Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Przepiękny Honduras
Łukasz Witkiewicz: Jakie są pierwsze słowa hymnu Hondurasu?
Ks. Tommy Josuè Alvarado Bustillo: „Tu bandera es un lampo de cielo – Twoja flaga jest kawałkiem nieba”. Hymn jest długi, ma siedem zwrotek, ale śpiewa się najczęściej tylko refren, ostatnią zwrotkę i refren.
Mamy gorące lato, czy w Hondurasie to codzienność?
Ogólnie cały rok jest ciepło, ale mamy porę deszczową i suchą. W moim mieście, a pochodzę ze stolicy, Tegucigalpy, w porze deszczowej temperatura osiąga 27-28 stopni, jak spadnie deszcz, to trochę się ochładza, a wieczorami bywa nawet 17-18 stopni. Ale jak zacznie padać, to potrafi lać przez pół dnia. Podczas pory suchej, która jest nieco dłuższa, nie pada nawet kropla deszczu, dlatego wszyscy się modlą o obfite deszcze – od tego zależą zasoby wody na cały rok, dla całego kraju.
Oglądałem zdjęcia – przepiękny kraj!
Tak, piękny! Długie wybrzeże nad Oceanem Atlantyckim na północy, krótsze na południu, nad Pacyfikiem. Ale są też dżungle, sawanny, góry do ponad 2800 m n.p.m. Natomiast cały wschód jest właściwie bezludny, znajdują się tam rezerwaty i parki narodowe.
„Po co nam misjonarz w Polsce?”
Dzisiaj rozmawiamy na progu polskiego parku narodowego, Puszczy Kampinoskiej i jestem ciekaw, jakie zrządzenia Boże zaprowadziły Księdza do tak odległego kraju?
Kiedy przyjechałem tutaj 20 lat temu, wszyscy się dziwili: „po co nam misjonarz w Polsce? Nie powinno być odwrotnie? Bo to chyba my Polacy powinniśmy wysyłać na misje”. Ale był w tym Boży zamiary, który wtedy był dla nas niezrozumiały. Już od dzieciństwa miałem pragnienie, by w przyszłości zostać księdzem. Pan Bóg posługiwał się przede wszystkim moimi rodzicami, którzy formowali się na Drodze Neokatechumenalnej.
Miałem też dobre doświadczenie wspólnoty Kościoła. Mój proboszcz zajmował się bezdomnymi dziećmi; mieszkają w kartonach na ulicy i wąchają klej, żeby poradzić sobie z beznadzieją, odrzuceniem, głodem. Ksiądz proboszcz organizował im pomoc, naukę, mocno się angażował, by zabrać je z tej ulicy. Miałem też doświadczenie miłości Bożej – jako grzesznik miałem przecież jego krew na rękach, a on mimo to mnie kochał. Ale miałem swoje plany. Chciałem zostać księdzem w wieku 35 lat. Myślałem sobie – jak już będę stary, po trzydziestce i nie będę już się do niczego nadawał, to wtedy zostanę księdzem (śmiech). Chodziłem na spotkania powołaniowe, ale kiedy trzeba było zdeklarować się, żeby iść za powołaniem, to bardzo mocno trzymałem się poręczy fotela, żeby przypadkiem nie wstać i nie oddać się do dyspozycji.
Co Ksiądz chciał robić do 35. roku życia?
Mój plan był taki, żeby skończyć studia, popracować 5 lat, zebrać trochę pieniędzy, żeby pomóc rodzicom. Czułem się zobowiązany, by pomóc im finansowo – przecież oni wszystko mi dali. Miałem świadomość, że w przyszłości mogą nie mieć pieniędzy, żeby zapewnić studia całemu rodzeństwu – jest nas siedmioro, a ja jestem najstarszy. Marzyłem, żeby zostać nauczycielem matematyki, ale najpierw jak wielu kolegów z mojego techniku poszedłem na inżynierię przemysłową. Po roku studiów zmieniłem kierunek i poszedłem na matematykę.
Czyli jest ksiądz ścisłym umysłem…
… stąd całe cierpienie w seminarium (śmiech), gdzie było dużo filozofii, teologii, prawo kanoniczne, teologia moralna – sama teoria!
Plany Boga, a plany człowieka
No właśnie, wylądował ksiądz w seminarium, ale dużo wcześniej niż sobie planował. Jak do tego doszło?
Pan Bóg w pewnym momencie mocniej zawołał. Zadecydowało jedno wydarzenie, bardzo bolesne dla mnie. Kiedy miałem 18 lat mój o rok młodszy brat zginał w wypadku samochodowym.
