Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Popularność przyniosła jej rola Zośki w nowej odsłonie filmu „Znachor”, który miał swoją premierę na platformie Netflix. Po tej produkcji Anna Szymańczyk dołączyła do obsady serialu „Na dobre i na złe”, wzięła udział w kilku innych projektach i zaczęła udzielać się w dubbingu. Mimo wielu sukcesów, na życie wciąż patrzy z dystansem, a ciszy i spokoju szuka w...pustych kościołach. „Uważam, że to jest miejsce, gdzie spotyka się pewna energia” - tłumaczy aktorka.
Zośka, która skradła serca widzów
Kariera Anny Szymańczyk nabiera tempa. Dużą popularność przyniosła jej rola Zośki w „Znachorze”. „Wschodząca gwiazda polskiego kina” - tak pisano o niej po premierze filmu. Po tej produkcji posypały się kolejne propozycje zawodowe. Aktorka dołączyła do obsady serialu „Na dobre i na złe”, zagrała w komedii romantycznej „Nic na siłę”, coraz częściej występuje w teatrze, udziela się w dubbingu. Stara się jednak zachować równowagę. Jak przyznaje, często czyta książki, ceni samotność i momenty refleksji. „Mam takie momenty, że myślę – dlaczego to mi się trafiło, a nie komuś innemu? - wyznała w rozmowie z Marcinem Mellerem w jednym z odcinków programu „Melliny”.
Aktorstwo ucieczką po stracie ojca
Anna od młodości uwielbia Mickiewicza, Słowackiego oraz Wyspiańskiego. Na aktorstwo zdecydowała się, bo chciała uciec od nieoczekiwanej, rodzinnej tragedii. W wieku 17 lat Szymańczyk straciła ojca.
„Szukałam sposobu na przepracowywanie traum. Trafiłam do kółka teatralnego „Kokon” pani Krystyny Jędrys i wciągnęłam się. Wtedy nikt nie sądził, że będę uprawiać ten zawód poważnie. Miałam być mikrobiologiem lub ichtiologiem, jak ojciec. Mama ma swoją jednoosobową firmę. Nie mam artystycznych konotacji w rodzinie. Dziadkowie od strony mamy mieli duże gospodarstwo, cała rodzina jest związana z ziemią albo z leśnictwem. To ludzie nauczeni ciężkiej pracy” - tłumaczyła w wywiadzie z Agnieszką Litorowicz-Siegert dla „Twojego Stylu”.
Obecnie aktorka mieszka w Warszawie. Przeprowadziła się do stolicy z Olsztyna.
„Miałam ciepły dom i kochającą, opiekuńczą mamę. Zostawienie tego nie było łatwe” - mówiła „Twojemu Stylowi”.
„Musiałam się uczyć życia w Warszawie. Cały czas się uczę. Kocham to miasto, potrafię korzystać z jego dobrodziejstw, z tego, że ono żyje nocą. Mogę iść na masaż albo pogapić się na wystawy. Ale chwilami Warszawa mnie męczy i tęsknię do zielonego. Potrzebuję stanąć bosymi stopami na trawie – podkreślała.
„Bóg jest mi potrzebny”
Anna Szymańczyk przyznaje, że czasami brakuje jej ciszy. Spokoju i ukojenia szuka więc w kościołach.
„Bywam w pustych kościołach, bo uważam, że to jest miejsce gdzie spotyka się pewna energia - powiedziała w programie Marcina Mellera.
Wyznała także, że w życiu potrzebny jest jej Bóg.
„Bóg jest mi potrzebny. W ogóle wiara w to, że coś jest nade mną jest mi potrzebna” - podkreśliła Szymańczyk.
Aktorka dodała, że została wychowana w tradycji katolickiej, ale nie zawsze zgadza się ze wszystkimi działaniami Kościoła czy duchownych. Pamięta o modlitwie, zwłaszcza w trudnych chwilach.
„Czasami się modlę, jak mi jest źle, jak jest mi ciężko. Jest to rodzaj mantry również, która ma uspokajać – stwierdziła na antenie radia Eska Rock.

