separateurCreated with Sketch.

Bozia widzi, Pan Bóg karze. Rozmowa o robaczywej teologii, która wypacza naszą wiarę 

duchowość neurotyczna
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Magdalena Prokop-Duchnowska - publikacja 04.12.22, aktualizacja 10.04.2024
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
O zabobonnej wierze, ucieczce w pobożność i teologii okraszonej strachem, a także o Bozi „skrupulantce” i Bogu „sędzi sprawiedliwym”, który za dobro wynagradza, a za zło karze, rozmawiamy z o. Tomaszem Gajem OP – dominikaninem, psychologiem i psychoterapeutą.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Magdalena Prokop-Duchnowska: Tzw. „robaczywa teologia” kształtuje lękową religijność. W efekcie możemy bać się kary, piekła, potępienia, ale i samego Boga. Czy my – rodzice, księża, katecheci – jesteśmy odpowiedzialni za te szkodliwe postawy?

O. Tomasz Gaj OP: Odnoszę wrażenie, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu powszechny w środowisku szkolnym, rodzinnym i kościelnym był styl wychowania, który zbyt duże zaufanie pokładał w karaniu, straszeniu, zawstydzaniu i obwinianiu. Odwiedziliśmy kiedyś ze współbraćmi pewną wielopokoleniową rodzinę. Chłopiec – jedynak, był tak spragniony zabawy, że chował się pod stół i wskakiwał na krzesła. W pewnym momencie stracił równowagę i „wylądował” na dywanie. Rozpłakał się, a wtedy babcia – robiąc to zapewne w dobrej wierze – powiedziała: „Taki duży, a płacze! Bracia będą się z ciebie śmiali”. Wnuczek błyskawicznie się uspokoił. Tego typu metody może i przynoszą szybki efekt, jednak zostawiają blizny na późniejsze lata. Podcinają zaufanie do siebie i do innych. Ale mogą też stać się przyczyną nadmiernego zamartwiania się i lękowego podejścia do świata, trudności w rozpoznawaniu, za co jestem odpowiedzialny, a za co nie. Osoba wychowana w taki sposób będzie bardziej podatna, aby religijność wykorzystywać neurotycznie.

To znaczy?

Taki człowiek będzie postrzegał Boga przez pryzmat swoich wcześniejszych deficytów i sposobów radzenia sobie z nimi. Mówiąc trochę w uproszczeniu: skoro doświadczał zawstydzania lub obwiniania, to będzie się spodziewać, że Bóg też zawstydza i obwinia. Jeśli był często karany, to będzie myśleć, że Bóg też posługuje się karami.

Czyli będzie odnosił się do Boga jak do człowieka.

Kiepska teologia polega m.in. na tym, że jest zbyt antropomorficzna, czyli mówi o Bogu tak, jakby mówiła o człowieku i to nie zawsze w przejawach jego dojrzałości. Oczywiście Biblia, opowiadając o Bogu używa języka zaczerpniętego z relacji międzyludzkich: Bóg mówi, gniewa się, zazdrości, karze… Ale to są tylko obrazy. Kiepska teologia o tym zapomina. I zamiast wprowadzać w świat tajemnicy, często zatrzymuje się na zbyt prostych związkach przyczynowo-skutkowych, w dodatku zaczerpniętych z niedojrzałych relacji. Jesteś grzeczny – Bóg będzie cię kochał, jesteś niegrzeczny – Bóg się pogniewa. To oczywiście duże uproszczenie. Mówiąc na marginesie, to wydaje mi się, że tutaj nie tyle chodzi o teologię jako taką, ale o sposób jej przekazywania i kaznodziejstwa niektórych księży. Często duchownym brakuje dobrej teologii, dlatego plotą to, co im się wydaje i co znają z własnego życia i pobożności.

dominikanin ojciec Tomasz Gaj

Mściwy Bóg, który ocenia, potępia i karze?

Jak więc rozumieć popularny biblijny przekaz mówiący o tym, że Bóg za dobro wynagradza, za za zło karze?

Tych słów nie ma w Piśmie Świętym. To jest jedna z tzw. sześciu prawd wiary. Zresztą, wydaje mi się, że ten spis pochodzi z końca XIX w., a to oznacza, że odpowiada duchowości, którą praktykowano w tamtym czasie. Nie znajdziemy go też w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Pamiętajmy, że języka religijnego nie można traktować dosłownie. On jest w głównej mierze symboliczny.

