W tej majowej scenerii, mając przed sobą małą kapliczkę zawieszoną na drzewie, a w tle widok na pobliską dolinę i przeciwległe zbocze, kilkanaście osób rozpoczynało śpiewy ku czci Matki Boskiej. Rytm nadawała pani „dusza”...
a
„Zapada zmrok, już świat ukołysany. Kolejny dzień odfrunął nam jak ptak”. Mam słabość do tej pieśni. Zawsze wywołuje we mnie nostalgiczne wspomnienia z czasów młodości. W maju, gdy zieleń dookoła ubiera góry swoimi przeróżnymi odcieniami, a na łąkach żółcą się maleńkie kropki mleczy, po to, by za jakiś czas zamienić się w lekkie jak piórko dmuchawce, serce i ciało aż rwą się, żeby wdychać majowe powietrze i ogrzewać się nim od środka i na zewnątrz.
„Idziemy ku kaplicy?”
W miejscu, gdzie mieszkałem z rodzicami jako nastoletni chłopak, majowe pierwsze grille i ogniska zawsze urozmaicane były niosącym się po graniach i dolinie śpiewem. Nie były to jednak smętne zawodzenia przy ognisku, gdzie atmosfera rozgrzewała się z każdą godziną coraz bardziej pod wpływem fermentujących przez zimę i dopiero co przelanych napojów. Dźwięki dochodzące spod lasu każdego majowego wieczoru były zawsze takie same i rozbrzmiewały o w miarę stałych porach.
Zawsze poprzedzone były zwoływaniem się okolicznych mieszkańców i upewnieniem się: „Idziemy ku kaplicy?”. Po czym, patrząc z lotu ptaka, można by dostrzec kilka, kilkanaście głów zmierzających ścieżkami z różnych stron w jedno miejsce: ku kaplicy.
Kaplica to w zasadzie za dużo powiedziane. Ot, przydrożna kapliczka, gdzie figurka Matki Bożej, wysokości około 30 centymetrów, zamknięta za szybką w małym drewnianym domku spogląda na zebranych wokół niej przybyszów. A oni zawsze witali i żegnali się odpowiednio, intonując: „O Maryjo witam Cię, o Maryjo żegnam Cię…”. Zebrani zawsze poprzedzali śpiew zapaleniem świeczki i sprawdzeniem, czy aby kwiaty mają wodę i „czy się jeszcze dobrze trzymają”. Ławeczka zrobiona z kawałka deski i dwóch pniaków mieściła może kilka osób, reszta uczestników stała dookoła.

Serce każdej majówki
I w tej majowej scenerii, mając przed sobą małą kapliczkę zawieszoną na drzewie, a w tle widok na pobliską dolinę i przeciwległe zbocze, kilkanaście osób rozpoczynało śpiewy ku czci Matki Bożej. Głównym oczywiście punktem było tzw. majowe, czyli Litania loretańska odśpiewana na znaną wszystkim melodię. Odpowiedniej tonacji i właściwie wykonanego śpiewu zawsze pilnowała jedna z najstarszych uczestniczek, która była sercem każdej majówki. Bez niej albo spotkania się nie odbywały, albo nie miały w sobie tego czegoś. To ona zaczynała śpiewy, wybierała pieśni, mając na uwadze, by codziennie zaśpiewać coś innego.
Oczywiście był pewien stały schemat, w skład którego wchodziło wspomniane już przywitanie i pożegnanie oraz litania. Oprócz tego śpiewano 2 lub 3 pieśni maryjne, a jako ostatnią intonowano „Zapada zmrok…” Niejeden turysta czy pieszy przechodzący tamtą drogą popatrzył z uśmiechem na zebranych lub też z dziwną miną odwracał wzrok i przyspieszał kroku. Czasem ktoś, kto nie zdążył pokończyć przydomowych obowiązków, słysząc rozpoczynający się śpiew, reflektował się szybko i pospiesznym, spóźnionym krokiem dołączał to śpiewających.

Śpiew, który cichnie…
Dziś takie majówki albo się nie odbywają, albo symbolicznie raz czy dwa w ciągu całego miesiąca zostaną odśpiewane przy kapliczce. Pani „dusza”, bez której majówka nie była już nigdy taka sama, nie może brać w nich udziału z racji wieku. Ten regionalny zwyczaj, zakorzeniony na szlakach i drogach Beskidów, powoli zaczyna zamierać. Pokolenia tych, którym rytm dnia i roku wyznaczały stałe pory modlitw i zmieniające się ich rodzaje (różaniec, majówka, czerwcowe…) jeden po drugim odchodzą.
Wraz z nimi odchodzą też zwyczaje i tradycje, tak mocno wpisane w ich życie. Kolejne pokolenia już mniej chętnie kultywują takie praktyki. A to ze względu na zmieniający się rytm życia lub na coraz bardziej widoczny proces odchodzenia od wiary młodych ludzi. Nasze babki i dziadkowie, mimo że chcieli przekazać nam swoje wartości, muszą pogodzić się ze zmieniającym się światem.
Jednak w duszach i sercach uczestników, chociażby wspomnianych majówek, została kropla lub dwie nostalgii, które wiercą się niespokojnie i tęsknią do tamtych majowych, słonecznych dni. Kropla do kropli i może kiedyś przydrożne kapliczki znów wrócą do łask, a na graniach i w dolinach zabrzmią maryjne pieśni. A i kwiaty rozkwitać będą pod małymi domkami, gdzie zza szybki spogląda na nie cicha i zamyślona Niebieska Pani.