Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Sarmackie zwyczaje funeralne były nie tylko kosztowne, ale też pełne niezwykłych elementów, niespotykanych nigdzie indziej na świecie.
Sobowtór spada z konia
W serialu Królowa Bona znalazła się scena, w której podczas pogrzebu Barbary Radziwiłłówny za trumną idzie sobowtór nieboszczki. Zapraszanie na pogrzeb osoby podobnej do zmarłego, ubranej w jej strój i ozdobionej jej klejnotami, było popularnym zwyczajem w dawnej Polsce. Postać taką nazywano archimimusem. Obyczaj ten cieszył się szczególną popularnością w czasach sarmackich.
Na pogrzebach szlachciców, zwłaszcza wsławionych w bojach, sobowtór w pełnym rynsztunku wjeżdżał konno do kościoła, po czym... spadał z hukiem przy trumnie. Symbolizowało to nieuchronność śmierci. Uroczyście łamano też szablę zmarłego. Jeśli zaś pełnił on jakąś ważną funkcję, to niszczono również insygnia jego władzy, na przykład pieczęcie czy chorągiew.
Skąd pomysł na archimimusa? Zwyczaj ten wywodzi się ze starożytnego Rzymu, ale nie zachował się w Europie do czasów nowożytnych nigdzie poza Polską. Oczywiście pomysł na wprowadzanie do kościołów koni, które w dodatku podczas hałaśliwego upadku jeźdźców czasem się płoszyły i powodowały zamieszanie albo nawet raniły żałobników, nie wzbudzał entuzjazmu duchownych (np. biskup wileński Stefan Pac wydał specjalny dekret zakazujący wprowadzania zwierząt do kościołów). Zwyczaj był jednak popularny w Polsce w XVII i XVIII w.
Pompa funebris
W pamiętnikach z epoki sarmackiej można się czasem natknąć na informację, że czyjś pogrzeb odbywał się przez kilka tygodni albo nawet kilka lat po śmierci. Zwłoka wynikała m.in. z konieczności zawiadomienia krewnych, co przy ówczesnym stanie dróg trwało nieraz kilkadziesiąt dni. Pogrzeb był wielką uroczystością, wymagającą licznych przygotowań. Te z kolei wymagały czasu, a niekiedy również zebrania znacznej kwoty.
Wystawne pożegnanie było wizytówką rodziny, a skromny pogrzeb mógł zostać odebrany jako oznaka skąpstwa. Na określenie sarmackich zwyczajów pogrzebowych powstał termin pompa funebris, czyli pompa pogrzebowa. Nadworny lekarz Jana III Sobieskiego, Irlandczyk Bernard O' Conor, zanotował: „W pogrzebach Polaków tyle jest okazałości i pompy, iż prędzej wziąłbyś je za tryumfy niż za pochowanie zmarłych”.
Ważnym punktem przygotowań było zbudowanie odpowiedniego podwyższenia na trumnę w kościele. Castrum doloris, czyli „pałac smutku”, to pokaźna konstrukcja wykonana z drewna albo rzadziej – z kamienia. Umieszczano w niej elementy małej architektury, takie jak schodki, kolumny i łuki; oraz dekoracje – posągi, symbole alegoryczne, tkaniny, herby. Niekiedy używano także trupich czaszek i piszczeli.
Castrum doloris było oświetlone blaskiem dziesiątek lamp oliwnych i świec (najbardziej cenione na pogrzebach były świece w czarnym kolorze). W ciemnym kościele robiło to wielkie wrażenie. Niestety, do naszych czasów nie zachowała się ani jedna taka pełna konstrukcja. Dysponujemy jedynie opisami i szkicami. Castrum doloris (niestety, raczej w niezbyt udanej wersji) można zobaczyć np. w scenie pogrzebu Michała Wołodyjowskiego w filmie Przygody pana Michała.
Przenikliwe spojrzenie
Zachowało się natomiast wiele sarmackich portretów trumiennych. To niezwykłe pamiątki. Portret malowano na blasze i umieszczano na czas uroczystości żałobnych na krótszym boku trumny, w nogach. Stąd właśnie jego charakterystyczny sześciokątny kształt. Po pogrzebie wizerunek pozostawał w domu jako pamiątka.