Wtedy dotarło do mnie, że nie jestem Bogiem, nie jestem panem życia, że nie mogę wskrzesić swojego brata. Wtedy też uświadomiłem sobie, że nie wiem, czy i ja dożyję 35. roku życia.
Mój młodszy brat planował, że zaopiekuje się rodzicami, że na starość będą mieszkać w jego domu. Miał szlachetne plany, ale ja też miałem szlachetne plany – do 35. roku życia będę pracował, pomagał rodzinie, a potem zostanę księdzem. Ale to były nasze ludzkie projekty. Boże zamysły były inne, bo skoro wzywał mnie do kapłaństwa od dzieciństwa, to chciał, żebym TU i TERAZ poszedł za Nim.
Gdybym zwlekał, to przecież nie wiadomo, czy nadawałbym się od kapłaństwa po trzydziestce, bo mógłbym zmarnować swoje powołanie szukając życia na tym świecie. Zacząłem uczęszczać na rożne spotkania powołaniowe. Pan Bóg znów mocno zainterweniował. Półtora roku po tamtym tragicznym wydarzeniu, kiedy byłem na swoich wymarzonych studiach, dostałem propozycję wyjazdu na międzynarodowe spotkanie dla chłopaków, którzy formują się na Drodze Neokatechumenalnej i są gotowi, by pójść do seminarium gdziekolwiek Pan Bóg ich pośle.
Spotkanie odbyło się we Włoszech, w Porto San Giorgio, gdzie znajduje się Międzynarodowe Centrum Drogi Neokatechumenalnej. Zaproszeni byli kandydaci do kapłaństwa po pewnym procesie powołaniowy. Przyjechać do Włoch i… tak, oddałem się do dyspozycji Bogu, gdziekolwiek mnie pośle.
Z tyłu głowy miałem, że może trafię gdzieś do Ameryki Łacińskiej, może do Hiszpanii, chociaż do Włoch. No może jeszcze do Japonii, bo miałem pewne podstawy języka japońskiego.
Ale wylosowałem Polskę! I zostałem tam właściwie z miejsca wysłany, nawet nie miałem specjalnie okazji, by się czegoś o tym kraju dowiedzieć. Miałem wtedy 20 lat.
Krzyż czy błogosławieństwo?
Co Ksiądz wiedział wtedy o Polsce?
Oczywiście, że to ojczyzna Jan Pawła II. Wiedziałem też o waszej trudnej i bolesnej historii, zwłaszcza z okresu II wojny światowej, no i to, że Polska zdobyła III miejsce na Mundialu w Hiszpanii w 1982 r.
Przyjechał ksiądz do Polski i zaczęła się nauka…
… w Archidiecezjalnym Seminarium Misyjnym Redemptoris Mater, które kształci księży misjonarzy. Pierwszy rok poświęcony był nauce języka polskiego – 5 dni w tygodniu, 3 godziny dziennie, przez dwa semestry. Potem 6 lat studiów. Mniej więcej w połowie przerywamy studia, by móc wyruszyć na 2-3 lata misji. Zostałem oddelegowany do diecezji sosnowieckiej i częstochowskiej, gdzie posługiwałem rok, a potem wysłano mnie do archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej.
Mówi Ksiądz świetnie po polsku, ale czy język polski okazał się trudny?
Mówią, że to język aniołów, bo potrzeba całej wieczność, żeby się go nauczyć (śmiech). Na początku nie mogłem zaakceptować, że mogę popełniać błędy, bo jako najstarszy z rodzeństwa byłem trochę perfekcjonistą – w końcu miałem świecić przykładem. Musiałem zwalczyć blokadę, żeby zacząć mówić. Ale Pan Bóg postawił we wspólnotach braci, którzy się nie przejmowali moimi błędami, życzliwie mnie poprawiali, szczególnie ci młodzi. W końcu po ok. półtora roku zacząłem mówić.
Kiedy Ksiądz już wylądował na polskiej ziemi, to pomyślał, że to krzyż, czy błogosławieństwo?
Hmmm… może to teraz dziwnie zabrzmi, ale jako młodego człowieka uderzyło mnie powszechne piękno. U nas nie ma dużo blondynek (śmiech) – byłem pod wrażeniem urody polskich kobiet (śmiech). Przyjechałem na przełomie września i października i jeszcze nie było tak źle. Problem zaczął się w listopadzie, kiedy zrobiło się ponuro, ciemno, zabrakło Słońca. Zacząłem zajadać wszelkie kryzysy, w ciągu pierwszych 3 miesięcy przytyłem 15 kilo.