Mój ośmioletni syn zastanawiał się ostatnio, jak to możliwe, że ten – rzekomo dobry i miłosierny Bóg – ukarał ludzi zsyłając na nich potop. Niektórym dorosłym ciężko to pojąć, a co dopiero dzieciom...

Kategoria „kary Bożej” ma swoje rozumienie teologiczne i wbrew pozorom nie oznacza bezwzględnej, mściwej decyzji Boga, który chce człowieka ukarać. Dzisiaj tłumaczymy to raczej jako konsekwencję naszych decyzji. Logiczne, że podejmując nierozsądne decyzje narażamy się na ich następstwa. Czy faktycznie Bóg zesłał potop? Zadajmy pytanie bardziej teraźniejsze: Czy Bóg zesłał pandemię koronawirusa, żeby nas ukarać, bo Mu się nie podobało, jak żyje świat? Nie możemy myśleć o tym w kategoriach prostej przyczynowości.

Więc jak?

Papież Franciszek w swoim poruszającym, samotnym przemówieniu wygłoszonym na placu św. Piotra podczas pandemii powiedział zdanie, które bardzo do mnie trafiło: „(…) byliśmy niewzruszeni, myśląc, że zawsze będziemy zdrowi w chorym świecie”. Kto jest odpowiedzialny za „chorobę świata” – za niszczenie środowiska, wyzysk, głód, przemoc? Bóg czy my sami?

Z czasu pandemii mogliśmy wyciągnąć kilka ważnych lekcji. Zaskoczyło nas coś, na co nie byliśmy przygotowani i do czego przygotować się nie mogliśmy. Mimo płynących zewsząd nawoływań, byśmy byli wiecznie młodzi, piękni, silni i nieśmiertelni, doświadczyliśmy bezradności wobec śmierci. Boleśnie uprzytomniliśmy też sobie, że nie jesteśmy samowystarczalni i potrzebujemy ludzi. Otworzyło nam to oczy na istnienie innych – zdaniem papieża Franciszka jeszcze gorszych – pandemii, np. pandemii obojętności.

Jak trwoga, to do Boga

Po czym poznam, że moja wiara jest zdrowa i dojrzała?

Na mój własny użytek często posługuję się kilkoma cechami dojrzałej religijności, spisanymi przez ks. Chlewińskiego z KUL-u. O jednym już powiedziałem: człowiek, który wierzy w sposób zdrowy, nie sprowadza obrazu Boga do własnego poziomu rozwoju emocjonalno-poznawczego, ale zdaje sobie sprawę, że absolutnie przekracza On ludzki poziom pojęć, emocji i relacji. Poza tym, traktuje Boga jako najwyższą wartość, nie „używając” Go do własnych celów. Bardzo wymownie opisuje to przysłowie: „Jak trwoga, to do Boga”. Taka osoba potrzebuje Boga tylko po to, by Ten rozwiązał jej problemy i zaspokoił aktualne potrzeby.

Człowiek ze zdrową duchowością potrafi w przekazie religijnym odróżnić elementy istotne od drugorzędnych. Przykładem może być umiejętność rozróżnienia między istotą sakramentu, a formą jego celebracji. Jeśli chodzi o Eucharystię, to istotą jest wiara w realną obecność Jezusa, a drugorzędny jest sposób przyjmowania Eucharystii. Tak na marginesie: Kościół równorzędnie traktuje trzy sposoby przyjmowania Komunii Świętej: na stojąco do ust, na stojąco na rękę i na klęcząco do ust. Osoba z dojrzałą religijnością nie boi się też przeżywania kryzysów religijnych. I ostatnia cecha: jej wiara jest rozumna. Jak mówił Jan Paweł II: gdzie rozum śpi, tam rodzi się zabobon.

Poczucie winy i skupienie na grzechu

A religijność neurotyczna? Jak ją „zdiagnozować”?

Taka religijność bardzo lubi nadużywać słowa „musisz” i posługiwać się presją. Zdrowa pobożność używa raczej określenia „wybieram” i pozostawia wolność. Główną sprężyną nakręcającą działanie w religijności neurotycznej jest lęk. Zdrowa religijność wypływa zaś z miłości. W religijności neurotycznej człowiek, pomimo swoich starań, nie jest w stanie być szczęśliwy. Ogranicza go w tym poczucie winy, przez które bywa często przygnębiony. Człowiek ze zdrową duchowością potrafi się cieszyć i – pomimo doświadczeń i zmagań, które zdarzają się każdemu – napawa go ona szczęściem.

