Aleteia logoAleteia logoAleteia
środa 24/04/2024 |
Św. Jerzego
Aleteia logo
Dobre historie
separateurCreated with Sketch.

Stał za barem, robił drinki i… myślał o byciu księdzem! Życie ks. Konrada to niezły koktajl

Ksiądz Konrad Nowak SDS

fot. Karolina Sykut Fotografia

Katarzyna Szkarpetowska - 08.01.23

– Pewnego poranka obudziłem się z decyzją, że składam papiery do salwatorianów. Po prostu, w jednej chwili poczułem, że to, co dzieje się w moim życiu, to znak od Pana Boga – wspomina ks. Konrad Nowak.

Katarzyna Szkarpetowska: Po maturze wstąpił ksiądz do seminarium duchownego w Lublinie, ale nie zagrzał tam zbyt długo miejsca.

Ks. Konrad Nowak SDS*: Tak, to było seminarium diecezjalne. Opuściłem je po roku formacji. Dość szybko doszedłem do wewnętrznego przekonania, że bycie księdzem diecezjalnym nie jest tym, do czego powołuje mnie Pan Bóg. Po wakacjach, które spędziłem jeszcze jako kleryk, zdecydowałem, że nie wracam na drugi rok. Był to dla mnie bardzo trudny okres. Miałem nawet pretensje do Boga, że tak wyszło. W końcu zdecydowałem się poświęcić Mu całe swoje życie, bardzo dużo zaryzykowałem i nagle okazało się, że decyzja, którą podjąłem – decyzja o wstąpieniu do seminarium – jest nietrafiona.

Jak ksiądz patrzy na ten rok z perspektywy lat? To był owocny czas czy stracony?

Owocny, jak najbardziej. Zobaczyłem, że mam pragnienie życia we wspólnocie, co zaskoczyło nawet mnie samego, ponieważ jedną z wiodących cech mojego charakteru jest indywidualizm i nigdy wcześniej nie czułem potrzeby przynależenia do jakiejkolwiek kościelnej wspólnoty. Byłem co prawda ministrantem, ale to by było na tyle. Dopiero pobyt w seminarium w Lublinie odsłonił przede mną tę duchową potrzebę.

Poczucie, że Pan Bóg chce, żebym Mu służył jako osoba duchowna, nie opuściło mnie z chwilą zabrania papierów z seminarium diecezjalnego. To pragnienie cały czas się we mnie tliło.

Po wyjściu z seminarium zacząłem zastanawiać się nad drogą życia zakonnego. Informacji o zakonach szukałem głównie w internecie. Pamiętam, że gdy wpisałem w wyszukiwarkę frazę związaną z zakonami męskimi, to jedną z pierwszych stron internetowych, która mi się wtedy wyświetliła, była strona zakonu dominikanów. Zachwyciłem się charyzmatem dominikańskim. To od strony duchowej, bo z takich bardziej przyziemnych spraw, to bardzo spodobał mi się habit dominikański. Zresztą, do dzisiaj mi się podoba.

A jednak dominikaninem ksiądz nie został.

Po wyjściu z seminarium podjąłem pracę. Zatrudniłem się jako… barman (uśmiech).

Ewangelizował ksiądz, stojąc za barem?

Na początku starałem się ukryć wcześniejszy pobyt w seminarium. Nie chciałem afiszować się ze swoją przeszłością. Sam potrzebowałem jakoś okrzepnąć, uporać się z tym, co się wydarzyło. Ale świat jest mały i Lublin, mimo że to miasto wojewódzkie, również okazał się mały. Miałem z kolegami i koleżankami z pracy wspólnych znajomych i wieść, że jestem byłym seminarzystą, rozniosła się dość szybko. Gdy zostałem „zdemaskowany”, przylgnęła do mnie ksywka „proboszcz” (śmiech).

Czyli został ksiądz proboszczem jeszcze przed święceniami 🙂

Można tak powiedzieć (śmiech).

Koledzy z pracy byli zdziwieni, ale w takim, myślę, pozytywnym tego słowa znaczeniu. Świadectwem dla nich było samo to, że ktoś, kto myślał o kapłaństwie, okazał się zwyczajnym, fajnym chłopakiem. Kumplem, z którym można normalnie porozmawiać, pośmiać się, pracować.

Wróćmy do dominikanów. Nie udało się, bo…?

Kandydat na dominikanina odbywa prenowicjat, poprzedzający nowicjat. Jednym z warunków wstąpienia do prenowicjatu jest odbycie rekolekcji powołaniowych albo tzw. obserwacji, podczas których zainteresowany uczestniczy w życiu wspólnoty zakonnej, wspólnota przygląda się jemu, a on jej. Obserwacje odbywały się w klasztorze dominikanów na warszawskim Służewie.

