Historia Agnieszki i Błażeja to dobry scenariusz na film. Pragnienie szczęścia przeplata się tu z tragediami przeszłości i wyborów, które niekoniecznie do szczęścia prowadzą. Ostatecznie jednak widzimy, że nawet trudne doświadczenia mogą doprowadzić do pokoju serca i spokoju w domu, gdy w zakamarki swoich oczekiwań i roszczeń wpuści się światło Boga.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z Agnieszką i Błażejem, małżeństwem, które po rozwodzie chce budować na skale, rozmawiamy o ich życiu sprzed spotkania Boga i dziś – gdy formują się razem we wspólnocie.
Marlena Bessman-Paliwoda: Do rozwodu i waszego powrotu do siebie dojdziemy. Zaczniemy od początku – jak doszło do tego, że Agnieszka i Błażej stali się małżeństwem?
Agnieszka: Bardzo prozaicznie. Zwykła historia. Na dyskotece, ale to Błażej ty opowiedz, bo od razu wiedziałeś, że będę twoją żoną.
Błażej: Trzydzieści sekund. Zobaczyłem Agnieszkę jeszcze daleko… i wiedziałem, że to ta kobieta. Co ciekawe, i mnie, i Agnieszki miało nie być w tym miejscu, a jednak tam się spotkaliśmy. Miała taki niebieski sweterek. To ten niebieski sweterek! (śmiech).
Agnieszka: Zatańczyliśmy, a potem trzy godziny rozmawialiśmy. Miałam do niego takie zaufanie. Gdybym miała świadomość, co będzie w przyszłości… To była szybka znajomość. Trzy miesiące i zaręczyny, sześć miesięcy i ślub.
Po pół roku waszej znajomości bierzecie ślub…
A: I to na początku tylko cywilny.
B: Był nasz ślub, a ja zaraz wyjechałem na misję do Syrii. Dowiedziałem się już tam, że Agnieszka jest w ciąży.
A: Brzmi jak wariactwo, ale tak było. W tym wszystkim były nasze emocje, niedomówienia. Trzy lata później wzięliśmy ślub kościelny, bo ja bardzo tego pragnęłam. Przeszkadzało mi, że nie mieliśmy ślubu kościelnego. Mówiłam Błażejowi, że jak weźmiemy ślub kościelny, to już wszystko będzie super, ja się zmienię, bo już będę mogła pójść do komunii, do spowiedzi. Będzie mi lżej, nasze małżeństwo będzie lepsze, bo tak to kłótnie… Czegoś w naszym małżeństwie brakowało. Czepiałam się Błażeja o wszystko.
Czytaj także:
5 zagrożeń, na które szczególnie narażone jest katolickie małżeństwo
“Nie mieliśmy fundamentu”
Po ślubie kościelnym było lepiej?
A: Z jednej strony tak – byłam w pełni w Kościele, co było szczęściem, z drugiej – emocje zostały bez zmian. Ja zobaczyłam to dopiero niedawno. Obwiniałam Błażeja, a dopiero niedawno dojrzałam do tego, by zobaczyć, że ja też popełniałam błędy. Wyżywałam się na nim, znęcałam psychicznie. On mi się często podporządkowywał. A widzisz – w kwestii wiary nie robiłam nic, nie miałam delikatności, by o tym rozmawiać. Nie mieliśmy fundamentu. Jak w przypowieści – budowaliśmy na piasku.
Każdy z nas zaczął myśleć tylko o sobie. Ja myślałam o swoich potrzebach, Błażej o swoich. Nie patrzyliśmy wzajemnie, czego potrzebuje ta druga osoba. Chcieliśmy pilnować tylko spełniania swoich oczekiwań.
B: Pracowałem w wojsku i byłem psychicznie wymęczony. Nie mogłem Agnieszce o wielu rzeczach powiedzieć, to mi się kotłowało w głowie, nie radziłem sobie z tym…
A: A ja dokładałam do tego kotła. Nie widziałam jego cierpienia, tylko swoje, że ja ciągle w domu, z dziećmi, że sama muszę wszystko, że on nie widzi mojego trudu, poświęcenia, pracy… całe litanie to były. W końcu odpuściłam i poszłam całą sobą w macierzyństwo.