Często mamy tendencję do koncentrowania się na swojej grzeszności. To chyba nie jest dobry kierunek?

Dobra Nowina zawiera przekaz o tym, że Bóg stworzył świat i człowieka z miłości, abyśmy mogli cieszyć się bliskością z Nim. Choć z własnej woli, przez grzech zerwaliśmy to przymierze, to Bóg zesłał Swojego Syna, żeby nas wyzwolić i przywrócić tę zerwaną więź. Zaczyna się od miłości i na miłości się kończy. W środku jest grzech, traktowany jako wypadek, który trzeba naprawić, nie koncentrując się na nim bardziej niż jest to konieczne. I tak to też wygląda w przypadku zdrowej wiary.

Dewocja i rozeznawanie woli Bożej na każdym kroku

Spędzanie dużej ilości czasu na modlitwie i praktykach religijnych jest zdrowe?

To zależy od motywacji i okoliczności. Są ludzie, którzy swoje życie podporządkowują modlitwie, np. w zakonach kontemplacyjnych. Nie jest to wynikiem zaburzenia, ale miłości i powołania, aby Boga radykalnie postawić na pierwszym miejscu. Może się jednak zdarzyć, że ktoś – przez nadmiernie rozbudowaną modlitwę – zaniedbuje swoje obowiązki. I to może być już znak jakiegoś przekłamania w osobistej pobożności. Jest bardzo piękny tekst św. Franciszka Salezego, który zakłada, że forma modlitwy powinna być wyrazem konkretnego powołania, w którym żyjemy. Inaczej będzie ona wyglądać u zakonnika, inaczej u młodego małżonka, a jeszcze inaczej u rodziców dwójki małych dzieci.

Możemy też ulec pokusie pytania Boga o zdanie w każdej sprawie i na każdym kroku. Czy ciągłe rozeznawanie woli Bożej to objaw wyjątkowej pobożności czy raczej infantylnej wiary?

Co ciekawe, rozeznawaniem woli Bożej nadmiernie zainteresowane są często osoby, którym trudno podejmować niezależne decyzje, czują, że w swoim życiu utknęły i brakuje im zaufania do własnego rozeznania. Szukają wtedy zewnętrznego autorytetu, na którym będą mogły się oprzeć, który podpowie im, jak prawidłowo „rozeznać” wolę Bożą. Tymczasem, najważniejszymi narzędziami, które Bóg dał nam do podejmowania decyzji, są: nasz własny rozum, nasze emocje i nasze pragnienia. Oczywiście, że czasami potrzebujemy kogoś, kto nam w tej drodze potowarzyszy, wesprze, będzie zewnętrznym lustrem. Taka osoba ma jednak pełnić rolę towarzysza. Nie może być dla mnie wyrocznią czy guru, który zastępuje moje sumienie i mówi, co mam robić.

Tego w Bogu i wierze mogą szukać osoby chociażby nieporadne życiowo. Z kolei tym lękliwym, które często się czegoś boją, zdarza się „chować” za praktykami religijnymi, traktować modlitwę i pobożność jak lek na wszelkie problemy, ból i cierpienie.

Dojrzała religijność nie jest „znieczulaczem” na codzienność, w której żyjemy. Bóg działa tylko w realności. Neurotyczna pobożność wykrzywia rzeczywistość, która z różnych powodów bywa bolesna. Wydaje się nam wtedy, że cierpimy trochę mniej. Jednak na dłuższą metę ceną, którą płacimy, jest życie w wirtualnym świecie własnych neurotycznych fantazji.

Poda Ojciec jakiś przykład?

Rozmawiałem kiedyś z człowiekiem, który czytał Ewangelię i odnajdował w niej jedynie listę wyrzeczeń, które musiał podejmować. Udowadniał mi, że to jest istota Dobrej Nowiny. Nie były go w stanie przekonać moje argumenty i cytaty, które mówiły o Bożej miłości, zbawieniu i szczęściu. On wiedział swoje. Przez okulary swojej neurotyczności czytał Dobrą Nowinę i widział jedynie przymus umartwień.

„Bóg karze”, a „Bozia wszystko widzi”

Czy niedojrzała wiara może uderzać w naszą seksualność?

