separateurCreated with Sketch.

Dobrze pojęta hojność – jak pomagać innym, nie przytłaczając ich i nie doprowadzając się do wypalenia

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Edifa - 01.09.20
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Więcej pomagać, jeszcze bardziej się zaangażować… Godne podziwu jest dawanie siebie bez oglądania się na innych, jednak możemy nie zdawać sobie sprawy z tego, że takie poświęcenie to miecz obosieczny. Jak dawać siebie innym, zachowując przy tym umiar?

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Chęć nieustannego zadowalania wszystkich dookoła staje się męcząca dla nas samych i… dla innych. Nie potrafimy już właściwie dawać siebie w rodzinie, w parafii czy w pracy. A rezultat bywa czasem odwrotny do zamierzonego – stajemy się przytłaczający dla naszego otoczenia i sami tracimy radość z pomagania.

Co gorsza, ponieważ posługa i modlitwa to owoce miłości, może pojawić się nawet „rozgoryczenie z powodu darmowej przysługi lub awersja do modlitwy”, jak twierdzi ojciec Pascal Ide. Jego zdaniem osoby charakteryzujące się największą hojnością, są również w największym stopniu narażone na wypalenie. Jak więc uniknąć sytuacji, w której dobre intencje kończą się nadaktywnością i źle pojętą hojnością?

 

Postrzeganie siebie jako osoby o niewyczerpanej energii może być oznaką pychy

Często podziwiamy tego, kto daje samego siebie, bez oglądania się na innych, jednak takie poświęcenie może również skrywać pragnienie władzy. Potrzebę bycia niezastąpionym i robienia wciąż więcej i więcej, aby czuć, że się żyje. Postrzeganie siebie jako osoby o niewyczerpanej energii, niczym Bóg, może być oznaką pychy, szczególnie jeśli odrzuca się przy tym ostrzeżenia wysyłane przez otoczenie.

„W pracy wyobrażałam sobie, że beze mnie, moi klienci nie byliby tak dobrze obsłużeni, a w życiu prywatnym czułam się w obowiązku angażować się wszędzie tam, gdzie potrzebowano dobrej duszy, jakbym miała być lekiem na ludzką biedę” – zwierza się Juliette, dyrektor działu HR. Rezultat? Lekarz medycyny pracy skierował ją na wielomiesięczne zwolnienie chorobowe. Inne wielkoduszne osoby dochodzą z kolei do punktu, w którym odcinają się od swoich emocji i wszelkiego współczucia względem osób, którym pomagają. Skupiają się na obowiązku i zapominają o miłości. Takie właśnie są konsekwencje dawania siebie bez umiaru.

Ponieważ osoba, która nadmiernie skupia się na obdarowywaniu innych uwagą, przysługami czy podarunkami, nie ma kontaktu z sobą samą i z Bogiem. Osoby, które mają tendencję do zbytniego poświęcania się, stają przytłaczające dla swojego otoczenia. „Wydaje się nam, że im więcej dajemy, tym więcej otrzymujemy, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie” – wyjaśnia psychoterapeuta Gérard Apfeldorfer w swojej książce Trwałe relacje.

Dzieci posiadające zbyt obecną matkę, mogą czuć się zduszone. Z kolei matka, które „poświęca się dla dzieci” może ze swojej strony popaść w niebezpieczny mechanizm zapominania o swoich podstawowych potrzebach. I jeśli mądrość ludowa przypisuje Biblii popularne stwierdzenie, że „miłość zaczyna się od samego siebie”, to właśnie dlatego, że koniecznym jest zajęcie się w pierwszej kolejności samym sobą, po to, by zwrócić się ku innym.

 

Gdy dobry Samarytanin zamienia się w oprawcę…

Jak twierdzi psychiatra Vincent Laupies w swoim dziele Dawać, nie raniąc, przesadne obdarowanie może również obrócić się przeciwko osobie, którą chcemy obdarować, jeśli traktujemy ją jako zakładnika tego daru i wymagamy w zamian wdzięczności. Dobry Samarytanin może wówczas zamienić się w oprawcę. To właśnie przypadek Laury, matki w wielodzietnej rodzinie, która na 100 % angażowała się w prace domowe swoich synów, jednocześnie wyrzucając im z gniewem, że nie przynoszą ze szkoły dobrych ocen.

