separateurCreated with Sketch.

Walka nie tylko z żywiołem, ale też z trudnymi emocjami. Strażacy z Kłodzka o powodzi [zdjęcia i wideo]

Powódź w Kłodzku - wywiad ze strażakami
Dawid Radomski - 24.09.24
Do Kacpra i pozostałych strażaków idę w środku nocy. Tylko wtedy mają czas, by porozmawiać. Za dnia są w pełni zaangażowani w pomoc ofiarom powodzi.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Zaczyna lekko padać deszcz. Choć wiem, że najgorsze już za nami (powódź w Kłodzku zaczęła się kilka dni temu), serce zaczyna mi szybciej bić.

Sztab pomocowy znajduje się na parkingu małego centrum handlowego. Wchodzę do niewielkiego namiotu, gdzie przy stoliku siedzą chłopaki z Ochotniczej Straży Pożarnej. Dla mnie to „chłopaki”, bo najstarszy z nich ma może 25 lat. Jeszcze nie wiem, że to, co usłyszę w ciągu najbliższej godziny, to doświadczenia, którymi mogliby obdzielić niejednego dorosłego.

Zmęczenie mocno rysuje się na twarzach. W końcu to już piąta doba, gdy są na okrągło w akcji. Ich punkt pomocowy działa całą dobę.

Chcieli iść tam, gdzie będą potrzebni

Siadam przy stole. Zadaję pierwsze pytanie.

— Jest piątek, 13 września, i… co wtedy? Jak zaczynacie działać?

— Zaczynamy od worków. Mamy grupę na whatsappie i po prostu padło hasło, że jedziemy napełniać worki w pierwszym punkcie pomocy - mówi mi Kacper, a Patryk dodaje: — Wtedy jeszcze nie mam pełnej świadomości, co się dzieje, jak wygląda woda. Dopiero w sobotę, gdy przerzucaliśmy worki na ul. Braci Gierymskich, zobaczyłem jak na moich oczach woda się podnosiła.

— Do ostatniego momentu wierzyliśmy, że jeszcze coś jesteśmy w stanie zrobić, jeszcze damy radę tam i ówdzie coś uratować - wtrąca Adrian.

Kiedy jedna mała wyrwa w murze, do której zostali skierowani, zaczyna się powiększać, strażacy organizują dodatkowe wsparcie - wózki z workami z piaskiem. W ciągu kilku godzin ośmioosobowa drużyna strażaków ochotników przekształca się w blisko 150-osobową brygadę przekazującą sobie sprawnie worki, które mieszkańcy sami dostarczają na miejsce. Mieszkańcy okolicznych budynków walczą do ostatniej chwili, układając kilka tysięcy worków.

Powódź w Kłodzku - wywiad ze strażakami

W pewnym momencie walka z żywiołem staje się jeszcze bardziej dramatyczna. Wybiją okoliczne studzienki, a poziom pobliskiej rzeczki Młynówki podnosi się wyżej niż rzeki Nysy Kłodzkiej. Mieszkańcy i strażacy zostają odcięci od części miasta, która chwilę temu była jeszcze sucha. O godz. 22:10 muszą się ewakuować, ponieważ stan wody jest zbyt gwałtowny i niebezpieczny.

— Widzieliśmy, jak poziom wody wzrasta. Pierwsze warstwy worków, które ułożone były wcześniej, były czarne, nasze - białe - mówi Kacper - Ułożyliśmy około półtora metra tych worków. To dało dość czasu, by mieszkańcy mogli się ewakuować, ale i tak zobaczyliśmy, jak poziom wody przewyższył poziom worków. Kiedy nadeszła fala, zmiotła wszystko na swojej drodze.

Powódź w Kłodzku - wywiad ze strażakami

Zastanawiam się, czy nie mieli poczucia, że ta praca poszła na marne.

