separateurCreated with Sketch.

Jak nauczać z miłością i dyscypliną [notatki do Reguły Św. Benedykta]

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Paweł Milcarek - 13.09.24
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Skuteczne nauczanie wymaga równowagi między surowością a łagodnością. Święty Benedykt pokazuje, jak przewodzić innym, dostosowując swoje metody do różnych charakterów.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

W swoim nauczaniu opat powinien zawsze stosować się do wskazówki Apostoła, mówiącego: Upominaj, proś i gań. Znaczy to, że stosując postępowanie do okoliczności, niech przeplata pochwały groźbami, niech raz okazuje surowość nauczyciela, raz znowu dobroć ojca. A więc powinien surowiej upominać niekarnych i niespokojnych, posłusznych zaś, łagodnych i cierpliwych prosić, aby postępowali w dobrym. Zalecamy mu, aby niedbałych i buntowników ganił i karał. Niech nie zamyka oczu na grzechy błądzących, lecz skoro tylko zaczną się pokazywać, niech je, jak może, doszczętnie wykorzenia, pamiętając o losie Helego, kapłana w Silo. Zacniejszych i pojętniejszych niech upomina przez jedną czy drugą ustną naganę, natomiast złych, upartych, pysznych i nieposłusznych niech poskramia rózgą lub innymi cielesnymi karami, gdy tylko zaczną grzeszyć. Niech wie, co napisano: Głupiego nie poprawisz słowami, a gdzie indziej: Uderz syna swego rózgą, a wybawisz jego duszę od śmierci.

Rozdział 2, 23-29*

Dostosowanie nauki do charakteru poszczególnych osób

Reguła objaśnia dalej zadanie nauczycielskie opata – co przecież nadal wynika z nauczycielskiej natury każdego ojcostwa – i po swojemu naświetla także to, które nie realizuje się w klasztorze. Jako podstawę opackiej „dydaktyki” poleca święty Ojciec Benedykt „formułę apostolską”, czyli zalecenie podane przez świętego Pawła Tymoteuszowi: przekonywaj, proś, gań.

Oto kolejny przykład wysokich wymagań stawianych opatowi: nie może on, nie powinien po prostu iść za swoim temperamentem, ulubionym „sposobem bycia” – musi dostosowywać się do potrzeby. Skąd bierze się zróżnicowanie potrzeb? Zbierając to, co tu powiedziano, można by odpowiedzieć: czas, okoliczności – i różne charaktery osób. W objaśnieniu wyzwania akcent położono na tym ostatnim: opat musi zmieniać ton swego nauczania w zależności od tego, do kogo je adresuje.

Czy nie jest to podstawowa zasada takiego nauczania, które chce być i dialogiem łączącym dwie osoby? Jednak Reguła mówi o takim dialogu wychowawczym, który reaguje na poziom relacji zaproponowany w charakterze ucznia. Dlatego wychowawca według Reguły nie może sobie pewnego dnia powiedzieć, ze będzie się komunikował np. jedynie na poziomie quasi-akademickiego dyskursu lub niezmordowanego odpowiadania na dziecięce „a dlaczego?”. Biada klasztorowi – a także każdej wspólnocie – gdzie ojciec-nauczyciel postanowiłby „nie zniżać się” do poziomu mniej intelektualnego niż uczone argumenty i tłumaczenia. Biada też takiej wspólnocie, w której postanowiłby on – np. pod wpływem jakiegoś pesymizmu antropologicznego – ograniczyć się do emitowania komend i grożenia anatemami. Jedno i drugie nie jest po ojcowsku, nie jest po Bożemu.

