Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Aleteia: Jak wyglądało twoje życie zanim poznałeś Boga?
Radek Sznajder: Zacznę od początku, od momentu urodzenia. Moja mama biologiczna zrzekła się do mnie praw po urodzeniu. Pół roku przebywałem w szpitalu, czekając na adopcję. Zostałem adoptowany przez rodzinę, która była związana więzami krwi z moją matką. Czyli faktycznie była to moja daleka rodzina.
Ojca biologicznego nie znałem. Prawdopodobnie nie poznam go już nigdy. W rodzinie adopcyjnej nie działo się też dobrze. Mam takie przebłyski z okresu, gdy miałem trzy, cztery lata… W domu był ciągle alkohol. Byłem zamykany w pokoju na dwa, trzy dni. Nikt się mną nie zajmował. Rodzice adopcyjni nie myli mnie, nie dawali mi jeść… Pamiętam, że jak jadłem gotowane obierki ziemniaków, to było już dla mnie coś pożywnego, bardzo dobrego. Mój adopcyjny brat był ode mnie o wiele starszy.
Gdy ja miałem kilka lat, to on miał piętnaście, szesnaście. I on też chodził ciągle pijany. Nie tylko Ci moi rodzice, ale on też… Kiedyś rzucił się na matkę, a ja go odepchnąłem. Uciekliśmy wtedy z matką z domu. Matka jakoś jeszcze starała się o to, żeby nie stało mi się nic złego, ale też nie troszczyła się o mnie tak jak powinna. Pamiętam też jak w Święta Bożego Narodzenia żebrałem o jedzenie. Chodziłem od bloku do bloku i prosiłem obcych ludzi o jakiś posiłek. Tak wyglądały moje pierwsze lata życia.
Gdy miałem sześć lat, trafiłem na chwilę do domu dziecka. Ale tam już czekała na mnie moja nowa rodzina, rodzina zastępcza, która zabrała mnie do siebie. I w tej rodzinie zacząłem normalnie żyć. Moi rodzice zastępczy nauczyli mnie mówić – bo ja praktycznie nie mówiłem. Potem pisać i czytać. Bardzo się o mnie troszczyli. Jestem im za to bardzo wdzięczny. Chodziłem do logopedy, do przedszkola, potem do szkoły podstawowej. Przystąpiłem do Pierwszej Komunii Świętej, byłem ministrantem.
Potem było gimnazjum…
Tak i od tego czasu wszystko się zmieniło. To była męska szkoła z internatem. Różne dzieciaki tam chodziły – od poukładanych, piątkowych uczniów, po trudnych chłopaków z patologicznych rodzin. No i ja niestety poczułem tam swobodę, zacząłem pić alkohol, paliłem dużo papierosów, były też pierwsze relacje z dziewczynami, jakieś przyjaźnie.
Po gimnazjum chodziłem do technikum u siebie na Śląsku. Wtedy zacząłem już bardzo mocno imprezować. Alkohol, papierosy, dziewczyny – tak wyglądały moje weekendy. Teraz sobie myślę, że byłem w tamtym czasie niezłym hipokrytą, bo ja przy tym melanżowym stylu życia cały czas byłem ministrantem, jeździłem nawet na rekolekcje.
Ale tak naprawdę byłem daleko od Boga. I w pewnym momencie znajomy Franciszkanin zaproponował mi wyjazd na dni skupienia. Pojechałem raz, nic szczególnego się nie wydarzyło. Ale potem pojechałem drugi raz, gdy miałem osiemnaście lat. I od tego momentu zmieniła się moja relacja z Bogiem, przeżyłem nawrócenie…
Co do tego doprowadziło?
Podczas tych dni skupienia uczestniczyłem w adoracji przed Najświętszym Sakramentem. Towarzyszyła temu piękna oprawa muzyczna, ludzie się modlili, śpiewali, wielbili Boga. To była wspaniała atmosfera modlitwy, wiary. Nie znałem takiego Kościoła. Nie znałem takiej formy modlitwy, takiego uwielbienia.
Kościół kojarzył mi się wyłącznie z liturgią, mszą świętą. Zaskoczyło mnie to i zachwyciło zarazem. Pamiętam też, że w konfesjonale był spowiednik, ojciec Franciszkanin. Nikt się akurat nie spowiadał i pomyślałem, że pójdę i pogadam z nim, wyspowiadam się. I wtedy stało się coś niezwykłego. Ten spowiednik wyszedł z konfesjonału i zaprosił mnie na spowiedź do zakrystii. To było dla mnie bardzo mocne przeżycie, poczułem się naprawdę przyjęty i zaakceptowany przez Kościół – taki jaki jestem. Ojciec Franciszkanin słuchał mnie, tłumaczył pewne rzeczy, a ja płakałem. To był punkt zwrotny w moim nawróceniu.
Jak wyglądało budowanie twojej relacji z Bogiem po tym wydarzeniu?
Zapisałem się do Ruchu Światło-Życie, dużo ewangelizowałem, głosiłem świadectwo swojego nawrócenia w szkołach i na rekolekcjach. I w pewnym momencie poczułem, że chcę wstąpić do zakonu - że tylko w ten sposób służąc Bogu mogę czuć się spełniony.
