separateurCreated with Sketch.

Martamaría żyła tylko pięć dni. „Miała twarz anioła”

MARTAMARIA CARDARNO
Silvia Lucchetti - 18.07.23
Przeczytajcie świadectwo Immy i Jacinto, którzy odrzucili aborcję ze wskazań medycznych i z ogromną miłością przyjęli swoją córkę, cierpiącą na śmiertelną wadę genetyczną.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Dzisiaj mam zaszczyt i przywilej opowiedzieć wam historię Immy i Giacinto, małżeństwa, któremu jestem wdzięczna za podzielenie się ze mną ich świadectwem. Martamaría, ich córka, żyła „zaledwie” pięć dni po porodzie. W tym „zaledwie” skupia się ogrom łaski, którego doświadczyli wbrew zapowiedziom lekarzy.

Historię Immy poznałam dzięki Titti – jej drogiej przyjaciółce – innej młodej matce, która odmówiła aborcji, aby urodzić Benedettę. Dziewczynka żyła tylko kilka godzin, a jej historia przyczyniła się do powstania tzw. Comfort Care w szpitalu Villa Betania w Neapolu – jest to sposób towarzyszenia rodzinom spodziewającym się dziecka, u którego zdiagnozowano stan całkowicie uniemożliwiający przeżycie. Opowiedziała mi swoją piękną historię „pełnej radości”, jak sama lubi to nazywać.

W ten sposób trafiłam do Immy, która z wdzięcznością i radością zgodziła się na ten wywiad. Jednak bardziej niż wywiad, jest to świadectwo: czysta woda, która płynie, obmywa i odżywia suchą glebę naszych serc.

Słowa, które przekazała mi Imma, były tak poruszające, że bardziej przypominało to rozmowę dwóch dobrych przyjaciółek niż dwóch nieznajomych.

Straszna diagnoza

Silvia Lucchetti: Droga Immo, dziękuję za Twoją dyspozycyjność. Czy możesz mi powiedzieć, jak dowiedziałaś się, że córeczka, którą nosiłaś pod sercem, cierpiała na śmiertelną chorobę?

Imma: W 2013 roku, rok po urodzeniu pierwszego dziecka, które nastąpiło po kilku poronieniach, ponownie zaszłam w ciążę. Byłam bardzo szczęśliwa i pierwsze dni ciąży przeżyłam w dużo spokojniejszym nastroju niż początki poprzedniej ciąży.

Jednak w dwunastym tygodniu, 24 lipca, lekarz podczas wykonywania badań zorientował się, że coś jest nie tak: moja córka cierpiała na chorobę, która nie pozwala na pełny rozwój czaszki.

Istniała duża szansa, że ​​ciąża zakończy się przed terminem, a potem ginekolog dodał, że w takich przypadkach podejmuje się aborcję ze wskazań medycznych. Powiedział to ze smutną miną, bo znał cierpienia wynikające z naszej historii i jemu też nie było łatwo. Kiedy wróciłam do domu, porozmawiałam z mężem, wszystko mu wytłumaczyłam.

Co postanowiliście ty i Giacinto? Czy rozważałaś możliwość aborcji?

Nigdy nie rozważaliśmy aborcji, nigdy. Prosiliśmy Pana o dar dziecka i to wszystko. On wie, kiedy nam to dać, a kiedy zabrać. Byłam matką i nie do pomyślenia było dla mnie zabicie własnego dziecka. Serce mojej córki biło.

Po dwóch dniach wróciliśmy razem do lekarza, aby powiedzieć mu o decyzji o kontynuowaniu ciąży. Mąż bardzo martwił się o moje zdrowie, bo choruję na reumatoidalne zapalenie stawów i zapalenie stawów kręgosłupa, ale ginekolog go uspokoił. Giacinto i ja zawsze mieliśmy łaskę bycia zjednoczonymi.

Wszystko skierowane do Boga

Co czułaś w tych pierwszych chwilach?

Na początku było ciężko. Myślałam, że szczęście zaznane w pierwszych miesiącach ciąży już nigdy nie wróci.

