separateurCreated with Sketch.

„Boję się, że już nigdy nie będzie tak, jak było”. Z czym mierzą się kobiety wracające do pracy po urlopie macierzyńskim?

MACIERZYŃSKI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ewa Klag - 29.12.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Jeśli właśnie wracasz na rynek pracy po urlopie macierzyńskim, czerp z tego artykułu garściami. Kryją się za nim doświadczenia ośmiu bardzo mądrych kobiet, których ja wysłuchałam o kilka miesięcy za późno. Mam nadzieję, że w twoim przypadku będzie inaczej.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Kiedy wróciłam do pracy po urlopie wychowawczym, popełniłam chyba wszystkie możliwe błędy. Wychodząc z zawodowego „niebytu”, doświadczyłam kalejdoskopu emocji, które nie zawsze prowadziły do racjonalnych decyzji. Ale czy da się przez ten etap przebrnąć bezboleśnie?

Chyba nie, choć o jednym jestem przekonana. Lepiej uczyć się na błędach cudzych niż własnych. Właśnie dlatego poprosiłam kilka kobiet o to, by podzieliły się swoim doświadczeniem z tego trudnego okresu. 

Monika

Kobieta po urlopie macierzyńskim kipi niepewnością siebie i swoich kompetencji, pojawiają się również: ekscytacja, wyrzuty sumienia, a nawet żałoba.

– Uważam, że trzeba o tym mówić, bo żyjemy w jakimś idealnym świecie, w którym matki albo w głębokim cudzysłowie „siedzą” w domu, albo wracają do pracy i wszystko nagle samo się ogarnia – mówi psycholog Monika Chochla, znana szerszej społeczności z bloga „Chce mi się!”.

Monika od pięciu lat prowadzi własną działalność i nie bardzo można powiedzieć, że przeżyła w swoim macierzyństwie coś takiego, jak roczny „urlop” po porodzie dziecka. Ośmiodniowe, wyjazdowe szkolenie prowadziła już po miesiącu od narodzin pierworodnej. – Po roku nieobecności na samozatrudnieniu nie bardzo miałabym do czego wracać, bo przez ten czas wszyscy dotychczasowi klienci znaleźliby nowych współpracowników – tłumaczy Monika.

Jako mama dwójki bardzo dobrze rozumie mechanizmy, które rządzą kobietami powracającymi na rynek pracy po urlopie rodzicielskim. – Kobiety zajmujące się wychowaniem małego dziecka przez rok lub dwa często wracają do aktywności zawodowej z ogromną niepewnością siebie i mniejszą wiarą w swoje kompetencje. Może im się wydawać, że nie potrafią już rozmawiać z dorosłymi na ich poziomie i że przez długą rozłąkę z miejscem pracy zdążyły już wszystko pozapominać. A świat nie pomaga przypinaniem łatki „500+” – mówi psycholożka.

Ekspertka wymienia również trzy istotne grupy emocji, które budzą się w kobiecie w związku z nową sytuacją. – Z jednej strony pojawia się ekscytacja, że wreszcie coś zmieni się w tej codzienności złożonej z bardzo powtarzalnych czynności. Na drugim biegunie są wyrzuty sumienia i poczucie winy albo wstyd, że może to nie jest dobry pomysł, żeby zostawiać dziecko. Że matka „powinna” być ze swoim maluchem przez trzy pierwsze lata życia. Budzi się jednocześnie coś na kształt żałoby lub tęsknoty, że niby wracasz, ale to już nigdy nie będzie to samo. Że już nie będziesz mogła bez wyrzutów zostawać na nadgodziny, jeździć w delegacje czy uczestniczyć w imprezach firmowych. Te emocje to mieszanka wybuchowa – mówi. – Przeżywałam je wszystkie zarówno z pierwszym, jak i drugim dzieckiem i do dzisiaj jest tak, że kiedy mam mniej efektywny dzień w pracy, z miejsca pojawia się w mojej głowie myśl, że może zamiast wysyłać dzieci do przedszkola po to, żebym ja sobie „przebimbała”, to powinnam z nimi być.

Justyna*

Boję się rozmowy z klientem po roku, w którym komunikowałam się wyłącznie w języku „a gu gu”.