— Mieszkańcy mieli czas na ewakuację, nawet jeśli z niej nie skorzystali - mówi Tomek. - Poza tym ta sytuacja wzbudziła w nich wzajemną solidarność. Kacper dodaje: To w myśl zasady „jeśli przewozisz kogoś na drugi brzeg, to sam także się tam znajdujesz”. Dzięki temu mieszkańcy dowiedzieli się, gdzie znajdują się punkty pomocy, skąd brać piasek i informacje.

Dociera do mnie, jak ważne to będzie w kolejnych 48 godzinach, gdy w wielu częściach miasta zabraknie prądu, wody, a nawet zasięgu GSM.

— Ci ludzie nie chcieli iść do domu [ci, którzy nie mieszkali na ewakuowanym terenie, a przyszli pomagać - przyp. red.], do bezpiecznego miejsca. Ci ludzie chcieli iść tam, gdzie będą potrzebni.

Powódź w Kłodzku - wywiad ze strażakami

Zostawcie to. Nie ma czasu

Jednym z bardziej dramatycznych wydarzeń było pękniecie tamy na Morawce, w niedzielę około godz. 11. Pytam ich o ten moment, co się w nim dzieje. Zaczyna Patryk:

— Pomagaliśmy w zabezpieczeniu drukarni, kiedy usłyszałem, że tama poszła. Pierwsza myśl: Uciekać. Nadchodzi fala.

Adrian dodaje: - Mieliśmy może 30 minut, zanim woda do nas dotrze. Musieliśmy jak najszybciej ewakuować tyle osób, ile się dało.

— I to was nie sparaliżowało? - pytam. — My nie wiedzieliśmy, co nadchodzi, jak to sobie wyobrazić. Nie wiedzieliśmy, jak wygląda Stronie, nie wiedzieliśmy, jak wygląda Lądek. Dopiero w poniedziałek to do nas dotarło, jak zobaczyliśmy to na własne oczy. Była nadzieja. Może woda się podniesie może tylko do pierwszego piętra?

Tak nie było. Lądek Zdrój, Stronie Śląskie i później Kłodzko. Z nadejściem fali poziom wody wzrastał coraz wyżej i wyżej i wyżej.

Pytam o ich pierwszą ewakuację.

— Starszy, samotny pan mieszkający na obrzeżach Kłodzka. Gdy wchodziliśmy do mieszkania, wchodziliśmy suchą stopą. Nie minęło może dziesięć minut, już było mokro - mówi Adrian. Strażacy próbowali wynieść jak najwięcej rzeczy, by pomóc starszemu mieszkańcowi, ale jednocześnie widzieli, jak za oknem woda zbliża się z podwórka do ich samochodu i do mieszkania. Najsmutniejsze było - mówi Kacper - gdy ten pan tracąc nadzieję powtarzał smutnym, zrezygnowanym głosem „Zostawcie to. Zostawcie to. To już nieważne. Zostawcie”.

Powódź w Kłodzku - wywiad ze strażakami

Jedźmy tam. Po prostu

Następna historia okazuje się o wiele trudniejsza. Toczy się bowiem walka nie tylko z żywiołem, ale też z emocjami ludzi.

— Dostajemy zgłoszenie do matki z dzieckiem. Mamy ich ewakuować z mostu świętego Jana. Pierwsze było przerażenie. Dokąd ta woda już się rozlała, że oni tam utknęli? Most został przerwany?

Coś we mnie zamiera. Oni sami mają po ledwo dwadzieścia kilka lat. — Co się dzieje wtedy w waszych sercach, umysłach, gdy słyszycie takie wezwanie? Dla wielu z was pewnie po raz pierwszy w życiu.

Nie czekam długo na odpowiedź:

— Stwierdziliśmy, że jedziemy tam! Po prostu.

Powódź w Kłodzku - wywiad ze strażakami

Na miejsce docierają swoim „wozem bojowym”, jak nazywają prywatne renault escape jednego z nich.

„Turystyka powodziowa”- tak to opisują. - Tłum ludzi, stary, kamienny most nad Młynówką, coraz bardziej rwący nurt rzeki zbliżający się do łuków mostu i presja czasu.

