Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dwunasty stopień pokory polega na tym, że mnich ma pokorę nie tylko w sercu, lecz także przez swoją postawę okazuje ją tym, którzy patrzą na niego. Znaczy to, że podczas Oficjum, w kaplicy, w klasztorze, w ogrodzie, w podróży, na polu, czy gdziekolwiek, czy chodzi, czy stoi, głowę ma pochyloną, oczy w ziemi utkwione, gdyż o każdej porze czuje się winnym swych grzechów i spodziewa się wkrótce stanąć przed straszliwym sądem. Stale powtarza w swym sercu to, co mówił ewangeliczny celnik, utkwiwszy oczy w ziemi: Panie, nie jestem godzien, ja grzesznik, podnieść moje oczy do nieba. Mówi również z prorokiem: Jestem zupełnie ugięty i poniżony. Gdy mnich wstąpi na te wszystkie stopnie pokory, wkrótce dojdzie do tej miłości Boga, która jako doskonała, usuwa obawę. Dzięki niej będzie robić bez trudu, w naturalny sposób, jakby z przyzwyczajenia, to wszystko, czego przedtem z bojaźnią przestrzegał; już nie z obawy piekła, lecz z miłości Chrystusa, nabywszy dobre przyzwyczajenia i zamiłowanie do cnoty. Pan będzie raczył to objawić przez Ducha Świętego w duszy swego sługi oczyszczonego z błędów i grzechów.
Rozdział 7, 62-70*
Cień pokory dla początkujących
Kończy się nasza „drabina Jakubowa” ze stopniami pokory. Stopień dwunasty podkreśla współmierność pokory w sercu i w postawie cielesnej: serce i gest wzajemnie na siebie wpływają i wzajemnie się pouczają, gdyż człowiek jest całością, w której cielesne i duchowe nie jest zupełnie rozdzielone, lecz raczej przenika się. Jednak w tym stopniu mówi się zwłaszcza o postawie zewnętrznej. Najłatwiej od tego zacząć i na tym skończyć, udając pokorę na oczach innych. W rzeczywistości trwałych wyników i długiego trwania to, o czym mówi „stopień dwunasty”, jest raczej efektem końcowym. Trzeba bowiem mieć naprawdę w sercu i w sprawności duchowej te dyspozycje głębokiej pokory, żeby ta sama treść była jakby już naturalna w zewnętrzności. Można więc powiedzieć, że „stopień dwunasty” to cień pokory dla zupełnie w niej początkujących, ale i jej spełnienie u kresu ćwiczenia duchowego.
„Okazuje pokorę oczom ludzi”. Nie w znaczeniu manifestowania, lecz jakby naturalnego przejawiania.
Reguła mówi, że zewnętrzny przejaw pokory wynika z głębokiego poczucia winy i przeczucia bliskiego Sądu. Cała ostrożna czujność Opata i posyłanych przez niego opiekunów duchowych jest nakierowana na to, by u powierzonych im mnichów były to dyspozycje poważne, a nie infantylne i pełne teatralności lub – co gorsza –skrupulanckie „desperowanie o miłosierdziu Bożym”. Reguła poleca delikatność duchową ludzi wierzących, a z nią bojaźń Bożą, a nie czysto ludzkie uczucie nicości i szatański nihilizm.
"Zrobiłem co należy"
Kończąc cały rozdział, święty Ojciec Benedykt rozchyla nagle zasłony wiary – i mówi, że drogą pokory idzie się do samej miłości. Miłość zaś usuwa lęk, foris mittit timorem. Dalej podkreśla Reguła, że postęp duchowy polega na przemianie motywu działania: przestaje być nim lęk przed piekłem, a staje się miłość Chrystusa. Jest więc tak, jakbyśmy „robili to samo” wcześniej i później, ale robimy to już inaczej. Zmiana motywu – która nie jest przecież rzeczą naszej własnej deklaracji, lecz długiej pracy Boga wewnątrz nas – idzie w parze z nabywaniem pewnej „naturalności” działań (dawniej przede wszystkim trudnych) oraz z mocniejszą obecnością radości. Reguła mówi o delectatio virtutum, a więc o zadowoleniu należących do cnót, czyli nawiązuje do klasycznego rozumienia cnoty jako dobrej sprawności. Powodem radości jest i sama dobrze wykonana czynność, i to że jest ona właściwa, że „zrobiłem, co należy”.
Miłość usuwa lęk
Warto jeszcze zwrócić uwagę na to, że słowa „miłość usuwa lęk” przeciwstawiają miłości jedynie to, co za św. Augustynem nazywamy „bojaźnią najemników”, czyli lęk przed Bożą karą. Nie usuwa daru bojaźni Bożej w jej istocie, czyli obawy o cześć Bożą i o to, że Miłość nie jest dość kochana.
Czy są zbieżne z duchem Reguły i jej ewangelijnym orędziem te idee, zgodnie z którymi należy od samego początku podcinać w religijności ludzi wszelki lęk – ten przed sądem, potępieniem etc.? Trudno sobie wyobrazić, że można jednym ruchem – bardziej terapeuty niż opiekuna dusz – odsunąć na bok lęk i implantować tam czystą miłość. To nie my, lecz miłość Boga „usuwa lęk”. Zamiast uspokajać samych siebie i innych co do sądu (że „Pan Bóg nie będzie drobiazgowy”), co do kary (że „Pan Bóg nikogo nie karze”), co do winy (że „już wszystko nam wybaczono”), co do piekła (że „być może będzie puste, a na pewno nie będzie wieczne”) – zamiast tej całej pracy terapeutycznej na rzecz wypędzania lęków naszymi ludzkimi słowami – zamiast tego trzeba się nawracać, a innym dawać udział w dobroci, której się samemu doświadcza.
* Fragment "Reguły" św. Benedykta w tłumaczeniu o. Bernarda Turowicza OSB opublikowany w serii Źródła Monastyczne pt. "Reguła Mistrza. Reguła św. Benedykta"