Justyna za dwa miesiące znowu wróci do pracy. Znowu, bo powoli dobiega końca jej drugi w życiu urlop macierzyński. Za pierwszym razem wracała do pracy na stanowisku asystenta projektanta konstrukcji, gdzie była zatrudniona jeszcze przed zajściem w ciążę. Tym razem rozpocznie nowy rozdział, w którym przebranżawia się na programistkę w języku C++. To dość spektakularne osiągnięcie, biorąc pod uwagę fakt, że przez minione dziesięć miesięcy zajmowała się niemowlakiem i trzylatką przez około jedenaście godzin dziennie zupełnie sama. Nawet w rozmowie, którą prowadzimy, jej synek gra pierwsze skrzypce, a około godziny 14.00 z przedszkola wróci trzyletnia córka. Mąż, kierownik robót budowlanych, często pracuje w dużym oddaleniu od miejsca zamieszkania, stąd na jego wsparcie w opiece Justyna może liczyć dopiero wieczorem.

Chce wrócić do pracy, bo bez rozwoju zawodowego nie czuje się spełniona. Jest w niej ogromna radość na myśl o nowych wyzwaniach. Marzy o kilku godzinach w ciągu dnia, w których będzie mogła zrobić coś innego niż zajmowanie się dziećmi. Powrót dyktują jednocześnie czynniki ekonomiczne, a wśród nich choćby budowa domu poza miastem, a także fakt, że kilkuletnia przerwa w wykonywaniu jej zawodu może utrudnić start na rynku pracy w przyszłości. – Technologie zmieniają się w szybkim tempie i te wykorzystywane dzisiaj, za rok mogą być już zupełnie nieaktualne – tłumaczy Justyna. Mimo to budzą się w niej wątpliwości. Czy pierwszych trzech lat życia dziecka nie powinna spędzić z nim w domu? Przecież tego czasu nikt im już nie zwróci. Jak roczny synek będzie czuł się w żłobku? Czy nie zrobią mu tam krzywdy? Czy poradzi sobie z nową rzeczywistością, w której trzeba komunikować się w języku dorosłych, także w dawno nieszlifowanym angielskim? – Boję się rozmowy z klientem po roku, w którym komunikowałam się wyłącznie w języku „a gu gu” – mówi Justyna.

Jako mama dwójki już wie, że musi mieć plan „B” na wypadek choroby lub innych nieoczekiwanych wydarzeń. Czytała przecież u Pana Tabletki, że – jak mówią statystyki – małe dzieci przechodzą od dziesięciu do dwunastu infekcji rocznie, z czego większość z nich przypada na okres jesienno-zimowy. Jest więc przygotowana na to, że i tym razem czekają ich mniej więcej dwie choroby w miesiącu. Opcje na zaopiekowanie planu „B” są dwie. Jedną z nich jest pomoc teściowej, która przyjeżdża z daleka, a więc wymaga zapewnienia noclegu. Druga możliwość to przejście na pracę zdalną i wyjazd do rodziców poza miasto, którzy przejmą w tym czasie opiekę nad dziećmi. Logistyka na najwyższym poziomie, ale Justynę nakręca do działania fakt, że dostała pracę, którą wymodliła.

– Przed różnymi trudnymi decyzjami i egzaminami staram się pomodlić. Nawet krótko mówię Bogu o tym, że chciałabym to i to, ale niech się stanie Jego wola. I tak też było z tą nową pracą. Przed każdym etapem rekrutacji modliłam się, że jeśli to ma być dla mnie, to niech się uda. I zaproponowali mi pracę, choć na początku mówili, że nie mogą poczekać na mnie pięć miesięcy – opowiada dziewczyna. – Zmieniam tę pracę i branżę z myślą o tym, że właśnie dzięki możliwościom, które oferuje zawód programisty, takim jak praca zdalna czy etaty dzielone, będę mogła w przyszłości spędzać z moją rodziną więcej czasu, aniżeli byłoby to możliwe, gdybym postawiła na poprzednie zatrudnienie. Mam więc w sobie wiarę, że te wszystkie decyzje, które teraz podejmuję, pozwolą mi znaleźć balans, czuć się spełnioną jako mama, a jednocześnie mieć do czego wracać, gdy dzieci będą starsze.

Aneta

Czarne scenariusze często są jedynie w naszej głowie.

