Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Św. Antoni: ojciec mnichów
Antoni, zwany Wielkim lub Antonim Opatem (251-356), to prekursor chrześcijańskiego życia monastycznego. Był jednym z pierwszych, którzy wyruszyli na pustynię, by tam, w samotności, z dala od zgiełku świata i jego pokus, poszukiwać Boga i rozwijać życie duchowe.
Poszukiwanie samotności kończyło się różnie. W przypadku Antoniego pokaźną grupą uczniów-naśladowców, na których nie musiał długo czekać. Po pokonaniu początkowych oporów Antoni stał się dla nich mistrzem i przewodnikiem, kładąc podwaliny pod jako tako zorganizowane życie mnisze, a potem zakonne. Stąd często nazywa się go wprost „ojcem mnichów”.
Dziś on sam jest raczej zapomniany, jednak nie do przecenienia jest wpływ, jaki wywarł na kształtowanie się sposobu życia i stanu, bez którego nie tylko trudno wyobrazić sobie kościelny krajobraz, ale i historię chrześcijaństwa w ciągu wieków. A wszystko zaczęło się od jednego zdania Ewangelii usłyszanego podczas liturgii, na którą na dodatek ewidentnie przyszedł spóźniony. Oddajmy głos jego biografowi, św. Atanazemu z Aleksandrii (o tyle wiarygodnemu, że sam był jednym z uczniów Antoniego).
Relacja św. Atanazego
Po śmierci rodziców Antoni pozostał sam wraz ze swoją młodszą siostrą. Mając wtedy osiemnaście czy dwadzieścia lat zajmował się domem i opiekował siostrą. Gdy nie minęło jeszcze sześć miesięcy od śmierci rodziców, szedł zgodnie ze zwyczajem do kościoła, zatopiony w rozmyślaniu.
Rozważał, dlaczego Apostołowie, opuściwszy wszystko, poszli za Zbawicielem oraz kim byli ci ludzie, którzy – jak podają Dzieje Apostolskie – sprzedawali swe dobra i składali u stóp Apostołów pieniądze, aby oni rozdawali je potrzebującym. Zastanawiał się także, jakiego rodzaju i jak wielka nagroda została wyznaczona im w niebie.
Tak rozmyślając przybył do świątyni, gdy właśnie odczytywano Ewangelię. Usłyszał słowa, które Pan powiedział do bogatego młodzieńca: „Jeśli chcesz być doskonałym, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, potem przyjdź i pójdź za Mną, a będziesz miał skarb w niebie”.
Antoniemu zdawało się, jak gdyby sam Bóg przemówił do niego słowami Ewangelii, jakby czytanie to przeznaczone było dla niego. Wyszedł natychmiast z kościoła i rozdał mieszkańcom wioski odziedziczoną po rodzicach ziemię, aby odtąd nie była dla niego i jego siostry ciężarem. Sprzedał także wszelkie inne dobra, a pieniądze rozdał ubogim. Tylko niewielką ich część zachował ze względu na siostrę.
Przyszedłszy znowu do kościoła, usłyszał słowa Pana z Ewangelii: „Nie troszczcie się o jutro”. Nie mogąc ich słuchać obojętnie, natychmiast wyszedł i pozostałą część rozdał ubogim. Siostrę oddał na wychowanie i naukę znanym z prawości dziewicom. Sam zaś poświęcił się praktykowaniu życia ascetycznego, mieszkając w pobliżu swego domu.
