separateurCreated with Sketch.

Święty Andrzej Bobola uratował mu życie. Dwa razy! [świadectwo]

Relikwie świętego Andrzeja Boboli i cud ocalenia

Córka

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Dorota Niedźwiecka - publikacja 16.05.25
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Gdy 17-letni Tadeusz Witkowski z żarliwością przytulił się do trumny z relikwiami świętego Andrzeja Boboli, nie przypuszczał, że to spotkanie tak bardzo zaważy na jego losach. „Święty Andrzej przez całe życie się mną opiekował” – podkreślał potem wielokrotnie.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Był czerwiec 1938 r. Relikwie męczennika po kanonizacji wracały specjalnym pociągiem z Rzymu do Polski. Po drodze pociąg stawał na kolejnych stacjach, gdzie święty Andrzej Bobola był z entuzjazmem witany przez rzesze rodaków. Na krótko zatrzymał się w Jarocinie.

Święty Andrzej Bobola i wyjątkowe spotkanie

Gdy tylko przeniesiono trumnę z ciałem na specjalnie przygotowaną platformę, 17-letni Tadeusz znalazł się tuż obok niej. Chciał oddać hołd świętemu i pomodlić się przez chwilę przy relikwiach. Był bardzo przejęty. Chwilę później ludzie zaczęli podawać mu dewocjonalia: książeczki, obrazki i różańce – z prośbą o dotknięcie do trumny (w ten sposób przedmioty stają się relikwiami trzeciego stopnia).

Święty Andrzej Bobola i cud ocalenia Tadeusza
Krystyna Turzańska ze zdjęciem ojca, Tadeusza Witkowskiego

„Odkąd pamiętam, tato ze wzruszeniem opowiadał nam o tym swoim pierwszym spotkaniu ze świętym Andrzejem – mówi Krystyna Turzańska, córka Tadeusza Witkowskiego, emerytowana nauczycielka z Zielonej Góry. – Często podkreślał, że stojąc tuż obok jego głowy i dotykając wielokrotnie jego trumny, czuł, że stał się kimś bliskim świętemu”.

To spotkanie z patronem Polski zrobiło na nim ogromne wrażenie. Na koniec pocałował trumnę, zabrał z niej białą różę i umieścił jako relikwię w ołtarzyku, przed którym codziennie modliła się cała rodzina.

Święty Andrzej Bobola i cud ocalenia Tadeusza Witkowskiego
Trumna z relikwiami w 1938 r. odwiedziła wiele miejscowości w Polsce

Ocalony

Od tamtej pory Tadeusz regularnie polecał się świętemu Andrzejowi Boboli. Blisko półtora roku później, po nieudanej obronie Lwowa, dostał się – jako absolwent Szkoły Podoficerskiej Piechoty dla Małoletnich – do sowieckiej niewoli.

Święty Andrzej Bobola i cud ocalenia Tadeusza
Tadeusz Witkowski (trzeci z lewej) jako uczeń Szkoły Podoficerskiej Piechoty dla Małoletnich

W pamiętniku opisuje, że pilnowano ich z ogromną starannością dzień i noc. W dzień krążyły wokół jeńców nieustannie patrole konne, nocą reflektory ciężarówek przeczesywały obozowisko. Przeczuwając, że prowadzą ich na śmierć, postanowił uciec – wraz z trzema kolegami, z którym szedł w rzędzie związany jednym sznurem. Korzystając z tego, że patrol konny ich wyminął, chłopcy położyli się, jeden po drugim, do rowu. Gdy tylko kolumna przeszła, klęknęli, by podziękować Bogu.

„Tato był przekonany, że wiedziono go do któregoś z obozów, gdzie przetrzymywano oficerów, zamordowanych później w zbrodni katyńskiej – wspomina Krystyna Turzańska. – Wielokrotnie podkreślał, że święty Andrzej Bobola uratował go wtedy przed niechybną śmiercią. „Gdyby nie Jego pomoc, już bym nie żył, a was nie byłoby na świecie” – mówił.

Cudowna interwencja

Gdy czyta się wspomnienia Tadeusza Witkowskiego o wojennych losach, łzy czasem same cisną się do oczu. Zesłany na roboty do Niemiec, żył w nieludzkich warunkach, maltretowany także psychicznie, i bardzo ciężko pracował. Równocześnie w pamiętniku co chwilę wspomina o tym, że z wojennej pożogi został cudownie ocalony i że to swojemu patronowi – świętemu Andrzejowi Boboli - zawdzięcza to ocalenie. Cała rodzina: on, rodzice i pięcioro rodzeństwa przeżyli wojnę i wrócili do domu.

