Aleteia logoAleteia logoAleteia
środa 24/04/2024 |
Św. Jerzego
Aleteia logo
Duchowość
separateurCreated with Sketch.

Rozstrzelana 11 listopada. Błogosławiona siostra Alicja Kotowska: wszystko dla Niepodległej

błogosławiona Alicja Kotowska

Wikimedia Commons | domena publiczna; montaż: Aleteia

Agnieszka Bugała - 11.11.22

„Trudno powiedzieć, czy się bała, czy miała czas o myśleć o strachu. W czasie transportu opiekowała się grupką wystraszonych, żydowskich dzieci, które tuliły się do niej jak do matki…”.

Żyła zaledwie 40 lat. Tajemniczym zrządzeniem Opatrzności rozstrzelano ją 11 listopada 1939 r., w dniu 21. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. I być może dla kogoś innego niż bł. Alicja Kotowska data ta mogłaby być uznana za przypadkową, ale jak wytłumaczyć, że ta sama Alicja witała Józefa Piłsudskiego w 1918 roku i gotowa była zrobić wszystko – za cenę własnego życia – aby Polska była wolna?

Piłsudski przyjeżdża do Warszawy

Był 10 listopada 1918 r., wczesny poranek w Warszawie. Na Dworcu Warszawsko-Wiedeńskim czekała niewielka grupka osób, garstka polityków, żołnierzy POW i młodych kobiet. O 7.30 na peron wtoczył się pociąg z Berlina. Przyjechał nim, wraz z wiernym adiutantem Kazimierzem Sosnkowskim, Józef Piłsudski.

Nie było ani przemówień, ani uroczystych powitań. Nie było też fotografów. Na peronie stał tylko jeden dziennikarz, Wacław Czerski, który zrelacjonował wydarzenie w popołudniowych dodatkach do gazet. Dlaczego nie czekały na peronie tłumy warszawiaków? Wiadomość przyszła nagle. Książę Zdzisław Lubomirski wspominał:

„O przyjeździe Komendanta do Warszawy otrzymałem wiadomość telegraficzną z Berlina 9 listopada wieczór. Udałem się na dworzec główny samochodem nazajutrz około 7 rano. Tam spotkałem się z trzema nieznanymi mi przed tym osobami, z których jedna przedstawiła mi się jako naczelny komendant POW Koc. Prócz tego na dworcu znajdowało się około 15 niewiast, członkiń wymienionej organizacji, przypuszczam”.

Wśród nich była też młodziutka studentka Maria Kotowska.

Maria Kotowska

W domu nazywano ja Marylką. Rodowita warszawianka z dobrego domu, urodzona 20 listopada 1899 r. w rodzinie organisty Jana Kotowskiego i Zofii z Barskich. Kotowscy mieli siedmioro dzieci, Marysia urodziła się jako druga. W domu panowała atmosfera mądrej pobożności, w czasie modlitwy rozważano fragmenty Pisma Świętego i uczono dzieci systematyczności w modlitwie.

Tato nie rozstawał się z różańcem, a żonę kochał nad życie. Nazywał ją ósmym cudem świata. Wszystkie dzieci wychowywano w duchu miłości do ojczyzny, której przez 123 lata nie było na mapie. Dnia odzyskania niepodległości wypatrywano jako wybawienia – z nadzieją – ale też angażując się czynnie w akcje patriotyczne.

Maria Kotowska ukończyła Gimnazjum Pauliny Hewelke i rozpoczęła studia lekarskie na Wydziale Medycznym.

Wiara w Niepodległą

Jeszcze w 1918 r. wstąpiła do Polskiej Organizacji Wojskowej. Dzięki zaangażowaniu w POW, jakimś cudem, dowiedziała się o powrocie Piłsudskiego z Magdeburga i namówiła grupę studentek, aby w niedzielny poranek pójść go powitać. I tak 10 listopada 1918 r. młode kobiety stawiły się na dworcu i były świadkami historycznej sceny, w której komendant, zmęczony, blady, w podniszczonym mundurze, wysiadał z wagonu.

