Mój mąż nie chce rozmawiać!
Jasne, że są związki, w których oboje lubią ze sobą gadać i robią to długo, często i z przyjemnością. W życiu nasłuchałam się jednak wiele o sytuacjach, w których pragnienie rozmowy ma tylko jedna strona – najczęściej kobieta. Najtrudniejsze są publiczne wyznania żon w obecności mężów, że ona aranżuje wszystko i szuka czasu na dialog, a jemu kompletnie na tym nie zależy.
O dziwo jakoś moje serce staje blisko mężczyzn. Mimo że nie odmawiam kobietom pragnienia tej bliskości, jakiej doświadcza się w rozmowie i skupieniu uwagi na sobie nawzajem. W końcu sama bez rozmowy czuję się jak usychająca roślinka. Między jednak tą potrzebą i jej zaspokojeniem może się wydarzyć coś, co sprawia, że podejmowane próby kończą się bolesnym fiaskiem. Cóż, sama mam na tym polu liczne „zasługi”.
Czytaj także:
Jak spędzić walentynki? Poradnik dla małżeństw ze średnim stażem
Rozmowa – przegląd związku?
Jednym z możliwych scenariuszy porażki jest traktowanie rozmowy jako przestrzeni do (w końcu) wygarnięcia drugiej stronie wszystkich pretensji, i to w sposób niepoddany żadnym zasadom konstruktywnego dialogu. Gdy „rozmowa we dwoje” oznacza sporządzenie drugiemu listy rzeczy, z których się nie wywiązał i oczekiwań, do których nie dorósł, nietrudno się dziwić pragnieniu ucieczki, jakie rodzi się w głowie i sercu mężczyzny.
Druga opcja – to nieustanny przegląd stanu związku. Wtedy czas rezerwowany na dialog wypełnia analiza tego, co u nas nie działa; najczęściej zresztą mająca swój punkt odniesienia w tym, jak ze sobą żyją „inni” – obojętnie czy żywi, czy modelowi. Relacja wówczas staje się niekończącym zadaniem, placem budowy, projektem wpisanym do excela. Rozmowa to tak naprawdę omówienie przymusów, które w odczuciu żony zaprowadzą małżeństwo ku wyczekiwanemu szczęściu.
Kolejna ślepa ulica – to ocena. Może nawet dialog zaczyna się dobrze: dzielimy się tym, co w duszy gra. I wtedy on mówi o tym, że marzy o wyprawie rowerowej do Wilna. „Czyś ty zgłupiał?”. „Czy ty w ogóle czasem myślisz o nas?”. „Obiecałeś mi w tym roku wakacje w Chorwacji”. Kończy się dialog, który jest dzieleniem się sobą, a zaczyna się rozprawa sądowa. Do tego jakby nie do końca uczciwa, bo najpierw zdobywamy czyjeś zaufanie, by odkrył coś z siebie, a potem rozpoczynamy serię z messerschmitta w otwartą klatkę piersiową.
Czytaj także:
„Nie ma miłości bez zazdrości” – powiadają. I się mylą
Dojrzewanie do dialogu
Wreszcie małe szanse powodzenia ma rozmowa, w której ona oczekuje od mężczyzny, by rozwiązał wszystkie jej problemy. I przerzuca na niego odpowiedzialność za siebie, co staje się dla niego ciężarem nie do uniesienia. Po stronie słuchającego zostaje poczucie winy i niespełniania oczekiwań, po stronie snującego opowieść – ból bycia niezrozumianym.
Obok refleksji nad koniecznością dojrzewania do dialogu, chodziło za mną już od dawna przekonanie, że małżeńskie dialogi potrzebują „odbarczenia”. I choć są tak bardzo potrzebne – dobrze zrobiłoby im zdjęcie z nich ciężaru obowiązku i śmiertelnej powagi. Że przydałby się powrót do lekkości, jaka towarzyszy zakochanym, gdy dopiero nawzajem siebie poznają.
Związkowi może pomóc powrót do czasu, gdy słuchaliśmy drugiego po prostu z ciekawością. Kim jesteś? Czego potrzebujesz? Jakie masz wspomnienia? O czym marzysz? Jeśli buty małżeńskich ról sprawiły, że czujemy się uprawnieni do ocen i informowania o swoich oczekiwaniach, może warto na chwilę z nich wyjść – i przypomnieć sobie, że poślubiliśmy oddzielnego od nas człowieka, który ma swój własny pasjonujący świat. Coś z tego zachwytu może na nowo wrócić. A może zachwyt będzie tym większy?
Myśląc o tym, jak sprzyjać takim dialogom, przygotowałam „Słoik pełen rozmów”. Do słoika wystarczy wrzucić „losy” – w upominku dla Was znajdziecie arkusz z prawie 60 tematami do rozmowy o tym, kim jesteśmy. Można go pobrać TUTAJ. Gdy już mamy kwadrans dla siebie, wystarczy się poczęstować losem ze słoika. Dobrych dialogów!
Czytaj także:
Jak być wspaniałym mężem? Jest coś ważniejszego od tego, co powinieneś…