Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kilka lat temu Andreja Bakšič Grozdina przeszła całą słoweńską i portugalską drogę św. Jakuba. Już wtedy opowiadała o tym w wywiadzie dla Aletei. Miesiąc temu wróciła z francuskiego Camino, więc porozmawialiśmy z nią także o tym doświadczeniu.
Jak zdecydowała się Pani na przejście francuskiego Camino po wcześniejszych doświadczeniach na trasie słoweńskiej i portugalskiej?
To pragnienie tliło się we mnie od dawna. Teraz wreszcie wszystko się tak ułożyło, że mogłam pójść. Chciałam się sprawdzić – zobaczyć, ile potrafię znieść, jak silna jestem. Interesowało mnie, co Camino ma mi do zaoferowania. Nie mogę powiedzieć, że szłam z zamiarem rozwiązania w sobie jakiegoś problemu albo w poszukiwaniu oświecenia. Raczej z pełną otwartością serca.
Jestem piechurem, lubię chodzić, więc chciałam się sprawdzić w sytuacji długotrwałego marszu – jak poradzę sobie z całą logistyką w drodze i w kontaktach z nieznajomymi ludźmi. Szłam przez 33 dni. Po powrocie przez kilka dni na poważnie odpoczywałam, ale szybko wróciłam do codziennego rytmu.
To doświadczenie jest jeszcze bardzo świeże, więc nie zdążyłam go całkowicie przetrawić. Potrzebuję więcej czasu, żeby realnie uświadomić sobie, ile przeszłam i co właściwie dzięki temu osiągnęłam.
Do punktu startowego pojechałam z przyjacielem, ale całą trasę przeszłam już sama. Kilka lat temu, gdy szłam słoweńskim Camino, myślałam, by wybrać się z mężem na hiszpańską trasę, ale się nie udało. Miał zbyt wiele obowiązków w pracy, których nie mógłby odłożyć na cały miesiąc. Powiedział jednak, że sam chciałby kiedyś przejść tę drogę.

Jak Pani bliscy zareagowali na decyzję o wyjeździe?
Wszyscy mnie wspierali. Mąż pomógł mi kupić bilety lotnicze, zawiózł mnie na lotnisko… Jestem bardzo wdzięczna, że mam męża, dziecko i rodziców, którzy rozumieją moje pragnienia związane z chodzeniem. Nawet w ciągu roku zdarza się, że czuję potrzebę, by na dzień lub dwa pójść gdzieś sama – i nikt nigdy nie robi z tego problemu. Rozumieją, że to dla mnie ważne i nie mają mi za złe moich wyjazdów, nie robią z nich wyrzutów.
Codziennie rozmawialiśmy przez wideo, załatwialiśmy też różne sprawy, np. szkolne kwestie dotyczące dzieci. Byliśmy więc cały czas w kontakcie. Pod koniec drogi wszyscy już bardzo czekaliśmy, żeby się znów zobaczyć. Cała rodzina przyszła powitać mnie na lotnisko. Gdy wróciliśmy do domu w środku nocy, czekali też na mnie przyjaciele, żeby mnie pozdrowić.
Tata przygotował duży transparent z napisem „Witamy”. Naprawdę pięknie było wrócić. Kiedy bliscy mówili mi, jak bardzo są ze mnie dumni, sama uświadomiłam sobie, że może faktycznie zrobiłam coś dobrego, idąc tę drogę. Może ktoś jeszcze coś z tego wziął dla siebie – nawet jeśli mnie tylko śledził z daleka, a nie był fizycznie obecny na szlaku.
Czy spotkały Panią na trasie jakieś niespodzianki?
Byłam dobrze przygotowana, dlatego bardzo niemiło zaskoczyło mnie to, że już około dziesiątego dnia pojawił się silny, piekący ból powyżej kostki. To bardzo mnie przygnębiło – odbierało siły i zapał. Gdy poszłam do lekarza, powiedział, że to stan zapalny. Bałam się nawet pomyśleć, że mogłabym musieć przerwać marsz i nie dojść do celu.
Było mi smutno, czułam rozczarowanie i złość – dlaczego to mnie spotkało, skoro byłam tak dobrze przygotowana? Rzeczywiście chodzę dość szybko, może za mało odpoczywam, do tego trzeba doliczyć ciężar plecaka… Zrozumiałam, że na Caminie mogą się zdarzyć rzeczy, których się nie spodziewasz.
