Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Pewne struktury w Kościele obumierają. To jest w dużej części konsekwencja naszego życia kapłańsko-zakonnego. Druga strona medalu to jest pytanie o rolę świeckich w Kościele, bo to oni mogą zajmować wiele urzędów” – mówi br. Adam Zwierz, kapucyn, duszpasterz powołań.
Jarosław Kumor: Ilu przyjęliście postulantów w zeszłym roku?
Br. Adam Zwierz OFMCap: Pięciu z około trzydziestu chętnych.
Gdy patrzy brat rok do roku – tak czysto statystycznie – to jest dużo czy mało?
Do zeszłego roku za każdym razem to było plus minus siedem osób i to pomimo, że podnieśliśmy wymagania stawiane kandydatom. Teraz jest mniej i zapewne jest to już pokłosie większego progu wejścia.
To jak było wcześniej, a jak jest teraz pod względem wymagań?
Chcemy, by wspólnota, która rozpoczyna postulat, była gotowa do wejścia w formację. Rozpoznanie – kto się nadaje, kto się nie nadaje – chcemy mieć już za sobą. Wcześniej dużo czasu w ramach postulatu poświęcaliśmy na pracę z osobami, które nie powinny być przyjęte.
Kiedy na etapie przyjęcia ten poziom wymagań jest konkretny, to zostaje wspólnota ludzi, którzy mają wstępnie rozeznane powołanie, są gotowi do tego, żeby je podjąć, nie mają żadnych konkretnych przeciwwskazań.
A jakie przeciwwskazania pojawiają się najczęściej?
Niezdolność do życia.
Dziwnie brzmi.
Wiem (śmiech). Chodzi o mężczyzn rozbitych, którzy nie są w stanie podjąć żadnej drogi życiowej, zmieniają decyzję co kilka dni. Dużo osób ma problemy natury psychicznej, terapeutycznej. Orientacja homoseksualna też jest konkretnym przeciwwskazaniem.
Jedni pomyślą, że to głupie pytanie. Inni że jak najbardziej na miejscu. Dlaczego orientacja homoseksualna jest konkretnym przeciwwskazaniem?
Doświadczenie pokazuje, że my żyjemy cały czas razem, we wspólnocie, więc jeżeli ktoś ma taką orientację, nawet opanowaną terapeutycznie, duchowo, to i tak w momencie kryzysu będzie szedł w tę stronę. A bycie we wspólnocie jeszcze bardziej to wspomaga. Ta orientacja powoduje, że facet wchodzi w relację zależności z innymi na poziomie uzależnienia emocjonalnego i wspólnota się niszczy.
Czy ludzie, którym dziękujecie, idą do innych zakonów lub do seminariów diecezjalnych?
Warto podkreślić – my nie mówimy im: „Nie, do widzenia, szczęść Boże, idź sobie”, tylko staramy się ich ukierunkować. Ci, którzy potrzebują pomocy, terapii, otrzymują sprawdzone adresy. Staramy się nie zostawiać ich samych. A odpowiadając na pytanie – tak, spora część idzie do diecezji czy do innych zakonów.
Czy istnieje w ogóle coś takiego jak potrzeby i oczekiwania zakonu wobec liczby przyjętych?
Trzeba patrzeć na to szeroko. Historia pokazuje wahania w tej materii i na dziś nie ma dramatu, choć jesteśmy w dolnej granicy, ale dawniej, choćby 60 lat temu, było tak samo.
Geograficznie na dziś też jest ciekawie, bo wymieramy jako zakon w Europie Zachodniej, a rośniemy niesamowicie w Ameryce Południowej czy Indiach. I historycznie tak zawsze było – gdzieś umieraliśmy, gdzieś rośliśmy. Nie ma więc żadnego ciśnienia na to, że w Polsce musimy być potężni liczbowo. Ale jeżeli już jesteśmy, to musimy być na dobrym poziomie jakościowym, by ten charyzmat kapucyński realizować najlepiej jak się da.
OK, ale kapucyni to nie cały Kościół, a cały Kościół niewątpliwie boryka się z małą liczbą powołań. Co nam to mówi? Czy Kościół wymiera?
Pewne struktury w Kościele obumierają. To jest w dużej części konsekwencja naszego życia kapłańsko-zakonnego, które czasami jest zgorszeniem albo nie dorasta do pewnego poziomu i nie pociąga tylko odpycha.
