separateurCreated with Sketch.

Rozalia od Serca Jezusowego

Sługa Boża Rozalia Celakówna
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Często rozmyślała o tym, jak zostać świętą i jedyna odpowiedź, która zawsze przynosiła jej pokój, brzmiała: „Kochać Pana Jezusa do szaleństwa, do zupełnego zapomnienia siebie: spalić się jako ofiara na ołtarzu miłości”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Rozalia Celakówna żyła zaledwie czterdzieści trzy lata. To w jej wizjach pojawiło się polecenie intronizacji Najświętszego Serca Pana Jezusa w Polsce. Jezus obiecał – dzięki intronizacji – ocalenie Polski od wojny. Niestety, Jego prośba nie została spełniona i we wrześniu 1939 r. wybuchła wojna. Pragnęła być zakonnicą, ale słaby stan zdrowia uniemożliwił jej pozostanie w klasztorze. Aż do śmierci pracowała jako pielęgniarka w krakowskich szpitalach.

Czym jest intronizacja?


Intronizacja, według służebnicy Bożej Rozalii Celakówny, to ukierunkowanie całego życia na Boga i uznaniu w Nim Króla i Pana swojego życia. Nie chodziło jej o ogłoszenie Jezusa Królem Polski przez dokonanie konkretnego aktu, ale taką formację katolików, która owocuje głębokim poznaniem Serca Boga i zgodą na Jego królowanie w naszych, ludzkich sprawach. To przez intronizację Najświętszego Serca Pana Jezusa w naszym życiu dochodzimy, jako wspólnota Kościoła, do tego, że Chrystus króluje w naszym kraju. W lipcu 1938 r. Jezus mówił w mistycznej wizji: „Ostoją się tylko te państwa, w których będzie Chrystus królował. Jeżeli chcecie ratować świat, trzeba przeprowadzić Intronizację Najświętszego Serca Jezusowego we wszystkich państwach i narodach na całym świecie. Tu i jedynie tu jest ratunek. Które państwa i narody jej nie przyjmą i nie poddadzą się pod panowanie słodkiej miłości Jezusowej, zginą bezpowrotnie z powierzchni ziemi i już nigdy nie powstaną”. Rozalia nigdy nie mówiła o intronizacji Chrystusa Króla lub o ogłaszaniu Chrystusa Królem Polski.

Wczesne lata

Pochodziła z Małopolski. Urodziła się 19 września 1901 r. w Jachówce, w chłopskiej, religijnej rodzinie. Była najstarsza z ósemki rodzeństwa. Codziennie w ich domu śpiewano Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, odmawiano Anioł Pański i różaniec. Rodzice byli raczej surowi, a pierwszą nauczycielką wiary była mama. „Pamiętaj, moje dziecko, że Bóg Dobry wszędzie jest obecny, na każdym miejscu. On cię widzi; widzi wszystko, co czynisz, jak się zachowujesz, czy jesteś grzeczna, czy też nie, czy jesteś posłuszna. Jeżeli jesteś grzeczna, posłuszna, wtedy się cieszy i jest z ciebie zadowolony. Jeżeli jesteś niegrzeczna i nieposłuszna, smuci się, bo takie postępowanie rani Jego Najświętsze Serce, które tak bardzo ciebie i wszystkich kocha” – uczyła.

W kościele dała też Rozalii pierwsza lekcję na temat tabernakulum. „Tam jest Pan Jezus, gdzie się świeci lampka wieczna. Tam masz patrzeć i zachowywać tak, jak przystoi zachowywać się w domu względnie w pałacu królewskim, ale jeszcze z większą czcią i uszanowaniem, bo Pan Jezus jest Bogiem, a król – tylko człowiekiem”. Co ciekawe – mama nauczyła ją nie zamadlać problemów, ale je rozwiązywać. Wymagała też, aby wypełnianie obowiązków było przed pójściem do kościoła. „Sumienne zachowywanie przykazań Bożych i wypełnienie obowiązków swojego stanu to jest pobożność, nie zaś wysiadywanie w kościele z zaniedbaniem swoich obowiązków” – mówiła córce.

