Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Do kin wchodzi film Johnny. Opowiada o ks. Janie Kaczkowskim i jego przyjaźni z Patrykiem Galewskim. Z reżyserem Danielem Jaroszkiem rozmawiamy o pracy nad obrazem i o tym, co mu dała wizyta w puckim hospicjum.
Jolanta Tokarczyk: Jaką miał pan filmową wizję projektu o polskim duchownym?
Daniel Jaroszek*: Jako osoba wierząca i znająca dorobek księdza Jana Kaczkowskiego, chciałem nakręcić film o człowieku, który pociągnie za sobą młodych. Chciałem zrealizować film tak, by przemówił do młodego widza. Nawet tego niezainteresowanego sylwetkami ludzi Kościoła, a wprost przeciwnie – zainteresowanego apostazją.
Reżyser filmu Johnny: Zobaczyłem księdza na miarę XXI wieku
Jakim człowiekiem był ksiądz Jan? Jaką postać zobaczył pan po przeczytaniu scenariusza?
Zobaczyłem księdza na miarę XXI wieku. Takiego, z którym sam chciałbym się spotkać. Indywidualistę o otwartym umyśle, który mówi językiem inteligenta. A jednocześnie potrafi nawiązać kontakt z człowiekiem prostym, jakim jest Patryk Galewski. Te cechy najbardziej mnie urzekły już na etapie czytania scenariusza. I – jak chyba cała Polska – śledziłem ostatnie wydarzenia z życia księdza Jana. Kibicowałem, aby jego historia zakończyła się happy endem.
Zainteresował się pan bardziej księdzem Janem?
Wtedy jeszcze nie czytałem książek, które napisał. Sięgnąłem po nie podczas pracy przy filmie. Zarówno mnie, jak i innym członkom ekipy filmowej bardzo dużo dała ta lektura. Mieliśmy te same przemyślenia. Ksiądz Jan był niezwykłą postacią. Nie tylko jako duchowny, ale także, a może przede wszystkim, jako myśliciel, filozof. A przy tym mówiący zrozumiałym językiem, dążącym prosto do celu. Te cechy sprawiają, że wielu widzów oglądając film zapomina, że jest to opowieść o duchownym.
Daniel Jaroszek o filmie Johnny
Czy na etapie prac przygotowawczych albo później, przy filmie, pracowały osoby z otoczenia księdza Kaczkowskiego?
Scenariusz napisał Maciej Kraszewski, bliski znajomy księdza Jana. W pracach przygotowawczych pomagała też rodzina i przyjaciele. Także współpracownicy duchownego oraz Patryk Galewski, wychowanek księdza. Przeprowadziłem z nimi wiele rozmów, przeglądałem archiwa i materiały dostępne w sieci, żeby bliżej poznać bohatera.
Jeździł też pan do Pucka.
Tak, wyjazdy do hospicjum były dla mnie bardzo ważne. To były niezwykłe spotkania i rozmowy, zwłaszcza z Anną Labudą, współpracowniczką księdza Jana i kontynuatorką jego dzieła. Także z ludźmi, którzy pracują w hospicjum. Pomogły mi one zbudować filmową postać księdza Kaczkowskiego i w znaczący sposób wpłynęły na kształt filmu. Wiele scen, które później zostały zapisane w scenariuszu, były pochodną tych rozmów. Zależało nam na tym, aby film był jak najbliższy prawdzie, oczywiście o ile w czasie niecałych dwóch godzin projekcji można przekazać prawdę o tak niezwykłym człowieku.
„Synowie” księdza Kaczkowskiego
Kim jest Patryk Galewski?
Patryk wywodzi się z marginesu społecznego. Dorastał w patologicznym środowisku i był totalnie pogubiony. Popadał w konflikty z prawem. Kradł, trafiał do poprawczaków, a potem do aresztów. Był chłopakiem bez perspektyw, uzależnionym od twardych narkotyków. W ramach prac społecznych został skierowany do puckiego hospicjum i tam zaczęła się przygoda, która odmieniła jego życie.
Takich „Patryków” w życiu ks. Kaczkowskiego było kilku.
Nazywał ich „synkami”, ponieważ – jak często powtarzał – nigdy nie spełni jednego ze swoich marzeń – nie zostanie ojcem. Miał jednak niezwykłą umiejętność wyszukiwania chłopaków z marginesu. Dawał im szansę. Jeden z jego podopiecznych został księdzem. Drugi, wcześniej diler narkotykowy, obecnie jest dilerem Audi na Wybrzeżu. Z przemianami w życiu tych chłopaków wiążą się niezwykłe historie. Nie mówiło się o nich tak dużo, jak o zbieraniu funduszy na hospicjum. To są również namacalne świadectwa działań księdza Jana. W filmie opowiedzieliśmy tylko o jednym z nich.
Johnny – film o dobrym odchodzeniu
Co panu dał kontakt z księdzem Kaczkowskim?
Jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, większość ludzi nie chce nic wiedzieć o hospicjach. Boimy się, ponieważ odwiedzanie takich ośrodków uświadamia nam naszą śmiertelność. A my wolimy nosić w sobie obraz nieśmiertelności. Z tego powodu tak ważne było nakręcenie tego filmu.
Co się dzieje, kiedy człowiek trafia do hospicjum?
Styka się ze śmiercią. Pierwszym odruchem jest przerażenie. Śmierć jest tym elementem naszej egzystencji, o którym wolimy nie myśleć. Ja również po pierwszej wizycie w hospicjum nie byłem pewny, czy dam radę nakręcić ten film. Bałem się tego doświadczenia, byłem przerażony.
Co pana przekonało?
Przeczytałem książki księdza Jana. Dzięki nim zacząłem w pewien sposób oswajać się ze śmiercią. Znalazłem w nich spokój. Uświadomiłem sobie, że śmierć jest nieuchronną częścią naszej egzystencji. Czeka nas wszystkich. Nieczęsto o tym mówię, ale jedna z bliskich mi osób zmaga się z rakiem trzustki. Jeszcze rok temu nie byłbym w stanie z nią rozmawiać w taki sposób, jak teraz.
Tego uczył ksiądz Kaczkowski.
Mam świadomość, że nie wszystkie ważne słowa udało się zawrzeć w niespełna dwugodzinnym filmie. Wierzę jednak, że po jego obejrzeniu widzowie sięgną po książki księdza Jana. Będą „głodni” tej wiedzy. Te książki uczyły przede wszystkim tego, jak pięknie żyć. I o tym nakręciliśmy film. Johnny nie jest obrazem o umieraniu, ale o życiu oraz o dobrym odchodzeniu.