B: Zaczęliśmy się oddalać. Wymienialiśmy komendy. Mieliśmy wiele rzeczy niewypowiedzianych, ja coś miałem w sobie przeciwko Agnieszce, ona przeciwko mnie. Nie było u nas rozmowy, tylko kłótnia, frustracja. Nie słuchaliśmy siebie, tylko szukaliśmy potwierdzenia swoich racji.
A jak doszło ostatecznie do decyzji o rozwodzie?
A: W pewnym momencie Błażej pękł i nie było źle, ale było… tragicznie. Okazało się, że nie znałam jego przeszłości. Często mnie ostrzegał, żebym nie narzekała, bo on może być gorszy.
B: Jako młodziak byłem związany z grupą przestępczą, a na misję wyjechałem, bo dostałem wybór: wojsko albo więzienie. Oczywiste, że wybrałem wojsko. Agnieszce coś przebąkiwałem o swojej przeszłości, ale nie wiedziała wszystkiego. Jak ją poznałem, to chciałem mieć dobre, na pewno lepsze życie niż do tej pory. Zerwałem z tymi wybrykami do czasu, jak w domu dawałem radę. Wszystko pękło, kiedy w domu się sypało, w pracy podobnie. Nie dałem rady i wróciłem do starych, znanych mi ścieżek.
Czytaj także:
Kryzys w małżeństwie? Zajrzyj na stronę Ratuj Rodzinę
“Rozum karze odejść, serce mówi: zostań!”
Wszystko się sypie, a ty zaplanowałeś remont?
B: Odpuściłem wszystko. Ale szukałem ratunku. Agnieszka zawsze chciała, abym zrobił remont, w końcu się za to wziąłem. Chciałem, aby coś – cokolwiek – było dobrze.
A: Wyjechałam z córkami, by spokojnie tu zrobił ten remont, ale po jego zachowaniu widziałam, że coś się zmieniło. Zbywał mnie. Wcześniej nie było pięknie między nami, ale ostatecznie dopytywał o córki, a tutaj… wracam po dwóch miesiącach, a remont nie był skończony.
Do starych znajomych wróciłeś właśnie w czasie remontu?
B: Tak, Agnieszki nie było w domu, miałem dużo czasu dla siebie. Pojawili się starzy znajomi, stare interesy, zaczęło się mieszać. Do narkotyków wróciłem. Sam zacząłem brać. Wszystko zaczęło się psuć, ale ja tego nie widziałem. Miałem na mieście nawet swoją ksywkę. Wszyscy z tego środowiska mnie znają, policja też.
A: Zaczęły się kłamstwa, na których go nakrywałam, dziwne zachowanie, powroty w środku nocy, częste telefony. Do tego doszły problemy z pieniędzmi. Nagle jego wypłata zaczęła znikać z konta. Dobrze pamiętam wyścigi do bankomatu po pieniądze… Nie rozumiałam, co się dzieje, ale zaczęłam być bardziej czujna. Po sześciu miesiącach byłam w małżeństwie detektywem, ale nie podejrzewałam, ze to może być problem z narkotykami.
W pewnym momencie teściowa zwróciła mi uwagę, że to może narkotyki. Narkotyki? Nie, nie. Zaczęłam mu jednak przeszukiwać kieszenie. Znalazłam raz, drugi. Wtedy się zaczęło. To były dwa dramatyczne lata. Miałam taką wolę walki – chciałam go z tego wyrwać, gdzieś muszę pójść, coś zrobić.