W ciągłym czuwaniu nad sobą prowadził życie pełne wyrzeczeń. Pracował własnymi rękoma, ponieważ usłyszał: „Kto nie chce pracować, niech też nie je”. Otrzymaną w ten sposób zapłatę przeznaczał na swoje utrzymanie i na potrzebujących. Modlił się nieustannie, albowiem dowiedział się, że „zawsze należy się modlić”…
Św. Augustyn z Hippony: doktor łaski
Augustyn z Hippony (354-430) – jedna z najtęższych chrześcijańskich głów w dziejach Kościoła, a z pewnością jeden z najbardziej płodnych pisarzy chrześcijańskich i wielki piewca łaski Bożej, zdolnej przemieniać ludzkie serca, sam opisał swoje decydujące spotkanie ze Słowem, jakie przeżył w wieku 32 lat, w słynnej autobiografii duchowej, czyli Wyznaniach:
A skoro dociekliwa myśl zgarnęła z najskrytszych ostępów duszy całą moją nędzę i wyciągnęła ją na powierzchnię, przed oczy mego serca, wtedy się wreszcie zerwała we mnie burza, niosąc deszcz łez rzęsisty. Aby się wypłakać, podniosłem się i odszedłem od Alipiusza.
Wydało mi się, że najlepiej jest płakać w samotności. Odszedłem więc dostatecznie daleko, aby nawet jego obecność mi nie przeszkadzała (…) Rzuciłem się gdzieś na ziemię, u stóp drzewa figowego. Już nie powstrzymywałem łez, które zaraz popłynęły z moich oczu strumieniem — ofiara, jaką Ty łaskawie przyjmujesz (…).
I nagle słyszę dziecięcy głos z sąsiedniego domu, nie wiem, czy chłopca, czy dziewczyny, jak co chwila powtarza śpiewnie taki refren: „Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!". Ocknąłem się i w wielkim napięciu usiłowałem sobie przypomnieć, czy w jakimkolwiek rodzaju zabawy dzieci śpiewają taką piosenkę. Nie przychodziło mi do głowy, żebym to kiedyś przedtem słyszał. Zdusiwszy w sobie łkanie, podniosłem się z ziemi, znajdując tylko takie wytłumaczenie, że musi to być nakaz Boży, abym otworzył książkę i czytał ten rozdział, na który najpierw natrafię.
Dowiedziałem się bowiem, że Antoni poprzez lekcję ewangeliczną, którą przypadkiem usłyszał w kościele, otrzymał tak wyraźne pouczenie, jakby bezpośrednio do niego były zwrócone słowa: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; a przyjdź i pójdź za mną”. I dzięki tej wyroczni od razu nawrócił się ku Tobie.
Spiesznie więc wróciłem do tego miejsca, gdzie Alipiusz przez cały czas siedział. Pamiętałem, że zostawiłem tam, odchodząc, tom pism apostoła. Chwyciłem książkę, otworzyłem i czytałem w milczeniu słowa, na które najpierw padł mój wzrok: „...nie w ucztach i pijaństwie, nie w rozpuście i rozwiązłości, nie w zwadzie i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, a nie ulegajcie staraniom o ciało i jego pożądliwości” [Rz 13,13-14].
Ani nie chciałem więcej czytać, ani nie było to potrzebne. Ledwie doczytałem tych słów, stało się tak, jakby do mego serca spłynęło strumieniem światło ufności, przed którym cała ciemność wątpienia natychmiast się rozproszyła. Zaznaczywszy to miejsce palcem — czy jakimś innym znakiem, nie pamiętam — zamknąłem książkę i już ze spokojną twarzą powiedziałem Alipiuszowi, co się stało…
Św. Franciszek z Asyżu: oblubieniec Pani Biedy
Niewątpliwie i Franciszek z Asyżu jest postacią, bez której doprawdy trudno wyobrazić sobie dzieje chrześcijaństwa. Pamięć ludzka obeszła się z nim jednak łaskawiej, niż z Antonim, bo Franciszka znają dziś nawet niewierzący. Większość z nas kojarzy z jego biografii kolejne wydarzenia składające się na proces, w efekcie którego niegdysiejszy asyski „playboy” stał się „patriarchą serafickim” i (nieco mimowolnie) założycielem jednego z najbardziej rozpoznawalnych zakonów.