Nie poddałam się. Skróciłam nieco dzienne etapy, więcej odpoczywałam i wytrwałam – chociaż przez długi czas ból był naprawdę silny. Uświadomiłam sobie, że nie mam wszystkiego pod kontrolą.
Zobacz galerię z drogi słoweńskim Camino:
Czy mimo bólu było w tym coś dobrego?
Ludzie na trasie rozpoznawali mnie właśnie po tym, że miałam problem z nogą – już z daleka pozdrawiali mnie i pytali, jak się czuję. W ogóle byli bardzo życzliwi i uważni. Niezwykle mnie wzruszyło, gdy w jednym z gospód kobieta z Korei, z którą chwilę wcześniej rozmawiałam, poszła poprosić o lód.
Przyniosła mi go w swoim chuście, żebym mogła przyłożyć do kostki i schłodzić bolące miejsce. Takie gesty miłości wobec drugiego człowieka dają nadzieję, że dasz radę. Przywracają wiarę w ludzi – nawet jeśli żyjemy w tak zwariowanym świecie, że czasem zaczynamy w to wątpić.
Słoweński odcinek Camino jest dość wymagający – jest wiele podejść, a poza tym nie ma tylu schronisk i miejsc noclegowych jak np. we Francji. Na portugalskim i francuskim Camino spotyka się też znacznie więcej ludzi, bo są to trasy bardzo popularne. Francuska droga także jest trudna, bo mniej płaska niż portugalska. Ale gdziekolwiek pokonujesz 30 kilometrów dziennie – to jest po prostu wysiłek. To fakt.
Czy po tej drodze dowiedziała się Pani czegoś nowego o sobie i swoim życiu?
Zrozumiałam, że mam w domu wszystko to, czego – jak myślałam – muszę szukać na Camino. Nie muszę nigdzie daleko jechać, bo mam już wszystko, czego potrzebuję: miłość, troskę, ciepło. Że także uważność i miłość, które okazuje się i otrzymuje od towarzyszy w drodze, można dawać i przyjmować również w domu. Utwierdziłam się w przekonaniu, że naprawdę otaczają mnie ludzie, którzy mnie kochają i akceptują ze wszystkimi moimi cechami – także z moimi wyjazdami.
Czy może Pani podzielić się jakimiś wzruszającymi chwilami z Camino?
Wzruszył mnie Austriak, który opowiadał, że był już kilkakrotnie bardzo poważnie chory. I postanowił, że ponieważ Bóg tyle razy dał mu jeszcze jedną szansę, będzie Mu dziękował, idąc – tak długo, jak będzie mógł.
Wzruszyła mnie także Koreanka, która niosła w plecaku małego pieska, niemal niewidomego. Był to piesek jej mamy, która niedawno zmarła. Powiedziała sobie: „Teraz pójdę z nim w drogę zamiast mojej mamy, żebyśmy przynajmniej my zobaczyli to, czego ona nie mogła”.
Niezwykle poruszające było także błogosławieństwo sióstr zakonnych w jednym z mniejszych miejscowości. Jakże mocno poruszyły nas ich gesty błogosławieństwa! Rozdały nam piękne zawieszki, które zawiesiły nam na szyjach, uściskały nas – i wszyscy płakaliśmy.
A także mniej przyjemne zdarzenie: jedna z pielgrzymujących złamała kostkę i musiano ją nieść na noszach przez bardzo niebezpieczny, stromy odcinek. Niektóre fragmenty Camino naprawdę są ryzykowne i to zdarzenie przypomniało nam, jak ważne jest, by uważać na każdy krok i być bardzo ostrożnym.

Czy ma już Pani jakieś kolejne piesze cele?
Chodzenie wchodzi w krew. Na razie nie mam żadnego konkretnego planu, ale wiem, że pewnego dnia znowu mnie coś poruszy i wyruszę. Tych dróg na świecie jest jeszcze całkiem sporo. A słoweński odcinek Camino też jest świetny – można na przykład przejść tylko jakiś fragment, jeśli się ma taką potrzebę. Aczkolwiek Polakom naprawdę polecam przyjechanie, by przejść całość trasy - to doskonały pomysł na spędzanie wakacji.