Zanim wróciła na etat, przebranżowiła się, by przez trzy lata urlopu wychowawczego nie czuć się zupełnie bezproduktywną. W tym czasie napisała i wydała kilka książek, część z nich to literatura dziecięca. W końcu jednak przyszedł czas, w którym mogła albo definitywnie rozstać się z dotychczasowym miejscem pracy, albo wrócić. Wybrała tę drugą opcję.

Podejmując zatrudnienie, bała się scenariusza, w którym dziecko rozpoczynające przygodę z przedszkolem non stop choruje i negatywnego podejścia pracodawcy do potrzeby podjęcia opieki z tego powodu. Czuła lęk przed adaptacją malucha do nowej placówki. Obawiała się rozłąki z córką, z którą dotąd były nierozłączne. Martwiła się o męczące dojazdy, które z powodu przeprowadzki wydłużyły się do półtorej godziny. Oraz o to, że zwyczajnie sobie nie poradzi. – Przed powrotem do pracy na etat było we mnie mnóstwo wątpliwości, ale gdy praca znowu stała się moją rzeczywistością, okazało się, że strach ma wielkie oczy – podsumowuje Aneta po czterech miesiącach pracy na etacie. – Czarne scenariusze często są jedynie w naszej głowie.

Kasia

To mój drugi powrót do pracy. Pierwszy raz wracałam po stracie.

Dwa lata temu podczas porodu straciła syna. Po porodzie przysługiwał jej tak zwany skrócony urlop macierzyński. – W pracy, do której wracałam, byłam przed zajściem w ciążę bardzo krótko. Nie zdążyłam się wdrożyć, poznać ludzi. Nie wiedziałam, w jaki sposób przyjmą mnie po długiej nieobecności. Bałam się etykiety: „Przyszła do pracy wyłącznie po świadczenia”, bo naprawdę nie planowałam wtedy zajścia w ciążę – opowiada Kasia.

Dlatego po nieoczekiwanym powrocie do pracy nie wiedziała, czego się spodziewać. – Kolosalne znaczenie w tamtym czasie miało dla mnie wsparcie ze strony pracodawczyni, która z dużą empatią i zrozumieniem podeszła do tematu. Informacja, że mogę wrócić, kiedy chcę, bez naciskania na szybki powrót, była dla mnie niezwykle pomocna – mówi Kasia. – Bałam się oceny ze strony współpracowników, bo wracałam do miejsca, którego nie zdążyłam poznać, z nowym, trudnym do udźwignięcia bagażem. Ale kadra okazała się mocno wspierająca. Pytań o synka się nie bałam. Wiedziałam już, jak sobie z nimi radzić, że nie muszę się wstydzić swoich emocjonalnych reakcji czy ich braku.

Dzisiaj Kasia znowu przebywa na urlopie macierzyńskim. Po urodzeniu drugiego syna miała plan powrotu do pracy na pół etatu, po sześciu miesiącach urlopu macierzyńskiego. – To rozwiązanie wydawało nam się sensowne, bo moglibyśmy z mężem poukładać opiekę nad małym w ten sposób, że do żłobka zacząłby chodzić dopiero, gdy skończy półtora roku. Mój urlop wydłużyłby się adekwatnie do tego czasu – opowiada dziewczyna. – Okazało się jednak, że gdyby wydarzyło się coś nieoczekiwanego, co odebrałoby mi możliwość aktywności zawodowej, jakiś wypadek lub choroba (a życie dobitnie udowodniło nam, że plany nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością), to świadczenia naliczane byłyby z wynagrodzenia za pół etatu. Z powodu kredytu na mieszkanie nie mogliśmy pozwolić sobie na podobne ograniczenia w budżecie. Mój urlop macierzyński dobiega więc końca za około trzy miesiące. Wybraliśmy już z mężem żłobek, w którym możliwa jest adaptacja z rodzicem, bo chcemy wprowadzić syna w nową rzeczywistość w miarę łagodnie. Ale czy adaptacja się powiedzie i czy poradzimy sobie z pogodzeniem pracy i opieki, jeśli mały z powodu choroby nie będzie mógł pójść do placówki? Czas pokaże.

Basia*

Wyobrażenie powrotu do pracy jest atrakcyjne o tyle, że w tych trudniejszych dniach mogłabym do „przetrwałam” dodać „zarobiłam”.