Polska a Honduras
Co księdza najbardziej zdziwiło w Polsce?
Smutek. Smutni ludzie, co było widoczne np. w komunikacji miejskiej. W seminarium mieliśmy taką grupę z Ameryki Łacińskiej, w której uczyliśmy języka polskiego – było tam dwóch kleryków z Brazylii, jeden z Paragwaju, ja, no i jeszcze jedne Hiszpan. I kiedy dojeżdżaliśmy do szkoły językowej, to normalnie, jak to u nas, głośno rozmawialiśmy, kłóciliśmy się, śmialiśmy. I nagle wchodzimy do tramwaju, gdzie panuje kompletna cisza. Musieliśmy się nawzajem uspokajać. Albo ktoś nas uspokajał. Miałem wrażenie, że trudno było nawiązać relacje, bo wszyscy tu są pogrążeni w smutku i zamknięci w sobie – ale tłumaczyłem to sobie szczególnie trudną historią Polski. W Kościele natomiast zaskoczyła mnie wielość nabożeństw: gorzkie żale, nabożeństwa majowe, czerwcowe, roraty – w Hondurasie tego nie ma.
Jak by Ksiądz opisał życie codzienne w Hondurasie?
W Polsce jest zdecydowanie większy dobrobyt niż w mojej ojczyźnie. Jest dużo biedy, dzieci ulicy, o których już wspomniałem. Są gangi młodzieżowe. W Polsce dzieci chodzą po ulicy z kluczami na szyi, z komórkami w rekach. A ja swoją pierwszą komórkę dostałem, jak miałem 18 lat i długo się nią nie nacieszyłem, bo po 2 miesiącach mi ją ukradli. W Polsce jest zdecydowanie bezpiecznej. Są też bezdomni, ale są też ośrodki dla nich, noclegownie, w moim kraju tego nie ma. W Hondurasie widać też duże kontrasty – ogromne bogactwo i biedę.
Moja rodzina miała własny dom. W Polsce płaci się całe życie czynsz i jeszcze trzeba się bardzo napracować, żeby mieć mieszkanie. U nas jednak jest akurat pod tym względem nieco łatwiej.
Mój dom mieścił się w dzielnicy, która graniczyła ze slumsami. Jakieś 300 metrów od nas były już domy z blachy, dykty, z kartonu, ulice nieasfaltowane. Mnóstwo moich kolegów pochodziła z dzielnicy biedy, codziennie graliśmy w piłkę. Większość z nich już nie żyje albo siedzi w więzieniach. A przecież dorastaliśmy razem… Dla mnie to dowód na łaskę Bożą, że wychowaliśmy w normalnym domu, na pewno też dlatego, że rodzice formowali się na Drodze Neokatechumenalnej.
Dzięki temu się nie pogubiliśmy. Pan Bóg nas ratował. Rodzice mogli nas ratować. Mieliśmy swoje środowisko w Kościele, mieliśmy swoją wspólnotę, gdzie byli też młodzi, żyliśmy w zdrowych relacjach. I dlatego tamta rzeczywistość nas nie wciągnęła. W tamtych realiach, gdy nie ma propozycji wspólnoty z Kościoła, to młodzi ludzie szukają oparcia w gangach, które u nas nazywają się maras. To wszystko było bardzo na serio, na ostrzu noża: albo masz wspólnotę i formację, albo się gubisz. Każda dzielnica miała swój gang. Haracze, żeby w ogóle móc wejść do innej dzielnicy, przemoc, zmowa milczenia przed policją. Taka była codzienność.
Czyli możesz przeżyć, jeżeli wierzysz, ufasz Panu, należysz do wspólnoty…
… wtedy bardzo wyraźnie pojawia się pytanie – kto lub co jest twoim bogiem? Inaczej to wygląda w społeczeństwach wysokorozwiniętych, gdzie pieniądz jest bogiem. W Polsce mówimy często „najważniejsze jest zdrowie i pieniądze”
Tak, zdrówko i pieniążki!
A ja mówię, nie, Bóg jest najważniejszy, bo możesz nie mieć jednego albo drugiego, ale nie stracisz swojej wiary, nie zgubisz się. I na odwrót: mając i zdrowie i pieniądze można wpaść w idolatrię i stracić wiarę.
Kościół w Polsce staje się coraz mniej liczny. Kiedy Ksiądz do nas przyjeżdżał, sytuacja była zupełnie inna. Odchodzą głównie młodzi ludzie, a jak to wygląda teraz w księdza ojczyźnie?
