Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Aleteia: Jak rozwijała się twoja relacja z Panem Bogiem od dzieciństwa do dziś?
Agata Papierz: W zasadzie Pan Bóg i wiara były obecne w moim życiu od zawsze. Pochodzę z tradycyjnej rodziny katolickiej, więc jak większość Polaków zostałam ochrzczona, przyjęłam sakramenty, chodziłam na lekcje religii. Okres podstawówki był też dla mnie czasem zaangażowania w Kościół – śpiewałam w scholii kościelnej, uczestniczyłam w spotkaniach i rekolekcjach Ruchu Światło-Życie. W liceum to trochę zaczęło się zmieniać, bo poznałam znajomych spoza kościoła, takich bardziej imprezujących i jedną nogą byłam przy Kościele, drugą właśnie już żyłam trochę imprezowo.
Momentem przełomowym był mój wyjazd na studia do Białegostoku, który wtedy wydawał mi się dużym miastem. Tam wpadłam w tryb typowego studenckiego życia i temat wiary zszedł na drugi plan. Owszem, chodziłam do kościoła, ale nie miało to za wiele wspólnego z jakąś żywą relacją z Panem Bogiem. Skończyłam studia, po studiach zaczęłam pracę. Pamiętam też, że przez cały okres nastoletni, potem czas studiów rodziło się w moim sercu wielkie pragnienie założenia rodziny. Właściwie cały czas rozglądałam się za wymarzonym mężczyzną, żeby móc wyjść za mąż, mieć dzieci. I to się jakoś nie udawało. Miałam różne dłuższe i krótsze związki, ale żaden z nich ostatecznie nie zaprowadził mnie do ślubu.
W pewnym momencie, już właśnie po studiach, poznałam mężczyznę, w którym się bardzo zakochałam. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Spotkałam go na ulicy, podeszłam, zagadałam i zaczęliśmy się spotykać. To był jednak trudny związek, bo ten chłopak pochodził z Austrii i po jakimś czasie musiał wyjechać w związku z pracą do swojego kraju. Spotykaliśmy się około dwóch lat na odległość. W pewnym momencie postanowiłam, że przeniosę się do Austrii, żeby być bliżej niego. I kiedy zaczęło się robić poważnie, to on któregoś dnia zadzwonił do mnie i powiedział, że chce się rozstać. To był dla mnie potężny cios. Naprawdę na tamten moment mój cały świat się zawalił.
Wtedy pomogła mi bardzo psychoterapia. Dzięki niej poukładałam sobie w głowie wszystko co się wydarzyło, lepiej zrozumiałam to rozstanie. Jednak kończąc terapię miałam cały czas takie przeświadczenie, że czegoś nadal mi brak – że straciłam jakiś sens, który miałam wcześniej, jakieś swoje wielkie marzenie, pragnienie, cel i że ja teraz dalej nie wiem po co żyję, jaki jest sens mojego życia. I przyszła do mnie taka myśl, że na to moje najważniejsze pytanie znajdę odpowiedź w Kościele. Wkrótce potem pojechałam na rekolekcje z Ojcem Jamesem Manjackalem. I to był absolutny przełom w moim myśleniu o duchowości, o Panu Bogu, o wierze, o Kościele, o sakramentach, w ogóle o całym życiu duchowym. Na tych rekolekcjach po raz pierwszy w życiu zobaczyłam taki naprawdę żywy, zaangażowany Kościół. Ludzi, którzy mają serca otwarte dla Chrystusa. Ale też zobaczyłam Boga realnie działającego tutaj, w XXI wieku, nie w Ewangeliach dwa tysiące lat temu, gdzie czytamy o uzdrowieniach, uwolnieniach.
Zobaczyłam, że On dziś czyni cuda i ja byłam tego świadkiem. Na tych rekolekcjach usłyszałam, że aby faktycznie tę relację z Panem Bogiem utrzymać, to potrzebuję wspólnoty. I po powrocie z tych rekolekcji wstąpiłam do wspólnoty Przymierze Miłosierdzia. Z tą wspólnotą bardzo dużo ewangelizowaliśmy. Wychodziliśmy do bezdomnych, chodziliśmy do poprawczaków, robiliśmy rekolekcje dla młodzieży w szkołach, ale też ewangelizację uliczną, gdzie modliliśmy się za ludzi.
To była bardzo żywa i piękna wspólnota. I ja tam wzrastałam, ale też w międzyczasie rozmawiałam z Panem Bogiem o innych aspektach mojego życia, m.in. o pracy zawodowej. Mówiłam do Boga, że chcę oddać mu każdą dziedzinę swojego życia, więc także moją pracę. I Pan Bóg powoli pokazywał mi też miejsca, gdzie mogę Jemu służyć będąc normalnie zawodowo zaangażowana. Takim sposobem trafiłam najpierw do Katolickiego Radia I. Później do Caritas Archidiecezji Białostockiej, gdzie pracowałam przez prawie 10 lat. W pewnym momencie trafiłam do organizacji Open Doors, w której pracuję i posługuję już trzeci rok.
Czym dokładnie zajmuje się organizacja Open Doors?
Organizacja Open Doors działa od prawie 70 lat i jest organizacją chrześcijańską, międzywyznaniową. Wśród pracowników mamy przedstawicieli wszystkich wyznań chrześcijańskich i pracujemy na rzecz wszystkich chrześcijan prześladowanych za wiarę. Organizacja miała swój początek w Polsce. A dziś mamy swoje biura w kilkudziesięciu krajach i pomagamy między innymi przez przemyt Biblii do miejsc, gdzie chrześcijanie są prześladowani, oferujemy także m.in. pomoc prawną, ekonomiczną, socjalną, edukacyjną. Z takimi prześladowaniami mamy do czynienia nie tylko w krajach komunistycznych, takich jak Korea Północna, Chiny, Laos, Wietnam, Kuba. Ale to jest też ogrom krajów muzułmańskich – duża część Afryki i Azji.
