mieć nową mamę, a z czasem, braciszka lub siostrzyczkę. Carlos na to odpowiada, że jeśli w jego życiu pojawi się jakaś prawdziwa Boża kobieta, prawdziwa mama dla jego córek, odczyta to jako Boży plan dla swojej rodziny.
Po tych czterech i pół roku ból po stracie Caroliny pozostaje. Ale ulgę przynosi przeżywanie go w perspektywie wiary oraz dawanie świadectwa i pomoc innym. Carlos nie potrafi już nawet zliczyć, ile razy dzielił się swoją historią, choć wiele z tych okazji zapadło mu w pamięć. Szczególnie ta, kiedy przekonał się, iż Bóg polecił Carolinie, aby cały czas z nimi współpracowała.
„Zaproszono mnie na spotkanie liderów inicjatywy 40 Días por la Vida (40 Dni dla Życia). Poszedłem na nie z moimi czterema córkami. Kiedy się skończyło, jedna z organizatorek zaproponowała nam obiad i spytała gdzie jest kobieta, która przyszła razem z nami. «Jaka kobieta?» – spytałem. «Ta, która stała w drzwiach, uśmiechała się i kiwała głową na znak aprobaty w trakcie wykładu» – odpowiedziała. Całkiem zaskoczony pokazałem jej zdjęcie Caroliny i przyznała, że właśnie o tę kobietę chodzi i że przez cały czas była na spotkaniu. Nie mam wątpliwości, że opiekuje się nami z Nieba”.