W takiej atmosferze w wieku sześciu lat Rozalia doświadczyła pierwszego, wewnętrznego spotkania z Jezusem. „Ono mi pozostanie w duszy nigdy nie zatarte” – wspominała. Rok później usłyszała słowa: „Moje dziecko, oddaj mi się cała, bądź moją. Świat ci nigdy szczęścia nie da, on nie zaspokoi twoich pragnień. Oddaj się Mnie, a znajdziesz wszystko. Ja cię nigdy nie opuszczę”. Po tych słowach oddała się Jezusowi z całą miłością i ufnością dziecka. „Miałam wrażenie, że jestem w Jego objęciu” – pisała.

Pierwsza Komunia

11 maja 1911 r. przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej i złożyła dobrowolny ślub czystości. 

„Twoja dusza po godnym przyjęciu Pana Jezusa – pouczała ją mama – będzie tak, jak ta złocista monstrancja, w której się wystawia Pana Jezusa na ołtarzu… Wtedy mów, dziecko, wszystko Panu Jezusowi, co tylko chcesz.
– A jak mam mówić do Pana Jezusa? – zapytała.
– Ot, tak prosto, szczerze jak dziecko. Tak jak mówisz do mnie teraz. I pamiętaj o tym, że Panu Jezusowi najlepiej się podobają serca proste, szczere i serdecznie kochające. Pan Jezus lubi, jak się do Niego zwracamy jak dzieci. Ale jeszcze masz bardzo Panu Jezusowi dziękować za wszystkie łaski. Kto umie być wdzięcznym Panu Jezusowi za Jego dary, już tym daje dowód miłości gorącej ku Niemu”.

„Od pierwszej Komunii św. Pan Jezus wlał w me serce szczególniejszą miłość ku Najświętszemu Sakramentowi i Najświętszej Maryi Pannie” – pisała po latach.

Noc duchowa

Miała zaledwie osiemnaście lat, gdy rozpoczął się najtrudniejszy okres w jej życiu duchowym. Głos Jezusa ucichł, a pewność, że jest umiłowanym dzieckiem Boga, zniknęła. Rozalia została sama, zdana na prowadzenie spowiedników. Noc duchowa trwała sześć lat. Walczyła o wiarę, o nadzieję, o sens modlitwy. Toczyła wyczerpujące pojedynki z oschłością, pokusami, skrupułami i odrzuceniem Boga. Spowiednicy nie potrafili jej pomóc, przyszedł czas, że jedyne ocalenie widziała w śmierci. Pojawiała się pokusa samobójstwa. Wizje, które się pojawiały, dotyczyły piekła. Czuła, że sama sobie nie poradzi, postawiła na Maryję i w Jej ramionach szukała ratunku. Nie rozstawała się z różańcem i choć demoniczne ataki przeciw czystości były systematyczne i ciężkie, nigdy, przez sześć lat walki – o czym w procesie beatyfikacyjnym zaświadczyli jej spowiednicy – nie popełniła grzechu ciężkiego.
„Cierpienia te same w sobie były tysiąc razy gorsze od śmierci… Gdy dusza moja doznawała zewsząd udręczeń, wówczas powoli z jej widnokręgu usunął się Bóg. Zostałam w takich ciemnościach, że żaden ludzki rozum nie może tego odtworzyć. Czułam nad sobą zagniewaną rękę Bożą… Zdawało mi się, że z każdą godziną staczam się w przepaść piekielną. Przed mą duszą stanęły potworne grzechy i zbrodnie, które zdawały się być przeze mnie popełnione… Słyszałam głos: Dla ciebie nie ma miłosierdzia – już wybiła godzina zatracenia… W takich chwilach traciłam przytomność i śmiertelny pot oblewał me ciało. Uszu mych dolatywał szept: Potępiona jesteś, nic ci już nie pomoże… Taki jeden dzień do przeżycia był okropnie ciężki…” – pisała. 