Portret zamawiano często jeszcze przed śmiercią, ale – co ciekawe – zwyczaj nakazywał malarzowi nie upiększać modela. Wizerunki są więc przejmująco realistyczne (choć nie naturalistyczne), a modele przenikliwie kierują wzrok w stronę widza. Patrząc na nich można odnieść wrażenie spotkania z ludźmi sprzed wieków. Co ciekawe, portrety trumienne były popularne także wśród polskich protestantów, którzy na ogół mieli znacznie surowsze i bardziej powściągliwe zwyczaje pogrzebowe niż katolicy.
Jeśli pogrzeb odbywał się w dużej odległości czasowej od śmierci, balsamowano ciało. Zabieg ten był popularny zwłaszcza wśród magnaterii. Jeśli zaś zmarły był fundatorem jakiegoś kościoła lub klasztoru, nieraz chowano jego serce w tej świątyni.
A jeśli tak się zdarzyło, że nieboszczyk wydał ostatnie tchnienie daleko od miejsca, w którym miał być pochowany, odprowadzano go w uroczystym kondukcie. W takim pochodzie szły nieraz setki osób – rodzina, znajomi, służba i żebracy. Orszak robił przystanki w napotkanych kościołach, gdzie odprawiano msze ze duszę zmarłego.
„A ty na koń nie siadasz?”
Jeden z najbardziej znanych cytatów w Przygodach pana Michała oraz powieści Pan Wołodyjowski Henryka Sienkiewicza to fragment mowy z pogrzebu „małego rycerza”: „Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! Wojna! Nieprzyjaciel w granicach! A ty się nie zrywasz? Szabli nie chwytasz? Na koń nie siadasz?”.
Na sarmackich pogrzebach nie mogło oczywiście zabraknąć wielu wzniosłych słów, w których wychwalano zmarłego i napominano żyjących. Kazania i mowy pogrzebowe trwały nieraz po kilka godzin. Przygotowywano też czasem panegiryki na piśmie, które rozdawano uczestnikom uroczystości. W dobrym tonie było płakać i rozpaczać.
Ponieważ uroczystości pogrzebowe trwały niekiedy kilka dni, rodzina musiała zapewnić gościnę żałobnikom. Oznaczało to wystawne i suto zakrapiane uczty, urozmaicane niekiedy takimi atrakcjami, jak przedstawienia teatralne czy... fajerwerki. Ukuto takie przysłowia, jak np. „Za jego duszę upić się muszę”. Konsolacje zamieniały się nieraz w radosne libacje z powodu odziedziczenia spadku. Duchowieństwo surowo krytykowało jednak takie okołofuneralne bezeceństwa.
Śmiertelna koszula
Zdarzało się, że ktoś za życia wyrażał wolę, żeby pochować go skromnie. Np. książę Albrecht Radziwiłł napisał w pamiętniku, że jego żona zażyczyła sobie pogrzeb bez „zwykłej pompy”. Pogrzebana więc została „w prostej materyi”, a kazanie było „wielce nabożne, bez pochwał, których wielce surowie testamentem zakazała”.
Czasami jednak potrafiono znaleźć na to sposób. Jan Sobieski urządził swojej matce dwa pogrzeby – skromny i uroczysty. Na tym pierwszym kazał napisać na katafalku: Sic mater voluit („Tak chciała matka”), a na drugim: Sic filium decuit („Tak zdecydował syn”).
Czy wasze babcie albo prababcie przygotowały sobie za życia ubranie do trumny? To dalekie echo staropolskiego zwyczaju przygotowywania „śmiertelnej (śmiertnej) koszuli”. Taka bielizna, nieraz uszyta już w młodości, miała przypominać o kresie życia i skłaniać do odpowiedniego organizowania sobie doczesności. Byli i tacy, którzy dla lepszego unaocznienia tego memento mori, chodzili w śmiertelnej koszuli już za życia.