Tadeusz był już szczęśliwym mężem i ojcem trójki dzieci, gdy uległ groźnemu wypadkowi. 15 kwietnia 1956 r., jak co dzień, wykonywał pomiary terenu jako geodeta w pobliżu Zielonej Góry. We wbiciu tyczki geodezyjnej przeszkadzał mu jakiś przedmiot. To była mina, która za chwilę eksplodowała. Mężczyzna został ciężko ranny w klatkę piersiową i brzuch. Najniebezpieczniejsza była jednak rana w głowie. Odłamek przebił czoło z prawej strony i utkwił w głębi czaszki.

Święty Andrzej Bobola i cud ocalenia Tadeusza Witkowskiego
Pierwsza Komunia Święta Krysi. Widać wgłębienie na czole taty

Przed wykrwawieniem uratował go kolega, który założył opatrunki. Rannego przewieziono do szpitala w Sulechowie, a stamtąd do Kliniki Neurochirurgii w Poznaniu. Stan był ciężki, a lekarze – nie mając do dyspozycji znanych nam dziś metod mikrochirurgii – nie bardzo wiedzieli, jak mu pomóc. ProfesorPowiertowski, który opiekował się Tadeuszem, zdecydował, by wydostać odłamek metalu tą samą drogą, którą wszedł – za pomocą nowatorskiej metody magnetycznej. Ryzyko, że operacja się nie powiedzie, było ogromne. Na szczęście św. Andrzej Bobola czuwał. Po pięciogodzinnej operacji i kilku tygodniach rekonwalescencji Tadeusz wyszedł ze szpitala. Lekkie problemy zdrowotne, jakich doświadczał, okazały się przejściowe. Już półtora roku później podjął naukę w Ośrodku Szkolenia Rolniczego w Będlewie k. Poznania, by uzupełnić swoje kwalifikacje. Wkrótce wrócił do pracy w pełni sprawny i po raz kolejny został ojcem.

„Po usunięciu tego odłamka pozostało na czole wgłębienie, które widać na zdjęciach z tamtego okresu – pani Krystyna pokazuje zdjęcia. – W 1961 profesor Powiertowski ponownie go operował i uzupełnił brak kości w czole płytką tantalową”.

„Dzisiaj to sobie dobrze uświadamiam, że modląc się przy tych relikwiach, dostąpiłem wielkiego zaszczytu u Boga – czytamy w pamiętniku, który Tadeusz Witkowski pisał u schyłku swego życia, w latach: 1997 do 2008/2009. – To, co później przeszedłem w 1939 r., podczas okupacji, po wojnie i w czasie wypadku, i to, że żyję do dziś, to była to wielka łaska od Boga”.

Zobacz zdjęcia z kanonizacji Andrzeja Boboli i podróży jego relikwii po Polsce w 1938 r.:

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Wesprzyj Aleteię!

Jeśli czytasz ten artykuł, to właśnie dlatego, że tysiące takich jak Ty wsparło nas swoją modlitwą i ofiarą. Hojność naszych czytelników umożliwia stałe prowadzenie tego ewangelizacyjnego dzieła. Poniżej znajdziesz kilka ważnych danych:

  • 20 milionów czytelników korzysta z portalu Aleteia każdego miesiąca na całym świecie.
  • Aleteia ukazuje się w siedmiu językach: angielskim, francuskim, włoskim, hiszpańskim, portugalskim, polskim i słoweńskim.
  • Każdego miesiąca nasi czytelnicy odwiedzają ponad 50 milionów stron Aletei.
  • Prawie 4 miliony użytkowników śledzą nasze serwisy w social mediach.
  • W każdym miesiącu publikujemy średnio 2 450 artykułów oraz około 40 wideo.
  • Cała ta praca jest wykonywana przez 60 osób pracujących w pełnym wymiarze czasu na kilku kontynentach, a około 400 osób to nasi współpracownicy (autorzy, dziennikarze, tłumacze, fotografowie).

Jak zapewne się domyślacie, za tymi cyframi stoi ogromny wysiłek wielu ludzi. Potrzebujemy Twojego wsparcia, byśmy mogli kontynuować tę służbę w dziele ewangelizacji wobec każdego, niezależnie od tego, gdzie mieszka, kim jest i w jaki sposób jest w stanie nas wspomóc.

Wesprzyj nas nawet drobną kwotą kilku złotych - zajmie to tylko chwilę. Dziękujemy!