Nikt nie robił zdjęć. To, które jest zamieszczane w podręcznikach szkolnych z podpisem „Powrót Józefa Piłsudskiego z więzienia w Magdeburgu” pochodzi z 12 grudnia 1916 r., gdy Piłsudski przyjechał z Krakowa, by objąć przewodnictwo w komisji wojskowej Tymczasowej Rady Stanu, za zgodą Niemiec i Austro-Węgier.

W listopadowy, mglisty poranek 1918 r. wiwatów i fleszy nie było, ale obecni na peronie mieli świadomość, że chwila jest historyczna. Młodziutka studentka medycyny, Marylka Kotowska, wychowywana w nadziei, że dzień odzyskania niepodległości Polski musi wreszcie nadjeść, stała wzruszona.

Wtedy nawet nie przeczuwała, że 11 listopada, data-symbol, dzień, który na zawsze zostanie zapamiętany jako nowy rozdział dziejów Polski, przejścia od niewoli do wolności, będzie i w jej biografii dniem paschy.

Leczyć dusze, nie ciało

W czasie studiów medycznych poznała zmartwychwstanki – siostry ze Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Klasztor mieścił się blisko uniwersytetu i Maria często go odwiedzała. Najpierw były krótkie wizyty na modlitwy po drodze, po czasie z niektórymi z sióstr udało jej się zaprzyjaźnić.

Musiał być w tych spotkaniach jakiś palec Boży, bo na trzecim roku studiów Maria odkryła nagle, że chce i powinna zostawić medycynę i wstąpić do zakonu. Rodzice, którzy byli niezwykle dumni z Marylki, nie kryli zaskoczenia, ale przyjęli decyzję córki ze  zrozumieniem.

29 lipca 1922 r. Maria Jadwiga Kotowska wstąpiła do klasztoru Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Pańskiego w Kętach. Przyjęła imię Alicja. W liście do przełożonej generalnej pisała: „Pragnę żyć i umierać dla Chrystusa, miłując Go nad wszystko, gdyż jest Miłością Najwyższą, Panem Bogiem i wszystkim moim”.

„Głęboka duchowość i świętość”

Wyróżniało ją głębokie skupienie. Nie miała też żadnych kłopotów w przystosowaniu się do zakonnego regulaminu i znoszeniu trudności, zwłaszcza bytowych, które dotykały klasztory. Zapamiętano jej łagodność, wyrozumiałość i wielkie wymagania wobec siebie.

Na początku trawiły ją skrupuły, w pojawiających się trudnościach widziała wyłącznie swoją winę. Jednak nie ustawała w modlitwie. Wspominano, że z jej modlitwy bił żar. Kiedy widziała Jezusa w monstrancji – zastygała, a dla otoczenia stawała się nieosiągalna. Nauczyła się wszystkie trudności omawiać z Nim.

„Przyglądałam się z uwagą siostrze Alicji przez całą godzinę. Jej oczy i wyraz twarzy ujawniały głęboką duchowość i świętość. Była w niej łagodność i pogoda. Trudno mi było odwracać od niej wzrok i przysłuchiwać się toczącej się rozmowie. Patrząc na nią doznawałam wewnętrznego pokoju…” – zapamiętała Virginia Lelewicz, jedna z amerykańskich kandydatek, która odbywała nowicjat w Kętach.

Zakonnica i nauczycielka

W 1924 r, dwa lata po wstąpieniu, złożyła pierwsze śluby, a 15 sierpnia 1928 r., po sześciu latach formacji zakonnej – wieczyste. Jeszcze w trakcie nowicjatu, jako bardzo zdolna i pracowita, otrzymała zgodę przełożonych i wróciła na studia na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym Uniwersytetu Warszawskiego, które ukończyła jako magister biologii. Z kolei 30 kwietnia 1929 r. obroniła pracę magisterską z chemii, poświęconą badaniom ebulioskopowym.

W 1928 r. rozpoczęła pracę jako nauczycielka fizyki i chemii w gimnazjum i seminarium nauczycielskim na Sewerynowie w Warszawie, a od 1930 r. pracowała na Żoliborzu.