Potem jednak… widziałam, że moja granica tolerancji się poszerzała – no tak, kolejne kłamstwo, kolejne jego nocne wyjście. Szukałam pomocy dla siebie. Wszyscy doradzali mi, abym odeszła od niego, łącznie z terapeutą, do którego chodziłam. Rozum mówił – odejdź, bo co za życie dla mnie, dla dzieci? A serce – kochałam go, wiedziałam, że on nie jest takim człowiekiem. Krzyczałam do niego: „To nie jesteś ty!”. Na moich oczach umierał – fizycznie, duchowo, emocjonalnie, razem z nim umierała cała nasza rodzina. Były awantury, policja. Męczyliśmy się ze sobą. I właśnie – po dwóch latach tej batalii, postanowiłam się z nim rozstać.
Czerwiec 2017 roku to wasz rozwód. Miało być lepiej, wszystko miało się rozwiązać…
A: W czerwcu był nasz rozwód, a w październiku w naszym kościele było świadectwo zapraszające na Kurs Alfa. Świadectwo mówił Tomek, który był po rozwodzie, a dziś żyje ze swoją rodziną, żoną. Błażeja nie było, wyjechał do Niemiec, ale ja chciałam szukać Boga. Następnego dnia on jednak się pojawił z tych Niemiec, więc skorzystałam z okazji i spytałam: „Pójdziesz ze mną na ten kurs?”, a on powiedział, że tak.
“Dopiero po rozwodzie zrozumiałam przysięgę małżeńską”
Twoja była żona przychodzi do ciebie i pyta, czy pójdziesz z nią na jakiś kurs, by szukać razem Boga, a ty się… zgadzasz bez zastanowienia?
B: Dla mnie to była szansa. Chciałem odzyskać rodzinę, uwierzyć w Boga. Tak naprawdę… czekałem na takie słowa.
A: Nie poznawałam go. Próbowałam go namówić na terapię – raz go zaciągnęłam i nic, nic to nie dało. Na kursie jednak on… on chciał tam być. Czasami było tak, że on mnie tam ciągnął.
B: Czekałem na te wtorki. Te wieczory we mnie wlewały nadzieję, nie wiem jak to określić. Nawet po pobiciu, po którym trafiłem do szpitala, opowiadałem tam chłopakowi o kursie, o tym, jaką czuję wolność. On też zapragnął szukać Boga.
A: Byłam w szoku. Byłam „wierząca”, ale niedowierzająca. Jeszcze przed kursem trafiały do mnie różne świadectwa, ale czy to mogłoby dotyczyć mnie? Potem trafiła do mnie konferencja o domu budowanym na skale, o tym, że Kościół dopuszcza separację, a nie rozwód. Przysięga małżeńska do mnie zaczęła trafiać… dopiero teraz. Myślałam, że chcę być wierna tej przysiędze, mimo rad, by być z kimś innym, by ułożyć sobie życie na nowo. Ja już czekałam tylko na cud. Widziałam, że komuś zależało, aby nas rozdzielić. Oboje doświadczyliśmy przemiany myślenia i patrzenia na nasze własne postępowanie i wybory. Bez obwiniania innych o to, co nas spotyka.
Czytaj także:
Ta para staruszków w kilka minut pokazała mi, czym jest małżeństwo
Jak wygląda teraz wasze życie? Na nowo małżeńska sielanka?
A: Nie ma sielanki (śmiech). Widzimy, jak dużo mamy do przepracowania i wyjaśnienia. Są małe kryzysy, ale teraz uczymy się z tym walczyć, radzić sobie. Modlimy się razem z dziećmi. Mieliśmy już takie sytuacje, że emocje brały górę – pamiętam, że raz wyszłam wtedy z kuchni i zaczęłam się modlić. Kiedy wróciłam, byłam spokojna, nie miałam już w sobie tylu negatywnych emocji, a Błażej powiedział, że obiad jest dobry. On też ochłonął, tak po prostu. Wcześniej, Marlena, to wyglądało tak, że ja wpadałam w furię, a Błażej ostatecznie wychodził i nie wracał – czasami pół nocy, czasami na kilka dni.
B: Dziś mówimy o nas. Wcześniej tego nie było. Jesteśmy we wspólnocie.
A: Bóg o nas zawalczył. My dziś chcemy walczyć, by być przy Nim. To scala nas jako małżeństwo i jako rodzinę.