Do wydarzeń tych należą dwie nieudane wyprawy rycerskie, z których Francesco wrócił odmieniony; słynne „obnażenie się” na asyskim rynku; spotkanie z trędowatym i polecenie, by odbudował Kościół (początkowo nieco błędnie przezeń zrozumiane), jakie usłyszał wprost od Chrystusa z krzyża-ikony w kościółku św. Damiana. Wszystko to prawda i rzeczywiście istotne momenty.
Jednak inne jeszcze wydarzenie zadecydowało o kierunku duchowym i życiowym, jaki ostatecznie obrał przyszły święty. Zdarzenie to miało miejsce 24 lutego 1208 roku, gdy Franciszek miał mniej więcej 25 lat. Moment ten opisał pierwszy poważny biograf Franciszka, brat Tomasz z Celano w swoim Żywocie pierwszym:
Przeniósł się na inne miejsce, zwane Porcjunkulą, w którym dawnymi czasy wzniesiono kościół Najświętszej Dziewicy Matki Bożej, a który wtedy stał opuszczony i całkowicie zaniedbany (…). Gdy jeszcze naprawiał wspomniany kościół, upłynął właśnie trzeci rok jego nawrócenia. W tym czasie nosił ubiór podobny do pustelniczego, przewiązywał się pasem rzemiennym, w ręku trzymał laskę, a na nogach nosił obuwie.
Ale pewnego dnia w tymże kościele czytano Ewangelię o tym, jak Pan rozesłał swoich uczniów na przepowiadanie [Mt 10,5-16]. Święty Boży, obecny tam, po ukończeniu obrzędów mszy świętej, pokornie poprosił kapłana o wyłożenie mu tej Ewangelii, chcąc lepiej zrozumieć jej znaczenie. On opowiedział mu wszystko po porządku.
Święty Franciszek usłyszawszy, że uczniowie Chrystusa nie powinni posiadać ani złota ani srebra czy pieniędzy, ani trzosu, ani torby, ani chleba, nie nosić laski w drodze, nie mieć obuwia, nie mieć dwu sukien, ale przepowiadać królestwo Boże i pokutę, natychmiast w duchu Bożym rozradowany wykrzyknął: „To jest, czego chcę, to jest, czego szukam, to całym sercem pragnę czynić”.
Potem święty ojciec, niezmiernie uradowany, zabiera się do wypełnienia tych zbawiennych usłyszanych wskazań i nawet chwili nie zwleka, ale zbożnie usposobiony zaraz zaczyna wykonywać to, co usłyszał. Natychmiast zdejmuje obuwie z nóg, wyrzuca laskę, poprzestaje na jednej sukni, a pas rzemienny zamienia na powróz. Sporządza sobie tunikę wyobrażającą krzyż, aby jego obraz w niej odganiał wszelkie diabelskie fantazje; sporządza ją grubą i szorstką, aby w niej krzyżować ciało z jego wadami i grzechami; sporządza ją wreszcie bardzo ubogą i lichą, jakiej w żaden sposób świat by nie zapragnął.
Także wszystkie inne rady, jakie usłyszał, starał się wykonać z największą pilnością i z największym uszanowaniem. Nie był bowiem głuchym słuchaczem Ewangelii, ale wszystko, co słyszał, zachowywał w chwalebnej pamięci i starał się wypełnić dokładnie, co do litery.
Bł. Stefan Wyszyński: Prymas Tysiąclecia
Również w historii kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Tysiąclecia (1901-1981) był taki moment, który może nie zmienił całego życia, ale z pewnością wywarł znaczący wpływ na myślenie młodego księdza, posługującego podczas Powstania Warszawskiego w nieodległych od walczącej i ginącej stolicy Laskach, na obrzeżach Kampinosu.
