Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Święto Ofiarowania Pańskiego częściej znane jest pod nazwą Matki Bożej Gromnicznej. Niewiele nam to mówi? Wiemy tyle, że oto kończy się czas śpiewania kolęd, a z kościołów znikają szopki i choinki. Tego dnia na mszę zabieramy ze sobą gromnicę albo inną świecę, która ma ją choć w małym stopniu imitować. Ot i na tym często kończy się całe przeżywanie uroczystości. Czy możliwe jest przeżycie jej na odrobinę głębszym poziomie?
Maryja ofiarowuje swoje dziecko
Maryja ofiarowuje Jezusa w Świątyni Jerozolimskiej. To wydarzenie musiało być niezwykle ważne, skoro na kartkach Ewangelii znajdujemy jego opis. Pamiętam, jak kontemplowałam ten fragment na rekolekcjach ignacjańskich, które odbywają się w milczeniu. To było jedno z najgłębszych spotkań ze Słowem, jakie miało miejsce podczas tych rekolekcji. Od tamtego momentu widzę tę scenę zupełnie inaczej.
Maryja – w pełni zaufania – ofiarowuje swoje Dziecko. Przynosi je do świątyni i oddaje w ręce Symeona. Słowa starca skierowane do Maryi stały się dewizą mojego macierzyństwa. Nieraz moje matczyne serce przenika miecz – bólu, troski czy rozczarowania. Macierzyństwo jest drogą pełną zawirowań i cierpienia – również tego niezawinionego. W tym wszystkim objawia się jednak Boża moc i opieka, Jego błogosławieństwo.
Matczyne serce pełne lęku i kontroli
Zaufaj rodzicu i ofiaruj… Co czujemy, kiedy to słyszymy? Ofiarować dziecko w świątyni, na modlitwie? Co szczególnego widzimy w scenie, w której Symeon dotyka małego Jezusa? Czy my, rodzice, potrafimy błogosławić swoje dzieci i prosić o to błogosławieństwo innych, np. kapłanów? Czy potrafimy ufać Bogu i powierzać Mu je każdego dnia?
Ciągle się tego uczę, bo moje matczyne serce jest pełne lęku i chęci trzymania wszystkiego pod kontrolą – również tą złudną. Przeglądam się więc w tym słowie i proszę Maryję, żeby nauczyła mnie ufać tak, jak tylko Ona potrafi… Patrzę na siebie i wypatruję swoich Symeonów, bo wierzę w to, że Bóg dla każdego przygotował wiele błogosławieństw.
Gromnica to nie magiczny amulet
Gromnica: pozornie mało znacząca świeca. Dziś używana bardzo rzadko, więc w wielu domach już nieobecna. Dawniej wkładano ją w dłonie umierających. Dziś odchodzimy najczęściej w szpitalach bądź hospicjach, a tam niejednokrotnie nie dba się o duchowy wymiar umierania.
Gromnicę stawiano kiedyś w oknach, by stanowiła ochronę od gromów podczas burzy. Dziś często polegamy tylko na własnych siłach i urządzeniach, które montujemy na dachach. Bywa, że jedyną styczność z gromnicą mamy na chrzcie i przy odnowieniu przyrzeczeń chrzcielnych przed uroczystością Pierwszej Komunii.
Dla mnie gromnica sama w sobie – jako przedmiot – nie ma większego znaczenia. Nie podchodzę do niej magicznie – jak do amuletu. Jest raczej symbolem mówiącym o zaufaniu. Że śmierć nie jest końcem i że Maryja chce towarzyszyć nam w przejściu do nieba. Symbol troski, obecności, ochrony. Niczym uśmiech ukochanej osoby albo trzymanie za rękę, gdy w sercu czujemy jak wszystko się wali, kończy, boli.

Świeczka w puckim hospicjum
Pamiętam, jak kilka lat temu pierwszy raz odwiedziłam puckie hospicjum. W głównym holu tlił się akurat płomień dużej świecy. Mój synek zapytał pielęgniarza, po co się ona pali. Ten spokojnie odpowiedział, że to znak dla innych domowników, że właśnie w tym momencie ktoś w tym domu wybiera się w drogę do nieba.
Mały znak, cicha obecność, wsparcie. Święto, które z pozoru jest tylko „końcem świątecznej atmosfery”, a tak naprawdę może nieść ze sobą ogrom duchowej treści. Tylko od nas zależy, jak do tego podejdziemy. Czy pomyślimy dziś o tym, jak często modlimy się za nasze dzieci, jak wspieramy chorych i umierających, i czy oby na pewno wszelkie nadzieje pokładamy w Bogu.
Niech ten dzień będzie szansą na spotkanie z Bogiem, który nieustannie powtarza nam, że jest, troszczy się, dba i czeka. Wystarczy wejść do swojej świątyni – jakkolwiek ją dziś pojmujemy.
