separateurCreated with Sketch.

Nie tylko Ulmowie ratowali Żydów. Dlaczego to właśnie oni są beatyfikowani?

Rodzina Ulmów na ławce przed domem
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Czy Kościół chce beatyfikować Ulmów dlatego, że ukrywając Żydów, ponieśli śmierć? Przecież taki los spotkał wielu Polaków o dobrych sercach… Dlaczego Ulmowie?
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Od jakiegoś czasu to nazwisko, niemal już jak hasło, pojawia się w mediach. Od kilku miesięcy – w związku z beatyfikacją całej dziewięcioosobowej rodziny – pojawia się coraz częściej. Nie wszyscy jednak znają historię Ulmów. Wielu nie rozumie, dlaczego Kościół chce ogłosić błogosławionymi właśnie ich – biedną wielodzietną rodzinę z Markowej na Podkarpaciu – która w czasie wojny ukrywała Żydów.

Przecież inni też ukrywali…

W samej Markowej w czasie drugiej wojny światowej los skazanego przez Niemców na zagładę narodu tak poruszył serca mieszkańców, że ze 120 mieszkających tam Żydów wojnę przeżyło dwudziestu jeden. Oprócz Ulmów we wsi ratowali ich też Michał i Maria Barowie, Józef i Julia Barowie, Antoni i Dorota Szylarowie, Michał i Katarzyna Cwynarowie, Jan i Helena Cwynarowie, Michał i Wiktoria Drewniakowie, Jan i Weronika Przybylakowie oraz inni. Każda z dwudziestu jeden uratowanych osób przeżyła tylko dlatego, że ktoś naraził własne życie, aby udzielić jej pomocy.

Czy zatem i pozostali nie zasłużyli na to, aby ogłosić ich błogosławionymi? Czy Kościół chce beatyfikować Ulmów dlatego, że ukrywając Żydów, ponieśli śmierć? Przecież taki los spotkał wielu Polaków o dobrych sercach… Dlaczego Ulmowie?

Wiktoria i Józef

Józef i Wiktoria z domu Niemczak byli małżeństwem od 7 lipca 1935 roku aż do swojej męczeńskiej śmierci 24 marca 1944 roku. Już rok po ślubie doczekali się narodzin pierwszej córki, Stasi. W następnym roku, w październiku, przyszła na świat Basia. W grudniu 1938 roku urodził się Ulmom pierwszy syn – Władzio. Jeszcze przed wybuchem wojny małżonkowie znów oczekiwali dziecka i w kwietniu 1940 roku, prawie dwa tygodnie po Wielkanocy, urodził im się drugi syn, któremu dali na imię Franciszek. W następnym roku, w czerwcu 1941 roku, urodził się Antoś, a ponad rok później, we wrześniu 1942 roku, przyszła na świat Marysia. Siódme dziecko, które Wiktoria Ulma nosiła pod sercem od lipca 1943 roku, urodziło się w czasie egzekucji. W chwili śmierci Józef miał czterdzieści cztery lata, jego żona trzydzieści jeden. Ich dzieci miały kolejno: Stasia – osiem lat, Basia – siedem, Władzio – sześć, Franio – cztery, Antoś niecałe trzy, a Marysia rok i siedem miesięcy.

Byli małżeństwem przez osiem lat i 261 dni. Rozstawali się najwyżej na kilka dni, gdy Józef musiał wyjechać, aby załatwić rodzinne sprawy. Nie kłócili się, żyli zgodnie. Ona raczej introwertyczna, trochę nieśmiała, ale przy bliższym poznaniu serdeczna, bardzo gościnna. On otwarty, wesoły, łatwo nawiązujący kontakt, dusza towarzystwa. Na zdjęciu zrobionym pracownikom mleczarni, której był przez jakiś czas kierownikiem, widać szczery, szeroki uśmiech Józefa i wesołość bijącą z całej jego osoby. Na zdjęciach, które on zrobił jej, widać cichą, jakby uśmiechniętą do środka kobietę o gładkich policzkach i dobrym spojrzeniu. Uzupełniali się, byli dla siebie ogromnym wsparciem. Oboje pracowici, niestrudzeni w sumiennym wykonywaniu codziennych obowiązków. Motywowali się nawzajem i wspierali w szukaniu sposobów utrzymania dzieci i zapewnienia im godnych warunków życia. Nie było wtedy socjalnego wsparcia, 500 plus ani innych form pomocy wielodzietnym. Musieli radzić sobie sami.

Ale nie narzekali. Prowadzili dom czysty i zadbany, karmili dzieci do syta, w miarę możliwości zapewniali im wszystko, co było do życia niezbędne. Robili dużo więcej, niż pozwalał im na to skromny domowy budżet. Kupowali i czytali książki, prenumerowali czasopisma i angażowali się społecznie. Mimo że już cztery lata po ich ślubie wybuchła wojna, nie tracili nadziei. Odważnie przyjmowali kolejne dzieci, jakby wiedzieli, że to człowiek jest przyszłością, że bez dzieci nie ma jutra. Wojny wybuchają i niszczą zastany świat, ale kiedyś się kończą i wtedy potrzebni są nowi dobrzy ludzie. To na nich spoczywa obowiązek odbudowy wszystkiego, gdy wojenne działa ucichną.

Klucz do beatyfikacji

Józef i Wiktoria ukrywali Żydów. Na strychu swojego małego domu dali schronienie ośmiu osobom. Prawdopodobnie już pod koniec 1942 roku, a więc niedługo po narodzinach Marysi, przyjęli pięciu mężczyzn z rodziny Goldmanów z Łańcuta (ojca i czterech synów) oraz zamężne córki Chaima i Estery Goldmanów z Markowej: Gołdę Grünfeld i Leę Didner wraz z jej małą córeczką. Przez piętnaście miesięcy w domu Ulmów mieszkało szesnaście osób. Donos złożony na posterunku żandarmerii niemieckiej w Łańcucie przerwał to trudne, konspiracyjne życie kilku rodzin. Okupacja niemiecka i donos uruchomiły machinę śmierci.