Pani dyrektor w Wejherowie

W Warszawie s. Alicja uczyła krótko. Już w 1934 r. mianowano ją dyrektorką Prywatnej Szkoły Powszechnej i Żeńskiego Gimnazjum Ogólnokształcącego w Wejherowie, gdzie powierzono jej również kierowanie prywatnym przedszkolem i internatem dla dziewcząt. W tym samym roku zdała egzamin i otrzymała tytuł dyplomowanego nauczyciela szkół średnich.

Wejherowska szkoła odżyła. Młoda siostra dyrektor, pełna zapału i pomysłów, w krótkim czasie dała się poznać nie tylko jako dobra nauczycielka, ale też kierowniczka z wizją. Szkoła słynęła z wysokiego poziomu.

Oprócz wielkiej troski o sumienne wykładanie przedmiotów uczono mądrego patriotyzmu i formowano w duchu katolickim – ale nie tylko z nazwy i racji szkoły zakonnej. Nauka szła w parze ze świadectwem życia sióstr.

Założyła w szkole sodalicję mariańską, harcerstwo i dała zielone światło na działalność prężnego samorządu. W święto Narodzenia NMP, 8 września 1937 r., zawierzyła szkołę opiece Matki Bożej Swarzewskiej, Królowej Polskiego Morza.

Order Odrodzenia Polski

Miała 36 lat, gdy w 1935 r. na Zamku Królewskim w Warszawie z rąk prezydenta RP Ignacego Mościckiego odebrała Order Odrodzenia Polski. W 1936 r. wraz z uczennicami szkół uczestniczyła w uroczystościach 10-lecia rządów Ignacego Mościckiego w Warszawie. Delegacja uczennic wręczyła prezydentowi poduszkę ozdobioną haftem kaszubskim.

W zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego zachowała się fotografia dokumentująca to spotkanie. Zaangażowanie siostry w sprawy ojczyzny było w Wejherowie znane. Zbierała fundusze na zakup karabinów maszynowych dla wejherowskiej jednostki wojskowej, które w 1937 r. przekazano żołnierzom, a za zasługi w krzewieniu polskości otrzymała honorowe członkostwo wejherowskiego oddziału Polskiego Związku Zachodniego.

Szkoła w Wejherowie cieszyła się uznaniem, ale budynek był za mały. Wiosną 1938 r. rzutka siostra dyrektor podjęła decyzję o rozbudowie. Już w następnym roku, w wakacje 1939 roku, miejscowy proboszcz poświęcił gmach. Niestety, w ławkach nigdy nie zasiadły nowe uczennice, a przez okna nie zajrzało do klas jesienne słońce.

Wojna i służba

1 września wybuchła wojna i wzięła na celownik nie tylko szkołę, ale przede wszystkim jej dyrektorkę. Siostra Maria Alicja Kotowska była już wcześniej wpisana na niemiecką listę przeciwników Rzeszy.

Po wybuchu wojny szkoła nie ruszyła, ale s. Alicja, zaprawiona do działania, zaczęła organizować system pomocy dla potrzebujących. Zamiast ławek w salach stanęły łóżka. Nocowano potrzebujących i rozdawano posiłki z kuchni klasztornej. Obawiając się grabieży i profanacji przedmiotów liturgicznych znajdujących się w kaplicy klasztornej, siostra Alicja poleciła je umieścić w skrzyni i zakopać w przyklasztornym ogrodzie. Niestety, na mocy jednej z pierwszych niemieckich decyzji w Wejherowie zlikwidowano szkołę i zakład sióstr zmartwychwstanek.

Siostra Alicja miała sen: „Śniło mi się, że na moje pytanie, kiedy umrę, odpowiedział mi Pan Jezus, że jak do tego domu zostanie dobudowany dom! Oto, siostro, dom dobudowany, prawie na wykończeniu… Może właśnie teraz?”.