I jakoś przez ten czas – od podjęcia decyzji o wystąpieniu z seminarium diecezjalnego do momentu, w którym zdecydowałem, że wstępuję do seminarium zakonnego, do księży salwatorianów – nie dane mi było ani pojechać na dominikańskie rekolekcje powołaniowe, ani dotrzeć na wspomniane obserwacje. Ciągle coś stawało mi na drodze: albo musiałem wziąć zastępstwo za kolegę w pracy, który akurat zachorował, albo miałem jakiś egzamin na uczelni, bo rozpocząłem też studia (studiowałem bezpieczeństwo narodowe oraz teologię).

Teologia – wiadomo, ciągnęło wilka do lasu, ale bezpieczeństwo narodowe? Przecież nosił się ksiądz z zamiarem wstąpienia do zakonu.

Nie wiedziałem, jak będzie. Kierunek „bezpieczeństwo narodowe” wybrałem z myślą o ewentualnym zabezpieczeniu przyszłości.

Czyli pomiędzy jednym a drugim seminarium pracował ksiądz za barem, robił drinki, studiował na dwóch kierunkach, muzykował (o tym jeszcze porozmawiamy), myślał o wstąpieniu do dominikanów i w końcu postanowił, że zostanie salwatorianinem. To dopiero koktajl!

Tak wyszło! (śmiech) Salwatorianów poznałem w międzyczasie. O ile wcześniej nie znałem żadnych zakonników, o tyle księży salwatorianów trochę kojarzyłem, ponieważ pomagali duszpastersko w mojej rodzinnej parafii. I pewnej niedzieli poznałem jednego z nich – Pawła. Zaprzyjaźniliśmy się. Zresztą, ta przyjaźń trwa do dzisiaj.

To za jego namową wstąpił ksiądz do zgromadzenia?

Nie. Co prawda dzieliłem się z Pawłem swoimi wątpliwościami, przemyśleniami, również w kontekście szukania drogi życia zakonnego, ale na samym początku naszej znajomości poprosiłem, żeby nie namawiał mnie, bym wstąpił do salwatorianów. Paweł uszanował tę prośbę.

I pewnego poranka – bez cienia przesady dokładnie tak było – obudziłem się z decyzją, że składam papiery do salwatorianów. Po prostu w jednej chwili poczułem, że to, co dzieje się w moim życiu, również ta notoryczna niemożność skontaktowania się z dominikanami, to znak od Pana Boga.

Takim potwierdzeniem, że tym razem wybieram dobrze, był ogromny pokój serca, który mi przy tym towarzyszył. Zadzwoniłem do Pawła i powiedziałem, że chcę złożyć podanie o przyjęcie mnie do Towarzystwa Boskiego Zbawiciela.

Postulat odbywał ksiądz w niewielkiej wsi pomiędzy Krakowem a Zakopanem. Zapytam wprost: jak ksiądz się tam odnalazł? W tej ciszy, na takim trochę odludziu? Wcześniej sporo ksiądz podróżował. Jako członek zespołu muzycznego Gospel Rain występował ksiądz na profesjonalnych scenach u boku takich artystów, jak Natalia Kukulska, Kuba Badach, bracia Golcowie i… nagle przeskok. Zwrot o 180 stopni.

Mógłbym to porównać do zderzenia się rozpędzonego tira ze ścianą (śmiech). Jednocześnie Pan Bóg cały czas pokazywał mi, że jest przy mnie. Jeśli chodzi o muzykę, to okres przed postulatem u salwatorianów był dla mnie dość intensywny – ze względu na liczbę koncertów, ale też nagrywanie płyty, później jej promocję.

W lipcu 2016 roku odbywały się Światowe Dni Młodzieży. W tym samym miesiącu, dokładnie 15 lipca, rozpoczynał się postulat. Gdy składałem podanie o przyjęcie do postulatu, poprosiłem prowincjała, żeby umożliwił mi rozpoczęcie formacji nieco później, ponieważ chciałem wziąć udział w wydarzeniach muzycznych, które jeszcze wcześniej zaplanowałem z zespołem Gospel Rain. Zwieńczeniem tych wydarzeń miało być poprowadzenie przez nas spotkania papieża Franciszka z wolontariuszami 31 lipca w krakowskiej Tauron Arenie.

Prowincjał wyraził zgodę. Postawił jednak warunek – w postulacie miałem pojawić się 1 sierpnia. W związku z tym 31 lipca zagrałem jeszcze z Gospel Rain i Golec uOrkiestrą dla papieża w Tauron Arenie, a następnego dnia rozpocząłem nowicjat.

*Ks. Konrad Nowak SDS – należy do Towarzystwa Boskiego Zbawiciela. Posługuje w parafii NMP Matki Zbawiciela w Mikołowie. Katecheta w Zespole Szkół Technicznych w Mikołowie. Do niedawna członek zespołu muzycznego Gospel Rain.

Tags:
dobra historiaksiądzpowołanie
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail