Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Od wielu lat jako psycholog zajmuję się tematyką niszczącego wpływu internetu i nowych technologii na dzieci i młodzież. Ktokolwiek śledzi moją działalność w tym zakresie, wie, że jestem daleka od lekceważenia realnych niebezpieczeństw. Dlatego chcę się z wami podzielić przemyśleniami na temat tego zjawiska. Od kilku tygodni zwracają się do mnie zaniepokojeni rodzice, którzy obejrzeli serial „Dojrzewanie”.
Mówią, że to jest przerażające - że mogą kochać swoje dziecko, troszczyć się o nie, a i tak będą bezradni wobec złowieszczego wpływu radykalnych treści internetowych, które mogą ich potomka popchnąć do popełnienia zbrodni.
Najkrótsza odpowiedź brzmi - nie bójcie się, to po prostu fikcja literacka, horror oparty na naciąganych teoriach. Nie, dziecko z pełnej rodziny, z kochającymi rodzicami troszczącymi się o nie, mającymi z nim dobre relacje, nie stanie się zbrodniarzem pod wpływem treści z internetu. Co nie oznacza, że problem przemocy rówieśniczej nie istnieje. Tyle, że ma inne korzenie. Ale przeanalizujmy bliżej zawartość modnego serialu.
Kiedy fikcja staje się „prawdą”
Kiedy ktoś przegrywa debatę – nieważne, czy chodzi o politykę, edukację, czy sprawy społeczne – często przestaje mówić o faktach i ucieka w fikcję. Gdy trzeba odwoływać się do bajek i seriali, żeby poprzeć swoje zdanie, to zazwyczaj znak, że argumenty się skończyły.
W Wielkiej Brytanii właśnie coś takiego się wydarzyło. Cały kraj oszalał na punkcie serialu „Dojrzewanie” – czteroodcinkowej produkcji opowiadającej o 13-letnim chłopcu, który morduje koleżankę nożem, bo ta odrzuciła jego końskie zaloty i wyśmiała go w internecie. Serial stawia tezę, że chłopcy mogą być „radykalizowani” przez mizoginistyczne treści (czyli pogardę wobec kobiet) w sieci, co będzie ich prowadzić do przemocy, a nawet zbrodni.
Na pierwszy rzut oka to po prostu mocna historia z ważnym przesłaniem. Problem zaczyna się wtedy, gdy fikcję zaczyna się traktować jak dokument. W Wielkiej Brytanii serial ten nazwano nawet „nową Biblią” i wciągnięto do debat politycznych.
O czym jest serial „Dojrzewanie”? (bez spoilerów)
Serial opowiada historię białego nastolatka, który – według twórców – nie pochodzi bynajmniej z patologicznego domu. Rodzice są razem, kochają syna, wspierają go. Mimo to chłopiec dokonuje brutalnej zbrodni. Przekaz? Nawet dobra rodzina nic nie pomoże, jeśli chłopak trafi na toksyczne treści w internecie.
Problem w tym, że takie przypadki to skrajne wyjątki, a nie codzienność. Statystyki pokazują coś zgoła odmiennego. W Wielkiej Brytanii - i generalnie w Europie Zachodniej - przestępczość z użyciem noża rośnie, ale dotyczy głównie młodych ludzi z rozbitych rodzin i rodzin patologicznych (alkoholizm, narkomania). Co więcej, według danych rządowych Wielkiej Brytanii, większość sprawców takich przestępstw to osoby z mniejszości etnicznych – choć nie mówi się o tym głośno. Co też ważne, dobrze udokumentowany jest związek między oglądaniem pornografii a przemocą wobec kobiet - ale tego wątku akurat nie zobaczymy w serialu.
A raczej zobaczymy - ale przedstawione w kłamliwy sposób. W trzecim odcinku psycholog przeprowadza wywiad z Jamiem bez obecności innego dorosłego, używając wulgarnego języka do opisu aktów seksualnych i pytając o „normalną” aktywność seksualną dla jego wieku. Co więcej, gdy Jamie przyznaje, że oglądał pornografię, zostaje to przez psychologa zbagatelizowane, co sugeruje, że twórcy serialu uważają to za normę wśród dzieci.
Tymczasem „Dojrzewanie” sugeruje, że największym zagrożeniem są biali nastolatkowie z dobrych domów, którzy słuchają złych influencerów.
Ideologia, która prowadzi do ostatecznego pogrzebania autorytetu dorosłych
Brytyjski rząd postanowił udostępnić serial wszystkim szkołom średnim jako „materiał edukacyjny”. Twórcy i media mówią wprost – nie chodzi o rozrywkę, to ma być „lekcja o toksycznej męskości”.
Tylko czy naprawdę uczymy młodych ludzi, jak radzić sobie z emocjami i presją czy raczej straszymy ich, że jak przyjdzie co do czego, to z każdego wychodzi barbarzyńca? Czy bardziej niepokoi nas realna przemoc na ulicach i w szkołach czy historie z telewizji? Czy zamiast analizować prawdziwe problemy, nie wolimy skupiać się na serialu, bo jest łatwiejszy do przetrawienia?
Fikcja może uczyć, ostrzegać i inspirować. Ale kiedy zaczynamy ją traktować jak rzeczywistość – zwłaszcza w tak ważnych sprawach jak bezpieczeństwo, edukacja i wychowanie – to znaczy, że jako społeczeństwo zaczynamy się gubić.
Warto zadawać pytania. Ale warto też znać różnicę między opowieścią a faktami. Między Netflixem a prawdziwym życiem. W prawdziwym życiu młodzież widzi, kto ze znajomych jest najbardziej zagubiony, kto ucieka w rzeczywistość wirtualną przed trudnymi czy wręcz traumatycznymi doświadczeniami. Widzą, kto pochodzi z patologicznego domu, gdzie jedyną wartością są pieniądze, a moralność jest uznawana za słabość. Widzą, kto jest agresywny. Zdają sobie sprawę, że ich spokojny kolega z niepatologicznego domu nie rzuci się nagle z nożem na dziewczynę, która nim pogardziła, bo się „zradykalizował” w Internecie.
Owszem, młodzież ogląda patoinfluencerów, z reguły jednak robi to ironicznie, z dystansem. Niektórzy zaczytują się w tym, co określają, jako „red pill” (dosłownie: czerwona pigułka - nazwa pochodzi z filmu Matrix, w którym czerwona pigułka symbolizowała poznanie niewygodnej, brutalnej prawdy o rzeczywistości, a niebieska pigułka pozostawanie w błogiej nieświadomości; w dzisiejszej kulturze internetowej, szczególnie na męskich forach lub grupach oznacza ideologię, która rzekomo odsłania prawdę o relacjach damsko-męskich i ma negatywny, cyniczny lub antykobiecy wydźwięk), kiedy widzą, jak ich koleżanki wchodzą w radykalny feminizm. Jednak gdy dorośli zaczynają histeryzować na temat tego, że nagle zwyczajnemu koledze z poukładanym życiem może odbić pod wpływem tego, co widzi online, i zacznie zabijać ludzi, zwyczajnie się śmieją. I tak mamy aktualnie kryzys autorytetu. Młodzieży wydaje się, że ich opinie są równie istotne jak fakty, wyniki badań naukowych.
Gdy część dorosłych zaczyna posługiwać się fikcyjnym scenariuszem z serialu jako argumentem, podkopujemy resztki szacunku, które jeszcze ewentualnie mają wobec dorosłych. Dlatego, proszę, nie idźmy śladem Wielkiej Brytanii i nie próbujmy używać serialu fabularnego z dobrą grą aktorską, ale naciąganą fabułą jako straszaka, bo w rezultacie trudno potem rozmawiać z młodzieżą o zagrożeniach, które są realne.