Donosy i strach

Niedługo po zakończeniu kampanii wrześniowej okazało się, że wśród pracowników zatrudnionych w szkole ukrywa się ktoś, kto szpieguje dla Niemców. Szkolny woźny Franciszek Pranga, któremu powierzyła ukrycie w ogrodzie skrzynki z cenniejszymi przedmiotami kultu, nie tyko wskazał miejsce Niemcom, którzy zagrozili jej aresztowaniem, ale i po tym wydarzeniu donosił.

Uważnie przyglądał się działaniom s. Alicji i systematycznie zdawał raport z jej zaangażowania. Życzliwi jej ludzie przyszli ją ostrzec, ale s. Alicja, jako przełożona, nie mogła zostawić innych sióstr. „Nie narażę ich na więzienie lub śmierć za cenę ratowania własnego życia” – mówiła. I została, wykonując swoje codzienne obowiązki.

W świadectwach z tamtego okresu powracają zdania o tym, że się bała i w jakiś sposób chciała być przygotowana na najgorsze. Ona, która pamiętała czas I wojny, bolszewicki najazd z 1920 roku i nieustanne dążenie wielu Polaków, przez lata, do wolności. Teraz stała przed sytuacją, w której jej ojczyzna znów krwawiła. I znów przez Niemców i sąsiadów ze Wschodu.

Rozstrzelanie

Wcześnie rano 24 października odprawiła spowiedź. Długo rozmawiała z proboszczem, ks. Edmundem Roszczynialskim. Wróciła do domu, a chwilę później do klasztoru wtargnęli Niemcy. Gdy mieszkający w budynku klasztornym niemiecki kapitan Wermachtu zapytał gestapowców co zrobiła, usłyszał: „Wystarczy, że jest Polką”.

Została aresztowana i osadzona w wejherowskim więzieniu. Przetrzymywano ją tam przez 19 dni. 11 listopada 1939 r. – 21 lat po tym, gdy witała Piłsudskiego na warszawskim dworcu i gdy Polska odzyskała niepodległość – razem z grupą żydowskich dzieci została wywieziona do piaśnickiego lasu i rozstrzelana. Do czasu zakończenia wojny jej los był nieznany.

W 1944 r. w Bukowinie Tatrzańskiej, dokąd przeniesiono z Kęt nowicjat sióstr, mistrzyni nowicjatu, s. Regina Gostomska CR, modliła się w kaplicy. Nagle poczuła, że musi to powiedzieć: „Alicjo, zawsze byłaś taka posłuszna, powiedz nam, gdzie jesteś”.

I wtedy ujrzała klęczącą s. Alicję, jak żywą, ze złożonymi na piersiach rękami, która powiedziała: „I wyrok został wykonany”. Od tamtego dnia siostry wiedziały już, że nie ma jej wśród żywych.

Las Piaśnicki koło Wejherowa - miejsce śmierci błogosławionej Alicji Kotowskiej
Las Piaśnicki koło Wejherowa – miejsce śmierci bł. Alicji Kotowskiej

Wszystko przebaczam…

Po wojnie zgłosił się pan Aleksander Jankowski, który razem z s. Alicją siedział w więzieniu, ale przeżył. Opowiedział siostrom o Piaśnicy, o masowych egzekucjach i grobach. Dzięki niemu w czasie ekshumacji dokonywanych w piaśnickich lasach znaleziono kawałek dużego, czarnego różańca, jakie nosiły siostry zmartwychwstanki i uznano, że ten należał do zamordowanej bł. Alicji Kotowskiej.

To on usłyszał, gdy wsiadając na niemiecką pakę powiedziała niezbyt głośno: „Wszystko przebaczam Franciszkowi”. Był też świadkiem ostatniej podróży siostry – z więzienia do lasu. „Trudno powiedzieć, czy się bała, czy miała czas o myśleć o strachu. W czasie transportu opiekowała się grupką wystraszonych, żydowskich dzieci, które tuliły się do niej jak do matki…”. Może im była wtedy najbardziej potrzebna?

Tags:
błogosławieniII wojna światowamęczennicyzakonnica
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail