Zanim jednak ktokolwiek zdążył zakrzyknąć “a skierowanie jest?” kormorana wyprowadzili strażnicy miejscy, otulając go mięciutkim kocem. Zresztą ponoć i tak zanim zdążyłby się dostać do ortopedy, to nadeszłaby już zima. W 2034 roku.
Kormoran miał najprawdopodobniej uszkodzone skrzydło, tak przynajmniej podejrzewają gdańscy strażnicy, którzy w czwartek 5 lipca zostali wezwani do rannego zwierzęcia. Ptak kluczył na parkingu przy ul. Curie-Skłodowskiej w Gdańsku i kilkukrotnie próbował wzbić się w powietrze. Niestety bezskutecznie. Nie byłoby zapewne w tej interwencji nic szczególnego, gdyby nie to, że kormoran wszedł na jezdnię i zaczął stwarzać zagrożenie. Przede wszystkim samemu sobie.
I w tym momencie następuje mała dedykacja muzyczna dla strażników miejskich, która idealnie pasuje do kontekstu tej części historii – Piotr Szczepanik i “Goniąc kormorany”.
Strażnicy natychmiast zatrzymali ruch, wzywając także pomoc ze specjalistycznej lecznicy. Ptak jednak nie zamierzał dłużej czekać i wziął sprawy w swoje… łapki? Nóżki? (Co ma kormoran?). Nieważne… Po prostu poleciał do szpitala.
Przefrunął około 30 metrów i znalazł się przed wejściem do budynku Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. A potem pomaszerował do poczekalni przy rejestracji dla pacjentów. Widać było, że ptak jest wycieńczony – opowiadała Katarzyna Sobańska, młodszy strażnik (strazmiejska.gda.pl).
Tu jednak historia zdesperowanego kormorana się kończy, gdyż funkcjonariusze schwytali go w koc i oddali pracownikowi lecznicy, który zjawił się w międzyczasie.
Mimo heheszków na początku tekstu z polskiej służby zdrowia, trzeba jednak oddać Gdańskiemu Uniwersytetowi Medycznemu, że muszą tam pracować naprawdę świetni specjaliści. Nawet kormorany chcą tam się leczyć.
Zobaczcie jeszcze dwa inne zdjęcia z kormoraniej akcji.
źródło: strazmiejska.gda.pl