Łagodność i gniew miłosierdzia

Ucząc innych, musi nauczyć się czym prędzej „łączyć surowość z łagodnością”. Powinien – jeden i ten sam człowiek – pobłyskiwać to jako „wymagający mistrz”, to jako „łagodny ojciec”. Czy jest to jedynie polecana dziś „sztuka komunikacji”, umiejętność podawania rozmówcom oszałamiających „koktajli” komunikacyjnych złożonych z ustawionych w różnych proporcjach „blacków” i „white’ów”, łajań i pochwał? Jest i coś z tego, jednak samo w sobie byłoby to zbyt płytką sztuczką, żeby uzyskiwać coś więcej niż manipulatorskie „sterowanie ludźmi” według najświeższej psychologii. W istocie chodzi tu o nieustanne sięganie do Pełni Boga, gdzie nie ma osobno tego, co my na ziemi nazywamy łagodnością, i tego, co nazywamy gniewem; miłosierdzia – bez sprawiedliwości; łaski – bez misji; szczęścia – bez obowiązku. To prawda, że już w naszym ziemskim, ludzkim pryzmacie ta pełnia staje się tęczą, w której różne tony stoją jakby obok siebie – jednak wciąż interferują, nie są wartościami konkurencyjnymi.

Sprawiedliwość wobec różnorodności

Reguła nie daje nam w jednym miejscu jakiegoś „traktatu o charakterach” – jedynie krótko wspomniano tu charakterystyczne „typy” osobowości, na które opat musi reagować odmiennie, żeby do nich skutecznie docierać. Mamy więc „niekarnych i niespokojnych” – których trzeba „karcić bardziej surowo”; „posłusznych, łagodnych i cierpliwych” – których należy „nakłaniać usilnie”; w końcu i „niedbałych i lekceważących” – których opat ma „ganić i karać”.

Komentarze do Reguły, pisane z zasady przez opatów mających już doświadczenie stosowania tych poleceń, obfitują w portrety charakterologiczne ożywiające tę dość suchą typologię Benedyktową. Każdego uważnego czytelnika powinno zastanowić to, że w swym krótkim poleceniu Święty Ojciec nie ograniczył się do jakiegoś odróżnienia binarnego (które mamy np. w zdaniu 24, w sensie „albo, albo”), lecz obok jednego charakteru, który odruchowo kwalifikujemy jako pozytywny, postawił dwa różne, które od razu widzimy jako trudne. Prowadzi to do pytania, czym różnią się te dwa trudne charaktery – i będzie to z pewnością rozmaicie interpretowane. Na przykład tak, że „niekarni i niespokojni” to pewna przeciętna charakteru ludzkiego – powiedzmy raczej: dziecięcego – jeszcze nietkniętego regularną pracą formacyjną; a „niedbali i lekceważący” – to marka tych, którzy obwarowali swoją prywatność za pomocą sztuczek – pozbywania się obowiązków i niewypełniania poleceń.

Ojcowskie prowadzenie - łączenie surowości z łagodnością

Dodałbym, że wcale nie jest pewne, czy odruchowo traktowani przez wszystkich pochwalnie owi „posłuszni, łagodni i cierpliwi” są rzeczywiście zawsze na drodze doskonałości – z Reguły wynika tylko, że trochę łatwiej pobudzać ich do „postępowania w dobrym”. Jednak chyba opat powinien baczyć, czy przypadkiem wrażenie łatwości, jakie wokół siebie rozsiewają, nie jest tylko rzeczywistością oportunizmu, w której sercu jest może nie doskonałość, lecz „intymny mały świat” osobistego komfortu „prymusa”.

Reguła każe „wyrywać z korzeniami” te grzechy, które opat dostrzeże jako kiełkujące w „błądzących braciach”. Nie powinno nas dziwić czy gorszyć to apodyktyczne polecenie: przecież świat – także zakonny – gnije najczęściej z powodu milczenia i kompromisu zawieranego dla spokoju, przez przełożonych chcących „jakoś przeżyć” swoją kadencję lub urządzić sobie na resztę życia układ, w którym różni dwuznaczni oryginałowie mijają się na korytarzach klasztoru zbyt rozległego, rozedrganego i otwartego, by zobaczyć tam człowieka.