Druga strona medalu to jest pytanie o rolę świeckich w Kościele. Wiele urzędów mogą zajmować świeccy. Mogą prowadzić ekonomię, mogą prowadzić duszpasterstwo i współpracować na tym polu z kapłanami.
To jest ciekawa wizja, ale kapłani, jak sądzę, takiej wizji się boją.
To chyba normalne, że się boimy. Od lat przecież to my kapłani prowadzimy szereg spraw np. parafialnych, nie dopuszczając świeckich do informacji, dlaczego coś się stało, dlaczego coś zostało kupione, dlaczego tyle kosztowało, kto to sfinansował.
Wydaje mi się, że więcej jest w tym naszego strachu i lęku jak nas ocenią niż jakichś sensownych podstaw. Boimy się odsłonić. Jeżeli ktoś przez wiele lat robił to samo, nikogo nie dopuszczając, to nie ma się co dziwić, że jemu jest trudno wyjść do parafian i powiedzieć: „Są pomysły takie i takie. Chciałbym posłuchać, co wy na to. Jestem jutro w kancelarii od 9.00 do 12.00. Przyjdźcie, porozmawiamy i coś razem ustalimy”.
Mimo wszystko myślę, że to jest ten kierunek. Ten tzw. brak powołań jest według mnie taką dobrą szansą na to, żeby życie parafialne, również pod kątem instytucjonalnym, tworzył nie tylko proboszcz i wikary, ale też świeccy.
Czyli patrzymy w przyszłość i widzimy, że świeccy będą przychodzić do parafii do pracy i nie będzie to tylko kościelny, organista i kucharka.
Ja myślę że tak. Mam doświadczenie parafii szwedzkich, gdzie byłem dwa lata i tam np. ekonomię prowadziła osoba świecka, która odciążała proboszcza niesamowicie.
To, o czym mówimy, jest chyba szansą dla kapłanów, żeby się lepiej rozwijali we własnej formacji lub np. jako ojcowie duchowi.
Pewnie tak, ale zobacz – tak naprawdę to jest bardziej pragnienie świeckich niż kapłanów. Świeckim łatwiej o takie podejście i próbę wsadzenia nas w takie myślenie, a nam się to na ogół wcale nie podoba. Trudno jest oddać świeckim pewien obszar odpowiedzialności i władzy – bycia “kimś”. I pozwolić sobie na bycie “kimś” tylko w tej sferze duchowej.
To może być trudne, choć w teorii brzmi świetnie. Kiedy byłem ekonomem w klasztorze, dużo myślałem o pieniądzach, kupę czasu temu poświęcałem i podobało mi się to. I tak ma na pewno wielu kapłanów.
Może się pojawić pogląd, że większa rola świeckich w Kościele to krok w stronę wyświęcania diakonów stałych lub w ogóle żonatych mężczyzn na kapłanów. Czy słusznie?
Tak zwany Synod Amazoński, o którym już być może zdążyliśmy nieco zapomnieć, stwierdził, że warto byłoby zastanowić się nad możliwością wyświęcania diakonów stałych, którzy są w małżeństwie. Ja nie znam sytuacji. To było hasło podniesione ze względu na stan rzeczywistości w Ameryce Południowej, a nie na całym świecie.
Znam natomiast kilku księży grekokatolików, którzy są posłuszni papieżowi, a mają żony i dzieci i oni sami mówią, że to jest bardzo ciężkie doświadczenie, bo trzeba znaleźć czas dla rodziny, dla dzieciaków. Ale z drugiej strony mówią też, że to jest bardzo dobre doświadczenie, bo rodzina to jest dla nich takie zwyczajnie ludzkie wsparcie.
Czyli brat jest za?
Ja bym się nie bał stawiania pytań i szukania odpowiedzi. Odczuwalny jest pewien przestrach, że skoro padło na synodzie pytanie, że może warto byłoby zastanowić się nad żonatymi prezbiterami, to Kościół już zamierza to wprowadzać. Nie ma jakichkolwiek podstaw, żeby tak twierdzić, ale warto pytać siebie, Pana Boga i rozeznawać.
Nie mówimy tu w końcu o jakichś kwestiach dogmatycznych. Zresztą katolicyzm często mi się kojarzy z takim konserwatyzmem, który mówi, że musi być tak i tak, i nie ma mowy o żadnych zmianach, a jest wiele kwestii w Kościele, które są pytaniem wartym zadania i rozeznania.