Sam pamiętam jak to wyglądało, bo niewiele później byłem przy tym moście, żeby zrobić zdjęcia do artykułu w Aletei. Tłum gapiów; niektórych utrzymywała ciekawość, innych - miałem wrażenie - sparaliżowała potęga żywiołu, ciężko im było wyrwać się z tego przerażenia. „Byłoby może i piękne, gdyby nie było przerażające” - usłyszę wtedy od jednego z gapowiczów.

To już się dzieje po tym, jak fala z zerwanej tamy do nas dociera. Nurt rzeki jest bardzo ostry, a jej poziom rośnie na naszych oczach. Ta woda to była siła, po prostu siła, jak wodospad.

— Będę wspominał to długo - mówi Kacper - rzeka nie przecięła mostu, ale gdy już rozgoniliśmy gapiów i zabezpieczyliśmy most, okazało się że tę mamę z dzieckiem mamy ewakuować z dachu budynku przyległego do mostu. I że to nie jest tylko matka z dzieckiem, ale pięć osób. A my? Bez specjalnego sprzętu, w woderach i z drabiną malarską, walczymy z czasem. Wchodzimy z naczelnikiem naszej straży, Bartkiem, po tej drabinie, później po półkach dla kominiarzy. Ja wtedy, gdy stałem na tym dachu i widziałem, jak przelewa się woda na moście z żelaza, mając porównanie ze zdjęć i nagrań, zrozumiałem że jest o wiele gorzej niż w 1997 roku.

— W tym samym momencie - dodaje Patryk - zauważyłem budkę porwaną z nurtem rzeki, która uderzyła o most i po prostu wciągnęło ją tak, że już jej nie było widać.

Po chwili dotarła Państwowa Straż Pożarna i ewakuacja zakończyła się sukcesem.

— Przykre były późniejsze komentarze w internecie, że ta akcja to była jakaś „pokazówka”. Że czemu dziecko nie zeszło samo, że czemu my tam bez sprzętu. Jesteśmy młodą jednostką, nie mamy nawet służbowego samochodu, a dziecko po prostu było w szoku (Kto by nie był?) i trzeba było podać je bezpośrednio mamie.

— Sam chyba też byłem w jakimś szoku - mówi po chwili Kacper. - Stoję na wysokości czwartego piętra, pode mną piętrzy się wzburzona woda, na mnie patrzy może z 200 osób, do tego dwie telewizje, z czego jedna na żywo robi transmisję, a ja dziecku jeszcze bajki opowiadam, co się dzieje, żeby nie było wystraszone.

Powódź w Kłodzku - wywiad ze strażakami

Ja takie widoki widziałem tylko na filmach

— Skala przytłaczała niesamowicie - opowiada Patryk. - Jedziemy z naczelnikiem na drugą stronę miasta i na obwodnicy widzę, jak Nysa Kłodzka, która tam ma może ze cztery metry szerokości, rozlała się na kilkusetmetrowe jezioro. Później wchodzimy do jednego budynku mieszkalnego - kontynuuje - i ja takie widoki widziałem tylko na filmach. Wchodzę przez okno do klatki schodowej, a później widzę, jak te schody wyłaniają się z wody.

W nocy warunki ratownicze były jeszcze trudniejsze. Do Krosnowic, wioski obok Kłodzka, jadą pożyczonym prywatnym jeepem, bo tylko tak mogą się tam dostać. Następnie idą do domu przy skarpie. Bez naturalnego światła, po śliskim błocie, z górki, przez las. W wodzie rozlana ropa z traktora.

— Tych ludzi wyciągaliśmy przez małe okienko na piętrze, gdzie sięgała woda. Z własnych gołych rąk robiliśmy im mostek, żeby mogli na nas stanąć i przeskoczyć na skarpę obok lasu. Gdy przenosiłem taką dziewczynkę, to… to wiadomo, kiedyś tam trzymałem siostrzenicę czy kogoś, ale tutaj to było tak inne. Ratowanie czyjegoś życia. - mówi Patryk.