Tak, jakby potrzeba było jakiegoś wynagrodzenia za jej zaangażowanie. „Im bardziej taki aktywista oczekuje pozytywnego feedbacku, aby upewnić się co do wykonanej pracy, tym bardziej rośnie ryzyko, że doświadczy wielkiej frustracji” – ostrzega ojciec Ide. W osobie, która „daje za wszelką cenę”, może narastać uraza, gdy nie czuje się doceniona w takiej mierze, w jakiej daje. Im bardziej się narzuca, tym bardziej irytuje swoje otoczenie, które zaczyna się od niej odsuwać. A to prowadzi do toksycznego zachowania. „Krytyka, cichy gniew, oskarżenia, cynizm, aptekarska dokładność” – wymienia ojciec Ide.

Ta granica między nadmiernym dawaniem a chorobą często zostaje przekroczona w wyniku nic nie znaczącego incydentu. Co przeważyło szalę w przypadku Juliette? Dyrektorka działu HR zdała sobie sprawę z tego, że powinna zrezygnować z wolontariatu w więzieniu, gdy nieustannie utyskiwała na więźniów i władze zakładu karnego. Jego dyrektor rzucił niewinną uwagę na temat spóźnienia Juliette, podczas gdy ona przecież nawet nie liczyła czasu, który spędziłam tam w poprzednim tygodniu. Jednak jej rozgoryczenie utrzymywało się w niej samej i w jej rodzinie w czasie weekendu.

Zrozumiała w końcu, że za jej oddaniem kryła się nadmierna potrzeba, by czuć się kochaną. A przecież, jak wyjaśnia socjolog Marcel Mauss, dar w swojej istocie wyzbyty jest kalkulacji, nie powinien wymagać rewanżu. „Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” (Mt 6, 3). Całkowite obdarowanie obejmuje również możliwość porażki. Intensywne dawanie siebie jest źródłem zmęczenia, wymaga więc odpoczynku. Sam Jezus zaprasza do niego uczniów: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!” (Mk 6, 31).

 

Dawać na swoją miarę, dbając też o to, by czerpać ze źródła

Również Chrystus mówi: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” (Dz 20, 35). Nie możemy jednak ofiarować tego, czego sami nie otrzymaliśmy. Ojciec Ide wskazuje, że aby hojnie dawać, należy umieć nie tylko przyjmować, ale przyjmować „siebie” w Chrystusie: „W rzeczy samej człowiek zanim stanie się twórcą, jest przede wszystkim stworzeniem, nim zacznie siebie dawać, najpierw siebie przyjmuje.

Potrzebuje być kochanym, aby nauczyć się kochać”. W prawdziwym darze „zawsze uczestniczą trzy osoby” – podsumowuje psychiatra Vincent Laupies. „Bóg, ja i ten, kto daje. Dawca powinien więc otworzyć się na to, co większe od niego” – wyjaśnia. Chrześcijanie mają więc klucze, by udać się do samego źródła daru, zatrzymując się, by adorować Chrystusa w kościele lub w swoim domu. Ponieważ jeśli człowiek nie czerpie z tego nieśmiertelnego źródła, może dawać jedynie wedle swoich własnych ograniczonych możliwości.

Ten, kto poświęca czas na adorację, czerpie ze źródła po to, by lepiej dzielić się jej owocami. Laure, matka czterech chłopców, ostatecznie zaufała komuś innemu, powierzając mu opiekę nad dziećmi przez jeden wieczór w tygodniu. Z kolei Juliette zrezygnowała z awansu zawodowego. Dały światu mniej, ale lepiej. I skierowały swoją hojność na osoby z najbliższego otoczenia. Czasem łatwiej jest poświęcić się jakiejś „zewnętrznej” sprawie, niż każdego dnia myśleć o bliźnim, który znajduje się blisko nas.

Pewnej mamie, która spowiadała się z tego, że nie robi wystarczająco dla innych, proboszcz odpowiedział: „Nie postrzegam pani wyznania jako grzechu. Zajmuje się pani swoimi dziećmi, to pani obowiązek stanu”. Dawanie na swoją miarę może wydawać się zadaniem dość skromnym i niewystarczającym, ale to właśnie w tym mamy celować.

Olivia de Fournas


DZIEWCZYNKA ODDAJE MISIA
Czytaj także:
Jak nauczyć dzieci dzielenia się z innymi? Chrześcijański patent na hojność



Czytaj także:
Polski startup chce skończyć z głodem na świecie. “Hojność i sukces idą w parze”

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Tags:
Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!