Nieco ponad czterdziestoletni ksiądz Wyszyński ukrywał się w Laskach, pełniąc jednocześnie posługę duszpasterza sióstr i mieszkańców zakładu dla niewidomych, ale także kapelana AK. Niedługo po wojnie zostanie biskupem lubelskim, a potem prymasem Polski. Nie trzeba chyba pisać, jak wielką rolę odegrał on w naszej historii. Przypomnijmy więc wydarzenie, które mogło mieć wielki wpływ na jego dalszą posługę i w ogóle życie duchowe tej wielkiej postaci, której nieraz jeszcze przyszło mierzyć się z wyzwaniami pierwszego wśród wszystkich przykazań – przykazania miłości do Boga i bliźnich…
Gdy powstanie miało się ku końcowi, znad dogorywającej w pożarach Warszawy wiatr niósł wielką chmurę dymu, popiołów i porwanych przez gorące powietrze strzępów co lżejszych materiałów – wśród nich całe ławice nadpalonego papieru. Wiele z nich kończyło swój żałobny lot na granicy Puszczy Kampinoskiej.
Pewnego dnia ksiądz Wyszyński miał podnieć z ziemi na podwórzu nadpaloną kartkę, na której czytelnymi pozostały jedynie dwa słowa: „Będziesz miłował”. Poruszony, zaniósł kartkę natychmiast do kaplicy, gdzie pokazał ją siostrom, mówiąc: „Będziesz miłował… Nic droższego nie mogła nam przysłać ginąca stolica. To najświętszy apel walczącej Warszawy do nas i do całego świata. Apel i testament… Będziesz miłował…” [Stefan Wyszyński. Droga życia i posługi pasterskiej, Warszawa 2001, s. 68].
Usłyszeć Słowo
Cztery historie, w których jedno zdanie, krótki fragment, urywek wręcz Słowa Bożego dotyka samego serca człowieka i wywiera tak wielki wpływ na jego życie. Zdanie, fragment, urywek usłyszane lub przeczytane niemal „przypadkiem”. Czy aby jednak na pewno? Zwróćmy uwagę – zwłaszcza, jeśli czujemy trochę „pobożnej zazdrości” wobec tych czterech i też chcielibyśmy otrzymać takie Słowo – na okoliczności, w jakich oni je otrzymywali.
Antoni nosił w sobie istotne pytania, rozważał, modlił się, medytował. A Słowo otrzymał podczas liturgii. Nie wymyślił go sobie, nie wybrał, nie wylosował. Usłyszał i wziął do siebie to, co Pan mówił w danym momencie poprzez liturgię do swojego Kościoła. Tak samo było z Franciszkiem.
Augustyn z kolei – mimo początkowych trudności, jakie sprawiała mu lektura Biblii – był w trakcie tego, co nazywamy lectio continua („ciągłym czytaniem”). Zasłyszane dziecięce wezwanie zinterpretował jako Boże wezwanie i sięgnął po księgę, którą i tak właśnie czytał. Słowo, na które „natrafił” niby przypadkiem, a które pomogło mu podjąć ostateczną decyzję o odmianie życia i przyjęciu chrztu, było Słowem, z którym pokornie już obcował od dłuższego czasu.
Natomiast ksiądz Wyszyński – co dość oczywiste – już wcześniej doskonale znał to Słowo, które tak przemówiło do niego, gdy odnalazł je na nadpalonym strzępie kartki z płonącej Warszawy. To znane, najpewniej od dziecka, Słowo odezwało się w jego sercu dzięki specyficznym okolicznościom, w jakich na nie natrafił.
To wszystko podpowiada nam, by nie oczekiwać, że wylosujemy biblijne zdanie, które nas odmieni, dzięki łutowi szczęścia, niby ciasteczko z wróżbą. To jedno zdanie, które ma moc odmienić serce i życie może do nas przyjść, jeśli mamy w sobie głód Słowa i wiernie go nasłuchujemy – w liturgii, w osobistym i regularnym kontakcie z Pismem Świętym; jeśli nosimy to Słowo w swojej pamięci.
A może Ty także, Czytelniku, otrzymałeś takie Słowo i zechcesz podzielić się swoją historią?