Niestety skala tych prześladowań jest ogromna. Prześladowania chrześcijan trwają każdego dnia w dziesiątkach krajów na świecie i dotyczy to 365 milionów ludzi. Co siódmy chrześcijanin na świecie jest dziś prześladowany. To są takie prześladowania jak dyskryminacja, czyli pozbawianie chrześcijan dostępu do edukacji, ochrony prawnej, opieki medycznej, ale też sytuacje, gdzie chrześcijanie są wyrzucani z domów, z wiosek, z pracy. To są też często pobicia, gwałty, uwięzienie i torturowanie, ale również niestety zabójstwa chrześcijan. A zatem mamy tysiące męczenników, o których nawet nie wiemy i nie słyszymy. Naszą misją jest wspierać ten Kościół w tych warunkach, w których on tam jest, czyli żeby ci chrześcijanie mogli tam zostać oraz żeby byli tam solą i światłem.
Wydaje się zatem, że działalność Open Doors to trudna i piękna misja zarazem... Co tobie daje ta praca?
W tej pracy codziennie z moimi kolegami zaczynamy dzień od modlitwy, rozważania Słowa Bożego i wstawiania się za Kościół prześladowany. Więc pierwsze co dostaję, to wspólnota modlitwy. Po drugie, za każdym razem, kiedy spotykam się z ludźmi prześladowanymi, to są dla mnie niesamowite rekolekcje. Poznałam chrześcijan z różnych zakątków świata, którzy opowiadali swoje świadectwa i gdy słucham tych historii, naprawdę czuję jakby Pan Bóg mi dawał moje osobiste rekolekcje.
A które z tych spotkań, tych rekolekcji osobistych wspominasz najbardziej?
Tych świadectw było bardzo dużo, ale chyba takie, które najbardziej mnie dotyka, to historia mężczyzny poznanego w Bangladeszu. Urodził się on w typowej muzułmańskiej rodzinie, ale jako młody chłopak dostał od pięknej młodej chrześcijanki Biblię i zaczął ją po kryjomu czytać. Opowiadał mi, że gdy trafił na słowa w Ewangelii, gdzie Chrystus mówi o sobie, że jest Drogą, Prawdą i Życiem, to był dla niego przełom. On poczuł w sercu, że to właśnie Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i postanowił, że przyjmie chrzest. Przyjął chrzest, wszedł do wspólnoty Kościoła.
Natomiast w islamie jest tak, że kiedy ktoś zostaje konwertytą, czyli odchodzi od islamu, staje się chrześcijaninem, jest to wielka hańba dla całej rodziny. I członkowie rodziny mają za zadanie pomścić tego, który odchodzi, żeby ratować honor rodziny. Zatem jego bracia postanowili go zabić. Złapali go na środku drogi gdzieś na skraju wioski i pobili go do nieprzytomności. Myśleli, że go zabili. Na szczęście on przeżył. Jakiś człowiek znalazł go na tej drodze, zawiózł do szpitala i dzięki temu go uratował. I wiesz dlaczego ta historia jest dla mnie mocna? Bo on ożenił się z tą dziewczyną, która dała mu Biblię. Mają dzisiaj dzieci. Są piękną, szczęśliwą rodziną.
Niesamowite jest też to, że on po tym wszystkim powiedział, że to był proces, ale przebaczył swoim braciom. Nie chcą oni co prawda mieć z nim żadnego kontaktu. Rodzina się go już wyrzekła na zawsze. Ale on jest dzisiaj ewangelizatorem świeckim i wśród muzułmanów głosi Chrystusa i Ewangelię.
Jak myślisz, jakie przesłanie płynie z tego, o czym rozmawiamy dla chrześcijan żyjących w warunkach pokoju, dla katolików w naszym kraju?
Po pierwsze i to jest chyba najważniejsze, że jesteśmy jednym ciałem. Święty Paweł w jednym ze swoich listów mówił, że jeżeli boli jeden członek, to całe ciało cierpi. Więc dla mnie po pierwsze to jest takie przesłanie, że nie możemy jako chrześcijanie zapominać o tych naszych braciach i siostrach, którzy gdzieś indziej cierpią za wiarę. Że mamy obowiązek o nich pamiętać i o nich dbać, modlić się za nich i wspierać. To jest chyba pierwsza rzecz, a druga rzecz jest taka, że możemy się od tego prześladowanego Kościoła bardzo dużo nauczyć. My czasem narzekamy, jak trudno jest nam w tej laicyzującej się Europie i nie twierdzę, że to nie jest trudne, bo my też mamy swoje kłopoty i problemy. Natomiast mnie często otrzeźwiają te historie prześladowanych chrześcijan, widzę, że oni mają o wiele trudniej. Widzę też, że tam, gdzie jest dużo prześladowań, Kościół pięknieje. Tam bije serce Kościoła, tak jak papież Franciszek powiedział. Kiedyś serce kościoła biło w Europie, dzisiaj bije w Afryce, w Azji... Ci ludzie naprawdę wiedzą, jaką cenę płaci się za wiarę. Także myślę, że możemy się bardzo dużo nauczyć od naszych braci i sióstr prześladowanych w Chrystusie.