Piekło w sercu

Była w rozpaczy. W marcu 1925 r. poszła do kościoła dominikanów w Krakowie i przed obrazem Matki Bożej Różańcowej zawołała: „Matko Najświętsza! Jestem przekonana, że Jezus nigdy na świecie nie miał i już nigdy nie będzie miał tak podłej i potwornej grzesznicy, jaką jestem ja. Widzę się odepchniętą i odrzuconą od Boga, w uszach mych ustawicznie brzmi wyrok potępienia (...). Gdy już nie może być inaczej, przeto Cię proszę, Ucieczko grzeszników, o łaskę, bym Cię tu na ziemi kochała przez ten czas, który mi pozostaje jeszcze do życia. Potępieni nienawidzą Boga i Ciebie. Ja w to nie mogę wierzyć, żebym miała Jezusa i Ciebie nienawidzić (...)”. Nie potrafiła powiedzieć, jak długo klęczała, nie potrafiła odtworzyć wszystkich słów swojej rozpaczliwej modlitwy. Płakała, czuła, że całe jej ciało płonie żywym ogniem, wreszcie zemdlała i nie wiedziała, jak długo trwało to odrętwienie. Kiedy otworzyła oczy, była już innym człowiekiem. Ciemność, która przez sześć lat otaczała jej serce, umysł i przenikała każdą myśl – zniknęła na zawsze.

Kraków

Jeszcze w czasie nocy ciemniej w 1924 r. wyprowadziła się z rodzinnego domu. Miała zamiar szukać miejsca w klasztorze, ale podjęła pracę w szpitalu Świętego Łazarza w Krakowie przy ulicy Kopernika. Już w czasie pierwszego dyżuru usłyszała głos: „Moje dziecko drogie, Ja chcę cię mieć w szpitalu. Szpital jest twoim miejscem. Dla ciebie nie ma innej drogi, tu masz pozostać. W szpitalu jest miejsce dla ciebie, z Mojej woli ci przeznaczone”. I choć kilka lat później, za radą spowiednika, wstąpiła do zgromadzenia sióstr klarysek, w zgromadzeniu nie została. Już za klauzurą usłyszała w sercu: „Tu nie jest twoje miejsce, wola Boża jest inna względem ciebie”. Po niedługim czasie wróciła do pracy w szpitalu. Podjęła też naukę zawodu. Najpierw po kilkumiesięcznym kursie wieczorowym w Okręgowym Szpitalu Wojskowym w Krakowie, 26 marca 1933 r. zdała egzamin pielęgniarki Polskiego Czerwonego Krzyża, cztery lata później zdała państwowy egzamin pielęgniarski.

W pracy, od samego początku, każdą posługą wynagradzała Sercu Jezusa za doznawane przez Niego zniewagi. Zwłaszcza w okresie, gdy pracowała na oddziale wenerycznym. 11 czerwca 1926 r., w uroczystość Najświętszego Serca, pisała: „Zdawało mi się, że pracę mą rozpoczęłam jak zwykle, robiąc intencję, że wszystko będę czynić z miłości ku Panu Jezusowi. I tak spełniam moje obowiązki, nałożone mi przez posłuszeństwo, nawet takie nic nie znaczące w oczach ludzkich. Po chwili zobaczyłam, że Pan Jezus każdy czyn, nawet najpospolitszy, jakim jest zamiatanie, wykonywał ze mną. Ja nie śmiałam pójść do Pana Jezusa. Wówczas On się zbliżył do mnie i w te słowa przemówił: Moje dziecko, w tym miejscu jesteś z Mej woli. Ja tak kierowałem życiem twym, że tu cię przyprowadziłem. Ja dawałem ci tę nieprzepartą tęsknotę do Siebie. Ja wzbudzałem te pragnienia w twej duszy. Ja zaprawiałem ci goryczą to wszystko, co nie jest Mną i co by cię mogło ode Mnie oddalić. Ja wyprowadziłem cię z domu rodzinnego. Nie dałem ci zadowolenia wewnętrznego nigdzie. Tu będziesz mieć prawdziwe zadowolenie wewnętrzne i cieszyć się będziesz swobodą, bo jesteś na właściwym miejscu. (...) Masz ukochać całym sercem życie ukryte, zapomniane; taką pracę, która nie ma żadnego uznania i znaczenia w oczach ludzkich (...).