Jak po wojnie albo apokalipsie

Skalę zniszczeń mogliśmy zobaczyć dopiero w niedzielę, późno w nocy, gdy woda zaczyna opadać.

— Poszliśmy na patrol na miasto, zobaczyć, czy ktoś nie potrzebuje pomocy.

Woda szybko się podniosła i szybko opadła, jednak to nie sprawiło, że widok był cokolwiek lżejszy. W świetle latarek widać było pierwsze zniszczenia po kataklizmie.

— Mnie najbardziej uderzył smród w mieście.

— A mnie momenty, kiedy pozorna kałuża okazała się wodą do pasa, w którą wpadłem.

Powódź w Kłodzku - wywiad ze strażakami

W nocy zabezpieczali kościół oo. franciszkanów.

— To był taki dziwny moment. Wchodzimy do kościoła tuż po powodzi i widzimy, że ktoś tam siedzi i jakby się modli. Po chwili zobaczyliśmy, że to posąg Matki Boskiej.

Dwa dni później do Kłodzka przyjeżdża fundacja GEM z transportem pierwszych dużych pakietów żywnościowych. Strażacy jadą z nimi do Lądka Zdroju.

— Lądek to był widok… masakryczny. Jak po wojnie, po apokalipsie. Miasto zniszczone po prostu. Jeden z żołnierzy na miejscu ze łzami w oczach opowiadał, że jak tama pękła, to fala po prostu zmiotła wszystko na swojej drodze. Komisariat jak domek z kart. Auta, także z ludźmi w środku, momentalnie porwał nurt.

To jeden z pierwszych transportów w tę stronę Kotliny Kłodzkiej, zatem strażacy chcą dotrzeć jak najdalej. Mogą dzięki temu nie tylko pomóc doraźnie, ale też zorientować się w potrzebach.

— W pewnym momencie okazało się, że nie mamy jak dotrzeć do pobliskich wiosek. Drogi są zniszczone, nieprzejezdne. Szczęśliwym trafem okazuje się, że ktoś jeździ quadami, które nam użycza - mówi Kacper. - Tylko dzięki temu mogliśmy dotrzeć do ludzi, którzy od trzech dni nie mieli wody, gazu, prądu, a nawet zasięgu GSM. Jedna starsza pani mówiła płacząc, że to jej pierwsze jedzenie od dwóch dni.

Strażakiem się jest – a nie bywa

Pytam strażaków, czy nie mieli takiej myśli, że mając szczątkowe ilości sprzętu (większość tego, co mieli, to ich prywatne rzeczy, ubrania, nawet samochód), lepiej może zadbać wyłącznie o własne podwórko i nie próbować „ratować świata”?

— Po prostu trzeba. Nie myśli się o tym na miejscu. Podjęliśmy się tej służby. Strażakiem się jest – a nie bywa. To kwestia złożonej przysięgi i powołania. Jesteśmy młodą jednostką i co z tego? Mieliśmy zostawić tych ludzi? Nie zareagować? Jest potrzeba, to idziemy!

Jak nie reagować odruchem serca?

— Stałem w wodzie po pas, na ul. Malczewskiego, gdy łódką wodowaliśmy ludzi z mieszkań. Co chwilę ktoś pytał z nadzieją, czy pomożemy. Czy wiemy, co się dzieje z ich bliskimi, gdzie mogą uzyskać pomoc i wsparcie - mówi Patryk. Głos mu drży.

W pewnym momencie jednak nawet adrenalina i emocje ustępują. Jak z siłami?

— Wiesz, zaczynamy o godz. 9 rano, kończymy o godz. 4 nad ranem. I później znów od godz. 9. I to nie tylko my, to tak każdy teraz. Nasz punkt [sztab, w którym udzielają pomocy, podają dary, koordynują pomoc bezpośrednią - przyp. red.] działa nieprzerwanie, całą dobę. W każdym momencie można do nas przyjechać, pomagamy każdemu, ale też robimy listy innych punktów, koordynatorów, a przede wszystkim miejsc do których pomoc jeszcze nie dotarła lub jest trudno dostępna. Oczywiście że jesteśmy zmęczeni.