Głupiego słowa nie naprawią

Zacytowane słowa Pisma: „Głupiego słowa nie naprawią” zapewne świszczą rózgami, których u benedyktynów używało się jako środka dyscyplinującego tak samo jak w całym świecie zakonów i w ogóle w ówczesnym świecie. Dzisiaj kulimy się nie pod rózgami, lecz może pod myślą, że można by ich nadal używać – zwłaszcza że dzisiaj ci chętni do ich używania nie przypominają na ogół trzeźwych wychowawców, ale psychopatów ukazujących swą odrazę dla „zbyt liberalnych” norm. Powinniśmy się zatem zastanowić, czy rezygnując z jakichkolwiek pozawerbalnych i „dialogowych” form perswazji wobec uparcie zło czyniących, nie skazujemy wspólnot na rozpad, a ich samych – na rzeczy gorsze, na ogół na różne formy manipulacji psychicznej zastępującej dziś ludziom nawet klapsy.

Reguła dla każdego - niezależnie od charakteru

Na marginesie fragmentu Reguły, w którym poleca się opatowi nauczać w inny sposób mnichów o różnym charakterze: „niespokojnych”, „posłusznych” i „zbuntowanych” – można dorzucić następujące uwagi:

Święty Ojciec Benedykt pisze swoją Regułę w czasach, gdy niektóre klasztory – wciąż prymat ma Wschód – wyglądają jak miasta, pełne ludzi najróżniejszego wieku. Sam wspomina o dzieciach, więc i klasztory Benedyktowe mogły być od początku zamieszkiwane przez osoby na bardzo różnych etapach rozwoju. Trzeba by i o tym pamiętać, kiedy próbujemy domyślać się, kogo Autor Reguły miał na myśli, sygnalizując odrębne problemy charakterologiczne.

Jednak o wiele ważniejsza od prób czytania tekstu poprzez kontekst historyczny jest lektura szukająca głębszych antropologicznych czy psychologicznych racji dla zinterpretowania zdroworozsądkowego przypomnienia „formuły apostolskiej” przez Regułę. Poszukiwania te mogą iść dwiema drogami, aby zresztą na końcu zbiec się w czymś jednym.

Pierwsza droga to próba powiązania typologii Benedyktowej z powtarzającą się w dziedzictwie filozoficznym „trójcą” ludzkich dyspozycji: do bycia spokojnym obywatelem, do bycia rzutkim rycerzem, do bycia wnikliwym myślicielem. Nawet jeśli nie uwierzymy Platonowi w jego podpowiedź, że chodzi tu o różnice losów zdeterminowane jakby od początku – pozostaje faktem, że wychowawca w mieszaninie osobowości ucznia dostrzeże na ogół jeden z tych tonów jako wzbijający się ponad inne i inne organizujący wokół siebie. Oznaczałoby to, że trzy typy zamarkowane przez Regułę to niekoniecznie po prostu dwóch ludzi złych i jeden dobry – lecz trzy główne typy ludzkie, z których jeden („spokojni, posłuszni, cisi”) wydaje się jakby urodzony dla „rolniczej” cywilizacji benedyktyńskiej, podczas gdy pozostałe nie są z niej wykluczone a priori, lecz z zasady prezentują się jako mniej harmonijnie pasujące (będą to zapewne tzw. trudne powołania). W świetle Reguły jest zresztą jasne, że postępowanie nauczycielskie opata nie ma zmierzać do szybkiej selekcji „najlepszych” (najbardziej pasujących do podstawowej ramy), ale należytego zadbania o każdego.

Relacja rodzicielska

Jest też inna droga prowadząca do zrozumienia, o co chodzi w typologii Benedyktowej. Opiera się ona na przekonaniu, że tam, gdzie powstaje relacja nauczania, tam zawsze kontakt osób nawiązuje się między tym, co w jednym jest dojrzałością rodzicielską, a w drugim – dziecięctwem. Tym drugim nazywa się tu prostotę złączoną z szukaniem autorytetu – a coś takiego jest nie tyle określoną liczbą lat ile pewną warstwą, która zapewne we wczesnych latach życia bywa elementem nośnym całego rozwoju. Potem pozostaje gdzieś między innymi warstwami, czasami się uaktywnia w relacjach z osobami, wobec których jesteśmy znowu gotowi otworzyć się jako na autorytet. Tak czy inaczej, efekty są różne w zależności od tego, czy do dziecka uzyskuje dostęp autorytet będący „czarodziejem” (wprowadzającym w krainy wyobraźni, przeżyć), „ojcem” (rozwijającym zmysł społeczny, odpowiedzialność za innych) czy „ekspertem” (ćwiczącym w analizie i rozumieniu rzeczywistości).

