Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Józef Sobota przez większość życia nie był ani znany, ani nie zarabiał zbyt wiele. Mieszkał we wsi Regut na Mazowszu, gdzie miał małe gospodarstwo rolne i dorabiał przy cięciu drewna. Właśnie podczas tego ostatniego miał wypadek, który odebrał mu władzę w nogach. W chwili, gdy wydawało się, że jego aktywne życie się skończyło, we śnie przyszedł do niego nieoczekiwany posłaniec.
Kapliczki
„Pojawił mi się anioł i powiedział, żeby zrobić pięć kapliczek i powiesić je na rozstajach dróg. Ale nie powiedziane było, że wyzdrowieję, tylko żeby powiesić” – taką relację Soboty podaje w książce Sztuka zwana naiwną prof. Aleksander Jackowski, polski etnograf i historyk sztuki.
Był to rok 1972, a więc głęboki PRL. Nie powinno więc dziwić, że wkrótce u rzeźbiarza pojawił się lokalny milicjant i zakazał wieszania. Na to Sobota odparł: „Panie władzo, moja rzecz jest wieszać, a jak pana zdejmować – niech pan zdejmuje!”.
Pan władza na szczęście nie był zbyt służbisty i dzieła pozostały na swoich miejscach. Nawet po tym, jak proboszcz jasno powiedział, że kapliczki nie mogą liczyć na uznanie przez Kościół.
Pijawki
Anioł nie ograniczył się do wydania polecenia, udzielił jeszcze porady medycznej. Otóż kazał Sobocie przystawiać do sparaliżowanych nóg pijawki. Ten więc rzeźbił, a na jego nogach wiły się małe krwiopijczynie.
Po kilku miesiącach na tyle skutecznie pobudziły krążenie, że rzeźbiarz zaczął odczuwać w kończynach mrowienie, a potem powoli krew zaczęła w nich krążyć normalnie. Sobota zaczął się znów samodzielnie poruszać.
Sobota trafia na salony
Wtedy anioł przyśnił mu się po raz drugi i powiedział, że jeśli chce podziękować Panu Bogu, to niech wyrzeźbi i rozwiesi jeszcze dziesięć kapliczek. Pan Józef to zrobił i jedno z jego dzieł wpadło w oko etnografowi prof. Marianowi Pokropkowi.
Odszukał on twórcę, a potem zainteresował jego rzeźbami kolekcjonera, Ludwika Zimmerera. Ten zaś znał świetnego warszawskiego lekarza, dr. Andrzeja Korsaka, którego ściągnął do Józefa Soboty.
W latach 1973–1976 rzeźbiarz przeszedł pod opieką tego medyka kurację, która ostatecznie pozwoliła mu odzyskać sprawność. Za leczenie „płacił” swoimi dziełami. Spory udział w powodzeniu leczenia miały także leki ściągnięte zza granicy przez Zimmerera. To jednak nie wszystko.
Prostota i estetyka rzeźb Soboty zachwyciły kolekcjonerów w Polsce i za granicą. Zaczęły się świetnie i drogo sprzedawać, zaczęto je nawet u niego zamawiać. Posłuszeństwo słowom anioła przyniosło rzeźbiarzowi nie tylko zdrowie, ale także sławę i pieniądze.
Obecnie jest on uznawany za jednego z najwybitniejszych polskich prymitywistów. Chociaż zmarł w 1979 roku, jego dzieła nadal są wysoko cenione na rynku sztuki, a niedawno Muzeum Etnograficzne w Toruniu zakupiło liczącą 46 obiektów kolekcję dr. Korsaka. Można obejrzeć je na żywo lub na stronie instytucji.
Ewangelia sukcesu na ludowo?
Jakub Siewiera, dzięki którego profilowi na Twitterze poznałam tę historię, zaczyna ją następująco: „Wiadomo, rachunek prawdopodobieństwa, prawa wielkich liczb, ludzka skłonność do wyróżniania pewnych sekwencji zdarzeń (...). A może to nie przypadek, tylko znak? Przyznaję, nie wiem, jak jest, ale wolałbym, aby nie była to czysta matematyka i psychologia”.
Nie ukrywam, że widzę w tym raczej Boże prowadzenie. I chociaż historia wygląda na równie naiwną jak rzeźby Józefa Soboty, to może po prostu jest prawdziwa, tylko nie każdy w jej prostocie potrafi dostrzec głębię?