Pamiętam, że kiedy lekarz przekazał mi tę wiadomość, powiedziałam do Boga: „Panie, teraz tylko Ty możesz mnie wesprzeć przez te dziewięć miesięcy”. Miałam w sobie przekonanie, że da mi dar urodzenia córki żywej, poczułam tę pewność w sercu i powtarzałam to w modlitwie: „Tylko Ty możesz mi pomóc, ja sama nie dam rady”.

Nie mogę zaprzeczyć, że zastanawiałam się, zwłaszcza na początku, dlaczego akurat mnie to spotkało, mówiłam do Boga: „Po kilku trudnych sytuacjach mogłeś mi oszczędzić tej, Panie”. Mówiłam do Niego w ten sposób, z otwartym sercem.

Comfort Care

A potem co się stało?

Wspierał nas mój ginekolog, który prowadził mnie do czwartego miesiąca, a potem poradził, abym znalazła odpowiednie miejsce do porodu. Wybrałam szpital Villa Betania w Neapolu. Ciąża, poza nudnościami (jak to było przy pierwszym dziecku) i normalnymi bólami, rozwijała się dobrze, nie przedstawiała żadnych z najczęstszych powikłań w przypadkach takich jak mój.

Na przykład w takich sytuacjach powstaje nadmiar płynu owodniowego, ale nic takiego mi się nie przydarzyło. Po wakacjach zaczęłam informować rodzinę i znajomych o stanie naszej córki.

Jak było z Comfort Care? Czy byłaś pierwszą pacjentką, która miała dostęp do tej usługi?

Pamiętam, że kiedy byłam u psychologa, zapytał mnie, dlaczego nie zdecydowaliśmy się na aborcję. Na co po prostu odpowiedziałam, że jestem w ciąży i moje dziecko żyje.

Chciał się upewnić, że jestem świadoma i przekonana o swoim wyborze. Nie mogłam czuć się dobrze, ponieważ wiedziałam, że moja córka umrze, ale nadal byłam racjonalna, ponieważ chciałam ją powitać jak najlepiej.

Projekt Comfort Care zaczął nabierać rozpędu, a wielu nadal nie popierało tej inicjatywy. Pamiętam, że ordynator neonatologii podczas ostatnich wizyt powiedział mi, że jestem bardzo egoistyczną kobietą, bo wyraziłam chęć pokazania dziewczynki rodzinie. Jego zdaniem nie powinna była tego robić, bo dziewczyna po porodzie nie będzie wyglądać dobrze.

Odpowiedziałem: „Panie doktorze, to moje życzenie. Chcę, aby nasza córka została poznana, ale niech pan się nie martwi: nawet gdyby urodziła się bardzo brzydka lub potworna, jak pan mówi, nikt z nas nie spojrzy na nią pańskimi oczami, na pewno spojrzą na nią oczami miłości i cała ta brzydota nie będzie miała znaczenia.”

Chrzest Martamaríi

Nigdy nie byłam sama

Kto był przy tobie w tej trudnej chwili?

Moja rodzina i mój mąż zawsze byli blisko mnie, nigdy nie byłam sama. Siostry zawsze były ze mną. Modlitwa bardzo mi pomogła, należę do grupy charyzmatycznej, więc moja wspólnota wróciła do domu, aby się razem modlić. Trzymamy się wiary.

Skąd czerpałeś siłę, by stawić czoła tej wielkiej próbie?

Kiedy mówią mi, że „byliśmy silni”, odpowiadam, że to nieprawda. Nikt nie był silny. Przyjęliśmy krzyż, bo inaczej nie mogliśmy. Nie godziłam się biernie na tę sytuację, ciągle prosiłam: „Panie, zmień wodę na wino!”.

Trwaliśmy w modlitwie, w proszeniu o modlitwę, w nadziei na cud całkowitego uzdrowienia mojej córki. 

Jej płacz był hymnem życia

Jak minął dzień porodu? Jakie wspomnienia zachowujesz?