W domu mniszym autorytetem są „ojcowie” – i dlatego najlepiej czują się tam „dzieci posłuszne”, a także najlepiej z nimi czują się klasztorne autorytety. Nie usuwa to wszystkich trudności wychowawczych, ale wiele z nich znosi na wstępie. Inaczej gdy „ojciec” musi radzić sobie z „dziećmi” szukającymi „czarodzieja’ czy „eksperta”. W tego typu sytuacji prędzej czy później relacja powinna się ustabilizować na kanale nadawczo-odbiorczym „ojciec-posłuszne dziecko”. To na tej częstotliwości osobowościowej bezpiecznie trwa komunikacja, dzięki której opat i delegowani przezeń starsi mnisi przynoszą „młodemu” pokarm duchowy niezbędny do jego dojrzewania, czyli „postępowania w dobrym”. Dopóki jednak „młody” szuka nie rodzica, lecz eksperta czy maga i tak traktuje ojca duchowego, zawsze okazuje się bądź „niespokojny”, bądź „krnąbrny”.

Szacunek dla specyfiki powołania

Docierając do obiecanego na początku zejścia się obu wątków naszej interpretacji, można by wyrazić podejrzenie, że jeśli istnieją – a istnieją przecież – takie powołania mnisze, które w klasztorze benedyktyńskim są odczuwane jako „idealne”, to są to powołania nadprzyrodzone. Objęły one osoby szukające nie głośnych zderzeń w walce i nie błyskotliwej analizy naukowej, lecz pracy przy tym, co potrzebuje oddania, wierności i stałości. Natomiast w relacjach wewnątrz domu przyjmują posłuszeństwo jako coś naturalnego. Wtedy to ktoś jest „urodzonym benedyktynem”. Rzecz jednak w tym, że – o ile się nie mylimy – powołanie nadprzyrodzone nie zawsze sprowadza do klasztoru jedynie takie „ideały”, przynajmniej w pierwszym etapie najłatwiejsze do przyjęcia i formowania. Stukają do furty także ci, których Pan Bóg przyprowadził tam z „niepokojem” bojowników i „krnąbrnością” myślicieli. Są to powołania niełatwe i dla wspólnoty, i dla samych powołanych. Tajemnicze napięcie między autentycznym powołaniem a problematycznym dla niego charakterem nie zawsze rozwiąże się przez jego przezwyciężenie świętością heroiczną. Czasami ceną za realizację takiego powołania będzie zaakceptowane przez wszystkich umiejscowienie go nie w centrum wspólnoty, lecz gdzieś na jej orbicie, czasami już zewnętrznej wobec claustrum. Roztropność nieraz prowadzi tu do rozwiązań, wewnętrznych czy zewnętrznych, które stają się dla wspólnoty dodatkowym błogosławieństwem zamiast niepotrzebną udręką. Zagrożeniem, które bywa zupełnie realne, jest natomiast uleganie czarowi oryginalności wybitnych jednostek o tak skomplikowanej sytuacji – tak że to one zaczynają nadawać ton i ideał. Prawdziwą katastrofą staje się zaś sytuacja, gdy uwiedzenie tym czarem prowadzi do wynoszenie takich „wielkich organizatorów” lub „wybitnych uczonych” na urzędy decydujące o charakterze klasztoru.

* Fragment "Reguły" św. Benedykta w tłumaczeniu o. Bernarda Turowicza OSB opublikowany w serii Źródła Monastyczne pt. "Reguła Mistrza. Reguła św. Benedykta"

Prosta Droga
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.