Jest na urlopie trzeci rok z rzędu, bo kiedy pierwszy synek skończył półtora roku, szczęśliwie zaszła w kolejną ciążę. Czuje się spełniona w nowej roli. Lubi towarzystwo swoich dzieci, lubi patrzeć, jak się rozwijają, a przede wszystkim docenia, że może mieć bezpośredni i całościowy wpływ na ich wychowanie. Mimo to zewnętrzne "głosy rozsądku" wiedzą lepiej, jak poukładać jej życie: „Chcesz tak zostać w tych pieluchach?”, „Jak potem wrócisz do pracy? Nikt cię nie przyjmie, bo będą myśleć, że nie chcesz pracować”, „Firma wiecznie nie będzie na ciebie czekać”, „Zanim będziecie mieli kolejne dziecko, trzeba wrócić do pracy, żeby chociaż wyrównać poziom zarobków”, „Zanim kolejne, musisz się tam pokazać, żeby nie mieć kilkuletniej przerwy”.

Wystarczyło kilka podobnych komentarzy, by w głowie pojawiła się myśl: „jestem społecznym i zawodowym zerem”. Warto wspomnieć, że Basia jest inżynierem i zna trzy języki obce na poziomie C1. Albo – że spełniając swoje życiowe marzenie – w ciągu trzech lat pokonała kilka pieszych szlaków o łącznej długości czterech tysięcy kilometrów. A może jeszcze to, że zanim została mamą, obejmowała dobrze płatne, samodzielne stanowisko, pozwalające na używanie dwóch języków obcych na co dzień.

Dzisiaj, kiedy córeczka kończy sześć miesięcy, o powrocie do pracy myśli ze szczerym lękiem. Nie dlatego, że boi się pracy, ale dlatego, że nie ma pojęcia, jakie decyzje podejmować, żeby działać z największą korzyścią dla wszystkich członków swojej rodziny. Chciałaby także z córką zostać do ukończenia trzeciego roku życia, ale to wydłuży jej nieaktywność do ponad sześciu lat. Chciałaby zorganizować się na tyle, żeby pracować dorywczo z domu, jednak podejmowane próby kończą się zwykle chorobą któregoś z maluszków lub innym, nieoczekiwanym scenariuszem. Chciałaby zdjąć z męża odrobinę odpowiedzialności za wspólne finanse. Chciałaby codziennie organizować dzieciom najbardziej wyszukane pomoce w stylu Montessori – jak połowa matek świata, które widzi w internecie – a czasem nie zdąży zrobić obiadu, chociaż przecież "siedzi w domu". Wieczorem pyta samą siebie: "Co osiągnęłaś tego dnia?", ale nie pamięta, żeby siedziała choć przez chwilę. Przetrwała – bywają dni, że i to wystarcza.

– Wyobrażenie powrotu do pracy jest atrakcyjne o tyle, że w tych trudniejszych dniach mogłabym do „przetrwałam” dodać „zarobiłam”. Straciwszy poczucie sprawczości, obawiam się, na ile i czy w ogóle będę w stanie zorganizować nasze życie rodzinne i moje własne życie zawodowe. Boję się też, że już nigdy nie będzie tak, jak było. I chociaż wiem, że żadne wcześniejsze doświadczenia nie nauczyły mnie takiej samodyscypliny, organizacji i odporności na stres, co ostatnie dwa i pół roku macierzyństwa, to mam wrażenie, że przez to społecznie powszechne i także we mnie zakorzenione rozumienie „sukcesu” zupełnie zgubiłam pewność siebie – podsumowuje Basia.  

Karolina

Rozważałam pozostanie w domu. Trochę szkoda byłoby mi jednak pozostać osobą... tak naprawdę bez zawodu.

Po urodzeniu starszego syna dopiero zaczynała pracę. Kończyła staż lekarski – ostatnie dwa miesiące. Wówczas dzieckiem zajmowała się babcia, która dojeżdżała. – Rozważałam pozostanie w domu, ale trochę szkoda byłoby mi jednak pozostać osobą... tak naprawdę bez zawodu. Bo co może robić lekarz bez specjalizacji i bez doświadczenia zawodowego po kilkuletniej przerwie w pracy? – wyjaśnia Karolina. Dlatego kiedy mały skończył dwa lata, zaczęła rezydenturę. – Samodzielne przyjmowanie pacjentów to przełom w życiu każdego lekarza i ogromne poczucie odpowiedzialności – mówi. – A ponieważ jestem osobą skrupulatną, nieraz zostawałam po godzinach, by na przykład uzupełniać dokumentację medyczną. Bardzo też przejmowałam się każdym pacjentem, nie potrafiłam zostawić swojej pracy i nawet w domu analizowałam podjęte decyzje.