Wiesz - mówią trochę smutnymi głosami - jasne, chcielibyśmy, żeby ktoś o nas zadbał. Tak po ludzku. Chcemy być lepiej gotowi na przyszłość, dlatego założyliśmy tę zrzutkę. Chcemy, by ludzie mogli na nas liczyć.

Powódź w Kłodzku - wywiad ze strażakami

Nie odkładajmy ważnych spraw na później

Pytam, czego im teraz najbardziej potrzeba.

— Jak pojadę gdzieś dalej, żeby mnie ludzie nie pytali o to, co tu widzieliśmy. Chcemy pójść dalej, a nie wciąż przeżywać te historie. I tu nawet nie chodzi o to, że mam koszmary. To jest męczące. Po prostu chcę pójść dalej.

— Przestałem śledzić social media, bo jest przebodźcowanie powodzią, a my jesteśmy w jej centrum. Potrzebuję jednego, dwóch dni normalności.

— Pozbierać myśli, odciąć się od tego. Wrócić do życia.

Na sam koniec proszę ich o jakieś przesłanie, szczególnie do tych których - daj Boże! - kataklizm nigdy nie będzie dotyczył.

— Przygotujcie się na to, co się już wydarzyło. Niech to Was nie zaskoczy, szczególnie gdy mieszkacie w miejscu, w którym może się stać coś niebezpiecznego. Nawet plecak ucieczkowy można mieć przygotowany. W naszym wypadku skoro była jedna powódź, to należy budować kolejne zbiorniki retencyjne, dbać o koryta rzek.

— Słuchajcie służb, kiedy już nadchodzi kataklizm. Słyszałem od strażaków historie, że ludzie się nie ewakuowali, bo nie docenili siły żywiołu, i niestety przypłacili to życiem. Nie rozumiem tego.

— A ja powiem trochę z innej strony: żyjmy teraz. Nie chodzi o to, żeby być nieodpowiedzialnym, ale żeby nie odkładać tego, co jest dla nas ważne. Bo może się okazać, że jutro już nie będzie okazji, by to zrobić.

Gdy wychodzę od nich, serce mi bije szybciej. Jednak nie z powodu deszczu, bo ten szybko ustąpił. Noc jest już spokojna. Te historie pozostaną we mnie na długo. Przeżycia tych młodych ludzi, ich odwaga i poświęcenie wywarły na mnie ogromne wrażenie. Czuję głęboką dumę, że mogłem poznać ich z bliska i usłyszeć te opowieści z pierwszej ręki. Mimo przerażających okoliczności, które nas wszystkich przerastały, ci młodzi strażacy pokazali, czym jest prawdziwa solidarność i oddanie. Patrząc na nich, wierzę, że ludzka determinacja i siła ducha są w stanie pokonać nawet najtrudniejsze wyzwania.

Nie patrząc na własne zdrowie, bezpieczeństwo i życie, strażacy z Państwowej i Ochotniczej Straży Pożarnej w całej Polsce ratują ludzi i mienie każdego dnia. W ostatnich dniach podejmowali się heroicznego działania, by zminimalizować straty spowodowane przez bezlitosny żywioł. Dziękuję Wam za tę służbę, a jednostce OSP Kłodzko dziękuję także za tę emocjonującą rozmowę. Niech święty Florian ma Was zawsze w swojej opiece, a każde wezwanie zakończy się szczęśliwym powrotem!

OSP w Kłodzku prowadzi zbiórkę na wyposażenie swojej jednostki. Ich marzeniem jest wóz strażacki, dzięki któremu mogliby pełnić służbę jeszcze sprawniej. Jeśli ich historia walki z żywiołem powodzi przez pierwsze godziny poruszyła Twoje serce, wejdź pod ten adres i okaż im wsparcie.