Kluczem do zrozumienia tego, co zrobili Wiktoria i Józef Ulmowie, nie jest ich męczeńska śmierć, bo z całą pewnością nie chcieli umierać. Nie jest też sam fakt ukrywania Żydów – choć jest to bezsprzeczne i heroicznej próby bohaterstwo.

Kluczem jest ich codzienne, ciche, dobre, zwyczajne życie, które wydało owoc nadzwyczajnej gościnności w ekstremalnie niebezpiecznych warunkach i otwarcia na ludzi potrzebujących pomocy. Kiedy przerażeni i tropieni przez oprawców niemieckich Żydzi zapukali do ich drzwi, Ulmowie mieli już sześcioro dzieci. Marysia, urodzona we wrześniu 1942 roku, mogła mieć około dwóch – trzech miesięcy. Był koniec roku, zimno, i po trzech latach wojny coraz trudniej było wyżywić rodzinę. Pragmatycznie myślący człowiek uznałby, że Ulmowie mieli prawo odmówić. Nikt nie miałby do nich o to pretensji.

Trudne pytania

Dlaczego nie odmówili?

Czy byli po prostu lekkomyślni?

Kto podejmuje takie ryzyko, gdy sam ma dzieci i powinien najpierw zadbać o własną rodzinę?

Te pytania powracają i wybrzmiewają – nawet po latach. Zwłaszcza dziś, gdy wygodę, pewien poziom życia i własne bezpieczeństwo stawiamy na pierwszym miejscu. Często pomagamy, nawet chętnie, ale wtedy, gdy nam samym nic nie zagraża. Dzielimy się z innymi, ale tylko kiedy sami mamy wszystkiego pod dostatkiem. Dzielimy się tym, co nam zbywa. Co prawda my, chrześcijanie, czytamy w Ewangelii św. Mateusza: „kiedy ktoś chce […] zabrać twoją suknię, oddaj mu i płaszcz” (por. Mt 5, 40), ale każdy z nas w sumieniu wie, jak trudno żyć w dosłownej i wiernej zgodzie z ewangelicznymi radami. Nawet gdy jej wersy żłobią nasze uszy i serca przez wiele lat.

Ulmowie jednak nie odmówili.

Trwała wojna, niebezpieczeństwo utraty życia z powodu tej decyzji było ogromne i realne. Mieli liczną rodzinę, mały, dość ciasny dom, skromny bud­żet i żadnych oszczędności na czarną godzinę, ale jednak nie odmówili. Ich decyzja była całkowicie spójna z tym, w jaki sposób dotychczas żyli. To była przede wszystkim decyzja ludzi, którzy karmią się Ewangelią. Dla Ulmów otwarcie drzwi było naturalną konsekwencją tego, kim byli, jakie wyznawali zasady, w Kogo wierzyli i Komu powierzali swoje sprawy. Ich zaczytane Pismo Święte, świadek rodzinnych radości, ale też łez, żali, słabości, niepokojów i niemocy, które z pewnością niejeden raz doszły do głosu przez 3189 wspólnych dni małżeńskiego życia, daje odpowiedź na wszystkie pytania, których nie możemy – a które chcielibyśmy – postawić Wiktorii i Józefowi.

Oni chyba lubili otwierać drzwi swojego domu. Najpierw siedmiorgu swoim kolejno budzącym się pod sercem Wiktorii dzieciom, a potem ośmiorgu prześladowanym i skazanym na śmierć Żydom. Otwierali drzwi, bo kochali. Przyjmowali ludzi, bo ich zaczytana Biblia dała im fundamentalną pewność, że każde życie jest darem Najwyższego.

Rodzina Ulmów na zdjęciach [GALERIA]

Każdy człowiek jest darem.

Człowiek może życie przyjmować i ochraniać – nigdy zabierać.

Może mieć współudział w przekazywaniu życia, jako mama i tata – ale nie jest jego dawcą. Może też się zdarzyć, że człowiek, który traktuje Ewangelię na serio, stanie przed ogniową próbą wiary i miłości – zaryzykuje własne życie, by pomóc uratować życie innych. I jeśli nie spotka na swojej drodze ludzi złych, tę próbę przeżyją wszyscy – ratujący i ratowani. Jeśli jednak spotka – ktoś doniesie, zdradzi – Jezusowe słowa o tym, że „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13), mogą stać się w życiu człowieka otwierającego drzwi dramatycznym faktem. To właśnie przydarzyło się Ulmom. Zamordowano ich w wigilię Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, święta, które jak żadne inne uświadamia nam, jaką rangę w oczach Boga ma początek życia człowieka pod sercem matki.

Mieli Ewangelię na stole i Ewangelię w sercach. Brali ją dosłownie, jeden do jednego. To był dla nich punkt wyjścia w podejmowaniu decyzji. Bez kalkulacji i bez szacowania ryzyka, gdy chodziło o udzielanie pomocy drugiemu człowiekowi. Dopisali do niej swoją kartę.

Błogosławieni, którzy przyznają się do Jezusa przed ludźmi, albowiem i On przyzna się do nich przed Ojcem, który jest w niebie.

Błogosławieni, którzy z powodu Ewangelii otwierają drzwi prześladowanym. Mogą być w nienawiści u wszystkich, ale przez swoją wytrwałość ocalą życie wieczne (por. Łk 21, 19).

Dlatego właśnie Ulmowie.

Tytuł, śródtytuły, lead i podkreślenia pochodzą od redakcji Aletei.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.