Początkowo Karolina i jej mąż, który również jest lekarzem, zdecydowali się na zatrudnienie znajomej opiekunki. Po jej rezygnacji, nie mając zaufania do zupełnie obcych kandydatek na nianię, zdecydowali o posłaniu chłopca do przedszkola. – To było w miarę dobre rozwiązanie, nie licząc dni, w których kończyłam pracę około godziny 19.00, bo przez cały dzień nie widziałam się z synem i tych, w których razem z mężem zaczynaliśmy o 7.15 – bo przedszkole było otwarte od 7.00. Dochodził więc stres związany z nieuniknionymi spóźnieniami do pracy – podsumowuje Karolina.

Po niecałych dwóch latach pracy urodziła młodszego syna. – W zasadzie, pomimo skończonych 32 lat, wciąż jestem na początku mojej zawodowej ścieżki – mówi. –Jednocześnie podczas mojego urlopu macierzyńskiego wydarzył się cały covidowy przewrót w medycynie, zmieniły się realia pracy, wprowadzono e-skierowania i e-recepty oraz mnóstwo innych przepisów. Nie jest to może wiedza stricte medyczna, ale z pewnością niełatwo mi będzie wrócić na swoje stanowisko i ogarnąć właśnie te techniczno-organizacyjne aspekty. Pandemia zresztą przeważyła szalę na stronę decyzji o przedłużeniu urlopu wychowawczego. Te wszystkie zmiany, cała dziwna atmosfera wokół lekarzy – najpierw oklaskiwanych, potem wygwizdywanych – i przedłużenie czasu pracy w mojej przychodni sprawiły, że nie zdecydowałam się na powrót.

Gosia

Lubię robić coś swojego, to nakręca mnie w macierzyństwie.

Mówi o sobie, że jest pracoholiczką. Jej praca wiąże się z pisaniem, czytaniem i myśleniem, a wszystko odbywa się w domu, dlatego zarówno po narodzinach pierwszej, drugiej jak i trzeciej córki nie miała długiej przerwy. Po ostatnim porodzie już w szpitalu czytała książkę do recenzji, którą opublikowała zaraz po powrocie. Dzisiaj jej najmłodsza córeczka ma osiem miesięcy.

– Od razu nie musiałam oddawać moich pociech pod inne skrzydła. U mnie odbywało się to stopniowo. Najpierw pracowałam tylko wtedy, gdy moje córki spały, a na szczęście wszystkie trzy były egzemplarzami lubiącymi się długo zdrzemnąć w ciągu dnia. Potem przychodziła do mnie na parę godzin teściowa, więc kiedy tylko córki tego potrzebowały, karmiłam je piersią i nie czułam, że się z nimi rozstaję. Później woziłam dziewczyny na parę godzin do babci, w następnej kolejności do przedszkola i dopiero wtedy zaczęłam za nimi tęsknić. Ale wszystko odbywało się stopniowo i małymi krokami, więc z czasem przyzwyczailiśmy się do tych zmian – komentuje Gosia. – Na pewno sporo stresu kosztowała mnie perspektywa, że muszę wyrobić się z zadaniami w czasie, kiedy dziecko śpi. Ale później jakoś to sobie poukładałam i parę rzeczy odpuściłam. Dodatkowo zawsze mogę liczyć na wspierającego męża, który rozumie, że czasami potrzebuję nadrobić jakieś zadania i po swojej pracy przejmuje opiekę nad dziewczynkami. Często też dokańczam teksty wieczorami.

Gosia prowadzi własną działalność, dlatego najbardziej boi się, że z powodu ograniczonych możliwości czasowych straci swoich stałych klientów. – Ale jak mówi Don Draper z serialu "Mad Man": "W momencie kiedy zyskujesz klienta, powoli go tracisz" – bo przecież żadna współpraca nie trwa wiecznie. Wytłumaczyłam więc sobie, że niezależnie od tego, ile mam czasu, klient może zrezygnować – mówi.