W dniu cesarskiego cięcia weszłam na salę operacyjną z zapewnieniem modlitwy od wszystkich: od mojego proboszcza, od wspólnoty, od mojego męża i mojej rodziny, od personelu medycznego.

Sprawy potoczyły się lepiej, niż sobie wyobrażałam. Martamaría urodziła się 17 stycznia 2014 roku o godzinie 12:30. Natychmiast się rozpłakała, budząc zdumienie wszystkich i pamiętam, że ginekolog krzyknął z radością: „Posłuchaj, jak płacze!”

Niestety diagnoza się potwierdziła, ale moje dziecko żyło! Urodziła się! I to był pierwszy cud: sama oddychała i płakała! Jej płacz był hymnem życia! Potem przypominam sobie, że ją umyli, zrobili odrys dłoni i stopy, zrobili jej zdjęcia i zabrali ją do ojca, który na nią czekał.

Zostaliśmy sami we trójkę, a potem odprawiliśmy chrzest z pełnym obrządkiem (którego tak bardzo pragnęłam) w zarezerwowanym dla nas pokoju. Byli z nami krewni i matki chrzestne: Titti i moja siostra Anna. To był piękny chrzest! Mogłam też zaznać radości z posiadania córki, trzymania jej przy sobie, pokazywania jej bliskim. To był wspaniały prezent!

A potem prawdziwa niespodzianka: Martamaría żyje pięć dni…

Tak, Martamaría przeżyła pięć dni wśród miłości wszystkich. Zachowuję zdjęcia, jak ściskała mnie i mojej siostrze palec. To nieprawda, że ​​te dzieci nic nie czują.

Pamiętam, że pewnego dnia przyszła do mnie położna z lekarzem. Byłam w pokoju z siostrami, była z nami Martamaría, śmialiśmy się i rozmawialiśmy. Kiedy wyszli, usłyszałam, jak lekarz mówi: „Tam się śmieją! Dziewczynka umiera, a mama się uśmiecha”. W tym momencie celebrowaliśmy życie i tę łaskę, że mogliśmy spotkać tę dziewczynkę, że ją przyjęliśmy, przytuliliśmy.

Za każdym razem, gdy była mi przynoszona taka słaba, gdy tylko brałam ją w ramiona i przyciskałam do piersi, ożywała. I nawet ostatniej nocy tak było, tylko zaczęłam zauważać, że coraz dłużej zajmuje jej odzyskanie sił, a potem zdałam sobie sprawę, że nadszedł jej czas i zadzwoniłam do męża.

Była z nami pielęgniarka, która zawsze była przy mnie. Byliśmy tylko we trójkę i w końcu znalazłam siłę, by powiedzieć naszej córce, że jej ojciec i ja jesteśmy gotowi, że może odejść, ponieważ cieszymy się, że ją poznaliśmy i pokochaliśmy; że dziękowaliśmy Bogu za to, że miałam ją przez pięć dni i rzeczywiście o ósmej rano Martamaría narodziła się dla nieba. Następnego dnia była jeszcze piękniejsza. Miała twarz anioła.

Jej pogrzeb był świętem

Jak wyglądał pogrzeb?

Jej pogrzeb był świętem, ożywionym pieśniami mojej charyzmatycznej wspólnoty i modlitwami wszystkich. Kościół był pełen ludzi, a Pan dał mi też siłę do przeczytania listu, który napisałam z tej okazji.

Odmawiając aborcji, mogłam zapewnić mojej córce, wraz z Giacinto i naszymi bliskimi, miłość i troskę. Sprawiliśmy, że poczuła się potrzebna, kochana, chroniona. Otrzymała chrzest i pogrzeb, nadaliśmy jej godność człowieka, którą aborcja okrutnie eliminuje.

Jestem wdzięczna Bogu za to wszystko, za to, że dał mi doświadczyć pełni radości, o której opowiadała mi moja przyjaciółka Titti, że mnie pocieszył i dał mi pewność życia wiecznego. Moja córka urodziła się, żyła, umarła i teraz żyje w niebie.