Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jadwiga (Edvige) Carboni przyszła na świat w 1880 roku w Pozzomaggiore na Sardynii. Od urodzenia miała na piersi odciśnięty mały krzyżyk, który był widoczny aż do jej śmierci. Jako pięciolatka Jadwiga widziała swojego Anioła Stróża, bawiła się też z Dzieciątkiem Jezus, które Matka Boża podała jej z obrazu. Była bardzo pobożnym dzieckiem, po szkole podstawowej chciała nawet wstąpić do zakonu, ale musiała zrezygnować z tego zamiaru; jej matka chorowała i było jasne, że wkrótce Jadwiga będzie musiała przejąć jej obowiązki. We wczesnej młodości pogłębiała swoje życie religijne, należąc do różnych stowarzyszeń w parafii, ucząc katechizmu, a w końcu wstępując do III Zakonu św. Franciszka.
Chcę, byś była obrazem mojej męki
W 1911 roku klęcząc przed krucyfiksem, pogrążona w modlitwie Jadwiga po raz pierwszy miała wizję Jezusa Ukrzyżowanego. Wówczas otrzymała dar stygmatów, które starała się ukrywać, nie chcąc wywoływać sensacji. W jednym z kolejnych objawień Pan powiedział do niej: „Chcę, byś była obrazem mojej męki”. I naprawdę tak było: oprócz daru stygmatów Jadwiga nosiła koronę cierniową i uczestniczyła w męce Pańskiej. Stygmaty Błogosławionej były niewątpliwie jej najbardziej znanym i najboleśniejszym darem, ponieważ często stanowiły obiekt ciekawości wielu osób.
Kiedy Jadwiga przeniosła się z Sardynii do Lacjum, poprosiła Pana o ich usunięcie i pozostawienie jedynie bólu. Pan Bóg wysłuchał tej prośby jedynie częściowo: pozostawił stygmaty na boku i stopach, o czym wiedzieli jedynie najbliżsi i jej ostatni spowiednik, który po śmierci Jadwigi kazał je sfotografować.
Moje dziecko, pomóż mi nieść krzyż
Na prośbę Pana przyjęła również Jego krzyż, który nosiła na swoich barkach. Błogosławiona miała ten wyjątkowy przywilej zwłaszcza w ostatnich latach swojego życia. W pewien Wielki Piątek, kiedy rozważała mękę Pana Jezusa, usłyszała Jego cichą prośbę: „Moje dziecko, pomóż mi nieść krzyż! Jest tak ciężki, że nie mogę nawet oddychać”. Jadwiga ochoczo się zgodziła.
W liście do swojego spowiednika opisywała potem, jak wielki był to ciężar i jak dotkliwy ból wówczas odczuwała: „byłam bardziej martwa niż żywa”. Jednak myśl, że robi to dobrowolnie i z miłości do Jezusa, dodawała jej otuchy. „Cudownie jest pomagać Jezusowi – pisała. – Jakże pocieszające jest cierpienie dla Jezusa”.
Mamma mia, latająca kobieta!
Świadkowie w procesie beatyfikacyjnym Jadwigi zeznawali, że widzieli ją w kościele tak bardzo zamyśloną i pochłoniętą modlitwą, że zdawała się zupełnie nieruchoma, niczym marmurowy posąg. Któregoś dnia pewna złośliwa kobieta postanowiła wytrącić ją z tego stanu, kłując ją bezlitośnie długą szpilką. Brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Jadwigi przestraszył ją tak bardzo, że uciekła do domu. Ponadto często widziano, jak Błogosławiona w czasie modlitwy unosi się nad klęcznikiem. Świadkiem takiej sceny była dziewczynka o imieniu Chiara Maria, która nie mogąc się opanować, krzyknęła wówczas: „Mamma mia, latająca kobieta!”. Koniecznie chciała też poczekać, aż Jadwiga wróci na klęcznik.
Co ciekawe, choć lewitacja zwykle idzie w parze z ekstazą, to u Jadwigi pojawiała się też osobno. Jej przyjaciółka opowiadała, jak Błogosławiona przemieszczała się u niej w domu z pokoju do pokoju, nie dotykając podłogi.
Rozmawiałam z Ojcem Pio
Jadwiga kilka razy miała kontakt z innym wielkim stygmatykiem, Ojcem Pio z Pietrelciny, największym spowiednikiem tej epoki. Choć Błogosławiona nigdy nie była w San Giovanni Rotondo, to pewnego dnia oznajmiła swojej siostrze: „Rozmawiałam z Ojcem Pio; był tak czuły wobec mnie, jak ojciec wobec swojej córki”. Jadwiga nie musiała do niego jechać, ponieważ miała okazję zobaczyć go w bilokacji. Pan mówił do niej kilkakrotnie o tym niezwykłym kapłanie i zapewniał ją, że zostawi go na ziemi do późnego wieku, aby mógł nawrócić i przyprowadzić do Niego jeszcze wiele dusz. Ojciec Pio bardzo cenił sobie Jadwigę Carboni, mówiąc nawet, że przed Bogiem stoi ona wyżej od niego.
Zdarzało się również, że w bilokacji była wysyłana do komunistycznych więzień w krajach Europy, aby pocieszać tam sługi Boże. W ten sposób – podobnie jak Ojciec Pio – dodawała otuchy prymasowi Węgier Józsefowi Mindszentyemu.
Nie żyjemy tu z wizji i ekstaz
Błogosławiona Jadwiga Carboni została obdarzona jeszcze wieloma innymi darami i charyzmatami. Pomimo tego wiodła jednak zaskakująco skromne życie, najpierw na Sardynii, a później w Rzymie. Było ono wypełnione domowymi obowiązkami, haftowaniem, w którym była mistrzynią, odwiedzinami bliskich i potrzebujących, ale nade wszystko modlitwą. Jadwiga modliła się nieustannie: podczas pracy, sprzątania domu, gotowania, kiedy kładła się spać i rano, kiedy wstawała z łóżka. Każdy wysiłek ofiarowywała za nawrócenie grzeszników i zadośćuczynienie duszom czyśćcowym.
Jadwiga stroniła od wszelkiej sensacji, do kościoła chodziła bocznymi ulicami, żeby spotkać jak najmniej osób. Kiedy mieszkała z siostrą w Rzymie, do ich mieszkania często pukali obcy ludzie, którzy powodowani niezdrową ciekawością chcieli ją zobaczyć. Wówczas Paolina Carboni odprawiała ich ze słowami: „Żyjemy tu z pracy i poświęcenia. Nie z wizji i ekstaz”. Jadwiga z dużą rozwagą podchodziła do otrzymanych mistycznych darów. Często powtarzała, że to nie stygmaty czy inne charyzmaty dają świętość, ale cnoty, miłość, cierpienie, pełnienie woli Bożej. I to jest właśnie klucz do zrozumienia fenomenu tej postaci.
Jadwiga Carboni zmarła w 1952 roku w Rzymie. Została beatyfikowana przez papieża Franciszka w 2019 roku.
Na podstawie książki Ernesto Madau, „Chcę, byś była obrazem mojej męki”. Życie i cuda bł. Jadwigi Carboni, Wydawnictwo M, Kraków 2023.