Wstąpiłem do zakonu Franciszkanów. Byłem tam trzy miesiące i magister czyli zakonnik wprowadzający kandydatów w życie zakonne, stwierdził, że jeszcze nie nadaję się do zakonu, że jest za wcześnie po moim nawróceniu, że nie mam jeszcze tak mocno ugruntowanej wiary. Ja w sumie przyznałem mu rację. Z jednej strony zatem to rozumiałem, ale z drugiej…poczułem się odrzucony. I wróciłem do tego, co znałem najlepiej - czyli do imprez, alkoholu.
Poszedłem do pracy, byłem na kontrakcie w Niemczech. Ale wolny czas wypełniałem piciem, imprezami, przypadkowymi relacjami z kobietami. Po powrocie z Niemiec pomyślałem, że nie chcę już tak żyć, że już dosyć tych imprez, że potrzebuję Boga, potrzebuję wspólnoty, chcę się formować. I pojechałem na kolejne dni skupienia. Potem wstąpiłem do wspólnoty „Beta” w Piotrowicach. Tam na rekolekcje przyjechał charyzmatyk Krzysztof Sowiński ze skierniewickiej wspólnoty „Głos Pana”.
Podczas modlitwy o uzdrowienie, którą prowadził, pewna kobieta doświadczyła cudu, miała ogromny ból kręgosłupa i to minęło. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Świadectwo i postawa Krzysztofa była dla mnie bardzo ważna w moim nawracaniu. Po tych rekolekcjach wszedłem w związek ze wspaniałą dziewczyną Faustyną, która też była we wspólnocie „Beta”. Po pół roku zaręczyliśmy się i niedługo potem wzięliśmy ślub.
Później przyszły na świat Wasze dzieci…
Tak. Ale pierwsze dzieciątko niestety poroniliśmy, to był chłopiec, daliśmy mu na imię Józek. Potem urodziła się Helenka. I gdy moja żona była w kolejnej ciąży w siódmym miesiącu z synem Tobiaszem, Helcia bardzo ciężko zachorowała. Miała wtedy półtora roku. Nagle zaczęła wymiotować, bardzo źle się czuła, okazało się, że przestały jej pracować nerki. Wtedy mieszkaliśmy w Niemczech, córka została więc przetransportowana do kliniki w Kolonii. Tam mimo leczenia z dnia na dzień było z Helenką coraz gorzej. W pewnym momencie dostała silnych drgawek, leki niestety nie działały.
Potem wprowadzono córkę w stan śpiączki farmakologicznej. To był stan zagrożenia życia, stan córki był krytyczny. Prosiliśmy wiele osób o modlitwę za Helenkę. Wiele osób i wspólnot się modliło. Przy jej łóżeczku był telefon i ciągle ktoś dzwonił i modlił się za nią. Wierzyliśmy, że Bóg może ją uzdrowić. Ja podjąłem też post o chlebie i wodzie. Oprócz tego pisząc z moim przyjacielem Franciszkaninem, obiecałem Bogu, że przestanę pić alkohol.
Nie ważne czy córka wyzdrowieje, przestaję całkowicie pić. Dziś już mijają trzy lata jak nie piję. I wierzymy z żoną, że stał się cud, bo córka wyzdrowiała. Z dnia na dzień jej stan się poprawiał. Lekarze byli bardzo zdziwieni, że tak się działo. Po wyjściu ze szpitala Helenka była jeszcze niewidoma, ale i to po kilku tygodniach ustąpiło samoistnie i córka całkowicie wyzdrowiała. My wiemy, że Bóg to sprawił…
To wspaniałe jak Bóg działa w życiu Twoim i Twojej rodziny… A jak dziś wygląda Twoja relacja z Bogiem, w jaki sposób ją budujesz?
Dzisiaj jestem na etapie wybierania codziennie Jezusa i zapraszania Go do swojego życia. Moja wiara stała się bardziej świadoma. W tym też pomogła mi psychoterapia, na którą uczęszczam. Na terapii nie tylko przepracowałem swoje traumy, zranienia, ale także nauczyłem się wybierać w życiu to, co dla mnie ważne, co jest dla mnie wartością. I tym właśnie jest dla mnie wiara. Bóg dał nam wolną wolę, abyśmy – jeśli tylko chcemy – świadomie wybierali życie z Nim. I ja teraz właśnie doświadczam tej wolności z Jezusem, chce go codziennie wybierać. Ważna jest teraz dla mnie medytacja, kontemplacja, poznawanie Boga przez Słowo Boże.
Co byś powiedział naszym czytelnikom, którzy doświadczają problemów w życiu. Może próbują szukać Boga, ale nie wiedzą jak go odnaleźć?
Powiedziałbym, aby nie ustawali w nadziei i w poszukiwaniu Boga. Jeśli macie problemy duchowe, to warto znaleźć jakiegoś kierownika duchowego, wspólnotę i na tym się oprzeć. Ale jeśli macie też problemy natury emocjonalnej, nie bójcie się poszukać dobrego psychoterapeuty, dobrego lekarza. Zatroszczcie się o siebie, pójdźcie na spacer, porozmawiajcie z bliskimi, wyjdźcie z domu. I to wszystko niech będzie zwieńczone osobistą relacją z Bogiem – Bogiem dla którego nie ma rzeczy niemożliwych.
Rozmawiała Anna Gawrońska-Piotrowska.