Zdarza się, że przykazanie, które zajmuje szóste miejsce w Dekalogu, jest traktowane tak, jakby plasowało się na pierwszym. Wtedy większość zmagań duchowych kręci się wokół tego, czy poradzę sobie z trudnościami seksualnymi. Tak jakby Pan Bóg był jakoś szczególnie skoncentrowany na naszym życiu seksualnym, a jakość relacji z Nim uzależniona była od stopnia naszej czystości. To nieporozumienie. Zresztą, to często działa na zasadzie błędnego koła – im bardziej chcę pozbyć się trudności seksualnych, im bardziej się na nich skupiam, tym mocniej się z nimi zrastam.

„Bóg karze”, „Bozia wszystko widzi” – zwracając się tak do dzieci zaszczepiamy w nich lęk przez Bogiem. Jak pokazywać im zdrową duchowość i prawdziwy obraz Boga?

Tego typu zwroty są wyrazem bezradności wychowawczej, w której zdesperowani rodzice – żeby wyegzekwować pożądane zachowanie, a niepożądane wyeliminować – muszą odwołać się do najwyższego autorytetu. Równie dobrze można straszyć Babą-Jagą. Tak czy inaczej, takie metody są na dłuższą metę porażką wychowawczą.

Czym to straszenie zastąpić?

Zanim zaczniemy rozmawiać z dziećmi o Bogu, one są już nasiąknięte obserwacją rodziców, a przez to i naszym „domowym” stylem duchowości. Jeśli nasza wiara jest dojrzała, to niewiele trzeba będzie mówić, a dziecko i tak nauczy się zdrowej pobożności. Fundamentem dojrzałej religijności jest przecież zdrowa więź rodziców z dziećmi. Przecież wiara to nie tylko treść, którą przyswajamy na religii, czytając Biblię i Katechizm, ale też relacja. W naszym kontakcie z Bogiem bazujemy na doświadczeniach wcześniejszych relacji, zwłaszcza z rodzicami. Zresztą jest wiele badań, które, ogólnie mówiąc, pokazują, że dzieci, które były w dobrych, ciepłych i bliskich stosunkach z rodzicami, mają raczej obraz Boga kochającego, wspierającego i bliskiego. Natomiast tam, gdzie relacje były kiepskie, zimne, zdystansowane i naznaczone przymusem czy przemocą, widzą Boga jako dalekiego, krytycznego i oziębłego.

Niektórzy katolicy – w tym też niestety księża – w swojej wierze albo przekazie, który kierują do innych, mocno koncentrują się na duchowych zagrożeniach.

Z perspektywy konfesjonału i rozmów z ludźmi widzę, że skupianie się na zagrożeniach niekoniecznie przynosi pozytywny efekt. Roznieca raczej obawy, których potem trudno się pozbyć i buduje lub raczej umacnia lękowy, czasami wręcz paranoiczny stosunek do świata.

A objawienia i apokaliptyczne wizje świata, które w wielu ludziach wzbudzają strach – pomagają czy przeszkadzają w budowaniu zdrowej duchowości?

Na koniec rok liturgicznego czytamy Apokolipsę wg św. Jana. Wizje momentami przerażające: smok, łańcuch, piekielne czeluści, bestia… To jest język symboliczny, mówiący, że przyjdzie moment, w którym wszystko się skończy, świat zostanie osądzony i zwycięży dobro. Wizja nie służy temu, żeby przerazić, ale żeby pokazać ostateczne zwycięstwo dobra nad złem i królowanie Boga. Objawienia fatimskie czy inne objawienia zatwierdzone przez Kościół mają podobny wydźwięk. Być może używając apokaliptycznego języka próbują pobudzić do nawrócenia. Jeśli tylko przerażają, to znaczy, że ktoś nie umie odczytać lub przekazać ich celu.

Jak budować w sobie dobrą, zdrową duchowość?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo jest bardzo ogólne. To trochę jak zadać lekarzowi pytanie: co robić, by być zdrowym? Wartościowo się odżywiać, prowadzić aktywny tryb życia, robić badania okresowe... Gdybym miał odpowiedzieć ogólnie i subiektywnie, to wydaje mi się, że w budowaniu zdrowej duchowości niezwykle ważne jest odważne szukanie, krytyczne myślenie oraz inspirowanie się tymi, którzy są szczęśliwi i mądrzy w wierze.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.