Z drugiej strony obawia się, że skupiając się na życiu zawodowym, traci uważność na potrzeby swoich córek. – Cały czas pojawiają się wyrzuty, że mogłabym poświęcać im więcej uwagi. Ale z drugiej strony lubię mieć coś swojego i robić coś swojego, to napędza mnie też w macierzyństwie – dodaje Gosia. – Dzięki swojej pracy wspieram również finansowo budżet domowy i gdyby mężowi coś się stało, to jakoś sobie poradzę.

Ania

Z powodu zajścia w ciążę pracodawca nie przedłużył ze mną umowy, dlatego najbardziej stresowało mnie poszukiwanie nowej pracy.

Córkę zapisali z mężem do żłobka tuż po otrzymaniu numeru PESEL, bo z oczywistych pobudek ekonomicznych zależało im na miejscu w żłobku samorządowym. – Miałam całe dwanaście miesięcy, żeby z tym tematem się oswoić – mówi Ania. – Mimo że bardzo lubię towarzystwo swojego dziecka, to jednak opcja powrotu do pracy i zarabiania pieniędzy na nasze rodzinne cele, takie jak mieszkanie lub dom, są ponad to. W tej kwestii nie możemy z mężem liczyć na wsparcie rodziny, a jak każdy, chcielibyśmy wreszcie mieć na świecie swój własny kąt. Poza tym, z racji tego, że sama pracowałam w żłobku, nie obawiałam się zostawić swojej pociechy w placówce. Oczywiście pojawiały się wątpliwości, ale starałam się je racjonalizować. W czasie adaptacji postawiłam na zaufanie do kadry i jestem przekonana, że dzięki temu zarówno mnie, jak i córce było łatwiej. Uśmiech i pozytywna energia przy rozstaniu to połowa sukcesu – mówi Ania.

Ponieważ poprzedni pracodawca z powodu zajścia w ciążę nie przedłużył z nią umowy, najbardziej stresowało ją poszukiwanie nowej pracy. – Dość późno się za to zabrałam, bo miesiąc przed zakończeniem macierzyńskiego. Ale ponieważ poszukiwanie pracy jest równie ciężką pracą, co etat, bardzo trudno zmieścić to w czasie opieki nad niemowlakiem. Wszystko udało się jednak zorganizować tak, że koniec urlopu macierzyńskiego i start mojej nowej pracy dzielą zaledwie dwa tygodnie – tłumaczy dziewczyna.

Podczas rozmów o pracę mierzyła się z niepewnością. – Zastanawiałam się, co pomyśli pracodawca, który zobaczy w CV roczną dziurę. Raczej nie da się tego wytłumaczyć lotem na Marsa – dodaje Ania. – Informacja o dziecku z miejsca rodziła pytania dotyczące mojej dyspozycyjności. Dostałam jednak pracę w korporacji na satysfakcjonujących warunkach, którą właśnie rozpoczynam.

Dlaczego mama wracająca na rynek pracy jest kłębkiem nerwów?

Powrotowi na rynek pracy po urlopie macierzyńskim często towarzyszą napięcia w relacjach pomiędzy domownikami. – Po pierwsze, warto zastanowić się nad przyczyną tych napięć, przeanalizować, z czego to się bierze – mówi psycholog Monika Chochla. – Był jakiś system, który wypracowywało się w rodzinie przez rok lub dwa. Mama, która zajmowała się w tym czasie dzieckiem lub dziećmi, często brała na siebie również wiele domowych obowiązków. I teraz nagle to wszystko ulega diametralnej zmianie. Dziecko idzie do placówki albo opiekę nad nim przejmuje niania. Mężczyzna musi oswoić się z myślą, że już nie tylko on pracuje, dlatego obowiązki domowe trzeba podzielić w związku po równo. Kobieta rozpoczyna nową pracę lub wraca do pracy, w której zastanie wiele nowości: nowych ludzi, nowe obowiązki, nowe zasady, nowych przełożonych, nowe metodologie pracy czy narzędzia. To wszystko w każdym z domowników budzi silne emocje, często stres, co rzutuje na relacje.

Już samo przyjęcie perspektywy, że tak po prostu jest i trudno z tym walczyć, przynosi ulgę. – Trzeba dać sobie przyzwolenie, że tak będzie – tłumaczy psycholożka. – Powrót do aktywności zawodowej to zmiana, która – jak każda zmiana – budzi emocje. W jaki sposób można się na nią przygotować?

Monika Chochla wymienia pięć ważnych obszarów:

    *Na prośbę bohaterek imiona zostały zmienione.

    Newsletter

    Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.