Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Wniebowzięcie – konanie z miłości i tęsknoty
W kościołach zawsze najbardziej podobały mi się obrazy przedstawiające wniebowzięcie Maryi. Miały one w sobie coś wyjątkowo poetyckiego i pięknego. Pełno było w nich owoców i kwiatów sypiących się ze stóp unoszonej nad ziemię Maryi. Towarzyszył jej obłok Bożej łaski, a otaczał ogień miłości, w tym momencie już zbyt silny, aby mógł się zmieścić w kruchym naczyniu ludzkiego serca. Tak stwierdził przynajmniej św. Jan z Damaszku, Ojciec i Doktor Kościoła, zdaniem którego Maryję zabrała z tego świata nie tyle śmierć z powodu sędziwego wieku, ile konanie z nadmiernej miłosnej tęsknoty za niebem.
Choć dzieła sztuki potrafią zachwycić, a poprzez zachwyt zbliżyć do Boga, to jednak trudno jest nieraz uwierzyć w prawdy, które widzimy na płótnie. Z punktu widzenia codziennego życia, bliskiego ziemi i zwyczajnych spraw, od zawsze najbardziej niewiarygodne wydawało mi się właśnie wniebowzięcie Maryi. Dziewicze poczęcie wprawdzie też było cudem, który przekroczył normalne zasady obecnego kształtu świata, ale jednak bardziej zrozumiałym dla człowieka zamkniętego w horyzoncie doczesności. Można przecież w jakiś sposób wyobrazić sobie, że panna porodziła syna.
Jak wyobrazić sobie wniebowzięcie?
Jak jednak wyobrazić sobie coś takiego, jak wniebowzięcie? Jeśli nawet Maryja unosiła się po prostu ku niebu, tak, jak to pokazują stare obrazy, to przecież ponad firmamentem mamy przestrzeń kosmiczną, tak samo przynależącą do przemijającego stworzenia. Jak zatem mogło wyglądać jej przejście, z ciałem i duszą, do wieczności? Tego nie potrafiłem zrozumieć.
Dywagacje te mogą wydać się nieco dziwne, choć w rzeczywistości mają kluczowe znaczenie, zwłaszcza dziś, w dobie myślenia naukowego. Dziewięć dni przed świętem wniebowzięcia Maryi Kościół wspomina przemienienie Pana Jezusa na górze Tabor. Także tutaj mowa o wydarzeniu jak najbardziej realnym i historycznym. Kiedy ewangeliści opisywali przemienienie Jezusa, to nie mieli przecież na myśli pobożnego obrazka ani metafory. Jak mówi św. Piotr, albo pisarz wypowiadający się w jego imieniu, „nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale nauczaliśmy jako naoczni świadkowie Jego wielkości” (2 P 1,16). Jak widać, autorowi listu bardzo zależało na tym, aby przemienienie Jezusa nie zostało uznane za opowieść wyłącznie symboliczną. To zdarzenie, które miało swoich naocznych świadków. I choć przekraczało postać tego świata, to wydarzyło się w doczesności, aby dopiero z tego konkretu zrodziła się dalsza duchowa i mistyczna refleksja Kościoła.
Czymś równie niewiarygodnym wydaje się wniebowstąpienie. Czytamy, że Jezus „uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu” (Dz 1,9). Opis tego wydarzenia jest całkiem klarowny, a jednak trudno wyobrazić nam sobie, jak mogła wyglądać chwila, w której Syn odszedł do Ojca. Uczniowie również byli wówczas naocznymi świadkami zdarzenia. A jednak współcześnie zbyt szybko (i być może lękliwie) staramy się przejść ponad historycznością relacji biblijnej, aby skupić się raczej na jej duchowej i symbolicznej treści. Wiara chrześcijańska dotyka tego, co realnie wydarzyło się pośród nas. Dogmaty wiary nie są „wymyślonymi mitami” (2 P 1,16).
Szaleństwo wiary
Wniebowzięcie Maryi tym bardziej prowokuje do tego, abyśmy zdobywali się na szaleństwo wiary i widzieli swoje obecne życie, niejednokrotnie szare i przyziemne, w perspektywie otwierającego się niezwykłego horyzontu. Była ona przecież jedną z nas. Mimo doświadczanych cudów, na ogół prowadziła życie zwyczajne, takie samo, jak każdy z ludzi, a kresem jej drogi było coś, czego nie da się w pełni pojąć. Tradycja Kościoła utrzymuje zresztą, że ta chwila również miała swoich naocznych świadków.
Kiedyś rozważałem te sprawy w odniesieniu do siebie samego i całego otaczającego mnie świata. Patrzyłem na wielkość i wspaniałość przyrody, na niebo, drzewa i rzekę, jednocześnie czytając w Liście do Hebrajczyków, że „On jedynie potęgą swojego słowa podtrzymuje wszystko w istnieniu” (Hbr 1,3). Mało tego. Zapowiedziane też zostało, że Bóg „przekształci nasze ciało poniżone, na podobne do swego chwalebnego ciała, tą potęgą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować” (Flp 3,21). Czy naprawdę nasza natura, stworzona jako tak niewiarygodna, rozbłyśnie kiedyś nowym, jeszcze nieznanym blaskiem?
Zacząłem rozumieć…
Wniebowzięcie Maryi stawało się dla mnie bardziej zrozumiałe. Wciąż oczywiście nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak mogłoby wyglądać, gdybym widział je własnymi oczyma, ale zacząłem rozumieć nić łączącą poemat o stworzeniu pierwszych ludzi, Adama i Ewy, przemienienie, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Pana Jezusa, a wreszcie wniebowzięcie Maryi. Zamysł Boga stawał się dla mnie coraz bardziej spójny i czytelny.
Maryja była nie tylko matką Boga, ale także siostrą z narodu izraelskiego. Jej wzięcie z ciałem i duszą do nieba zapowiada to, co stanie się również z nami, na progu życia wiecznego. Mówi o tym św. Paweł w swoim najstarszym znanym liście, kiedy stwierdza, że „żywi i pozostawieni, wraz z nimi będziemy porwani w powietrze, na obłoki naprzeciw Pana, i w ten sposób zawsze będziemy z Panem” (1 Tes 4,17). W Maryi czcimy więc to, do czego sami zostaliśmy powołani. Ona nas w tej drodze wyprzedza, lecz to samo czeka każdego, kto chce być blisko Boga. Należymy do Niego, w całości i zupełnie. On też uwielbi całą naszą naturę, z duszą i ciałem.