Faktycznie, jak przyjechałem 20 lat temu, to pytano mnie, po co? Przecież tutaj jest 100%, no 99% ochrzczonych katolików, to po co tutaj misjonarz? I po co to seminarium misyjne w Polsce? Przecież Seminarium Archidiecezji Warszawskiej było wtedy pełne. Na początku był sprzeciw wobec seminarium Redemptoris Mater, na szczęście to przedsięwzięcie miało obrońcę w osobie kardynała Glempa – jego stanowczość była prorocza. Pan Bóg wiedział jak będzie. I teraz archidiecezja warszawska ma pond 100 takich wyświęconych misjonarzy i oni wszyscy naprawdę mają co robić.
Kiedyś, zwykle po 4 latach posługi w parafii wysyłano księdza po naszym seminarium na misję za granicę, a teraz misjonarze potrzebni są tutaj!
Kiedy wyjeżdżałem, w Hondurasie ochrzczonych było może 90%, ale religia była tematem tabu i to do tego stopnia, że dopiero w piątej klasie dowiedziałem się, że niektórzy moi koledzy są świadkami Jehowy, a inni należą do różnych sekt protestanckich. Nauka religii, u nas mówi się katechizmu, odbywa się przy kościołach.
Kiedy w Polsce dzieci masowo przystępują do Pierwszej Komunii Świętej w wieku 10 lat, to w Hondurasie przedział wiekowy jest dość szeroki. Ja akurat miałem 10 lat, kiedy po raz pierwszy przyjąłem Pana Jezusa, bo rodzice zadbali, żebym uczęszczał na specjalny kurs, ale ze mną po raz pierwszy przyjmowały komunię dzieci, które miały 15 lat.
„Jestem, aby służyć”
Jakie są teraz Księdza obowiązki?
Jestem księdzem diecezjalnym w archidiecezji warszawskiej, tu byłem wyświęcony, ale po 4 latach zostałem skierowany do posługi misyjnej w ramach Drogi Neokatechumenalnej. Pełnię tę posługę w ekipie oddelegowanej do diecezji sosnowieckiej, częstochowskiej, kieleckiej, pomagamy też trochę w parafiach w Krakowie.
W ramach misji prowadzimy wtajemniczenie chrześcijańskie – sprawuję liturgię, mamy spotkania ze wspólnotami Drogi.
Sama Droga Neokatechumenalna jest wtajemniczeniem chrześcijańskim, polega to na odkrywaniu krok po kroku bogactwa sakramentu chrztu świętego i odnawiania przyrzeczeń chrzcielnych.
Najczęściej przyjmujemy chrzest poza naszą świadomością: rodzice wypowiadają nasze imię, w naszym imieniu wyznają wiarę, wyrzekają się szatana w naszym imieniu; na Drodze Neokatechumenalnej odkrywamy świadomie nasz chrzest i odnawiamy go etapami, jest to długi proces, czasem trwa 20, 30 lat, aż do końca życia. Pan Bóg pozwala odkrywać i przeżywać wszystkie te wszystkie łaski, które daje chrzest.
Misją każdego chrześcijanina jest oddanie swojego życia za przyjaciół i nieprzyjaciół, tak żeby mogło się wypełnić w naszym życiu Kazanie na Górze. I często wydaje nam się to nie możliwe, ale to jest możliwe! Bo znam takich ludzi, którzy żyją tym Słowem na co dzień.
Moja posługa wygląda tak, że mieszkam w Krakowie, a wieczorami, codziennie odwiedzamy różne miejsca w diecezji. W mojej ekipie jest ze mną małżeństwo oraz kleryk-seminarzysta – oni też mają swoją wspólnotę i formują się na Drodze Neokatechumenalnej. Wyjeżdżamy po południu, najczęściej docieramy do celu ok. godziny 19:00, spotkanie trwa 1,5 do 2 godziny i znów dwie godziny powrotu. I tak codziennie.
Dobrze jest tam, gdzie spotka się Chrystusa. Czy w postaci ludzi, którzy służą Chrystusowi, czy człowieka, który Go potrzebuje. Tęsknie za moją ojczyzną. Ostatni raz byłem w Hondurasie jakieś 8 lat temu. Miałem też momenty, że chciałem uciec, i to już w seminarium. Ale wtedy mój ówczesny proboszcz, w Hondurasie, powiedział mi: „Polska jest dla Ciebie Twoją Galileą. Tam spotkasz Chrystusa!” I zostałem. Ale zawsze kiedy chciałem uciekać, musiałem się z tym zmierzyć – Pan Bóg tu mnie posłał.
I tego się trzymajmy! Gracias Padre.
De nada, estoy para servir (Nie ma za co, jestem, aby służyć).