Ludzie zawsze patrzą na stronę zewnętrzną, a Ja patrzę na serce: na czystość intencji. Sądy ludzkie są zupełnie inne niż sądy Boże. Tak, dziecko! Ty masz ukochać życie ukryte! Tyle szczęścia się w nim mieści! Nic się nie lękaj, bo Ja cię nigdy nie opuszczę: jesteś Moją na zawsze”.

Codzienność w szpitalu

Praca na oddziale chorób wenerycznych była bardzo trudna. Jeśli któraś z pielęgniarek miała szansę zmienić oddział, chętnie to robiła. Rozalia wytrwała. Obowiązki, które często budziły w niej obrzydzenie, wypełniała sumiennie. Była punktualna, delikatna i bardzo skromna. Robiła wszystko, aby każdego dnia głosić chorym Ewangelię. W czasie dwudziestu lat podczas jej dyżurów nikt nie umarł bez sakramentów. To Jezus kierował jej życiem, a ona Mu na to pozwalała. Intronizacji, do której zachęcał, najpierw sama dokonała w swoim życiu. Pozwoliła Mu się prowadzić, bez zastrzeżeń do decyzji, które podejmował. „Największym, dziecko, twym zadaniem i świętością twego życia jest umiłowanie twego Jezusa do nieskończoności, do najwyższych granic, do szaleństwa, które podejmuje się każdej, nawet najcięższej ofiary, by Mu dowieść swej miłości. Dlatego staniesz się najmniejszą, byś była podatnym narzędziem pod działaniem miłości. Dziecko, świętość to nic innego, tylko miłość. Tej miłości dowiedziesz Mi w twym życiu ukrytym, pełnym krzyżów i ofiar” – usłyszała od swego Króla.
22 września 1934 r. napisała: „Pragnę coraz więcej, bez granic, do tego stopnia, by umrzeć, kochać Pana Jezusa. To pragnienie staje się czymś okropnym dla mnie. Czasem mi się zdaje, że chyba muszę umrzeć pod naciskiem tego pragnienia. Równocześnie z pragnieniem Miłości Bożej potęguje się pragnienie wzgardy, poniżenia i każdego rodzaju cierpienia”.

Oczekiwanie na Umiłowanego

Mimo wielkiej miłości do życia czekała, z utęsknieniem, na dzień swej śmierci. 16 listopada 1940 r. napisała: „Pragnę gorąco, by Pan Jezus był uwielbiony moim życiem i moją śmiercią; by moja śmierć była najdoskonalszym i najczystszym aktem miłości ku Panu Jezusowi”. Chwila, której pragnęła, przyszła cztery lata później. 7 września 1944 r. mimo choroby poszła do swojej przeziębionej znajomej, aby postawić jej bańki. Była to jej ostatnia posługa pielęgniarska. Następnego dnia modliła się na mszy świętej w kościele św. Barbary i po raz ostatni w życiu przyjęła Komunię Świętą. Początkowo niegroźne przeziębienie nie chciało poddać się lekom i stan Rozalii szybko się pogarszał. Zmarła we śnie 13 września 1944 r. Pochowano ją na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie (kw. XLVIII zach., mogiła 9). Na emaliowanej tablicy z wizerunkiem Serca Jezusa napisano: Rozalia Celakówna, pielęgniarka Szpitala św. Łazarza, Apostołka osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Jezusowemu.
Już pięć lat po jej śmierci, z uwagi na szerzącą się opinię o jej świętości, rozpoczęto dokumentowanie zeznań o jej życiu, cnotach i interwencjach po śmierci. Dziś Rozalia nosi tytuł czcigodnej Służebnicy Bożej. Kościół wydał już dekret o heroiczności jej cnót. Aby otrzymać tytuł błogosławionej potrzebny jest cud za jej wstawiennictwem, który uznają władze kościelne.

***

Korzystałam z książek:

– R. Celakówna, Wyznania z przeżyć wewnętrznych;
– R. Celakówna, Pisma;
– W. Kubik, Trudna droga. Rozalia Celakówna. Apostołka Miłości objawionej w Sercu Jezusa.