separateurCreated with Sketch.

Amatorka uprawia jogging. Raport z pola walki (ze sobą)

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Anna Sosnowska - 20.05.16
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Czego nauczyłam się o życiu, biegając?

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Nie jestem typem maratończyka, oj, zdecydowanie nie! Biegam, bo lubię. Ale z regularnością u mnie cienko. Więc kiedy się wreszcie zmobilizuję i zjadę windą (!) na dół, żeby rozpocząć jogging, już się czuję co najmniej jak zdobywczyni olimpijskiego złota. Bez przesady – ktoś powie. Z czego tu się cieszyć?

Ano z tego, że właśnie osiągnęłam swój pierwszy sukces, bo w ogóle ruszyłam się z domu. Dla kogoś to może być nic, jednak dla mnie to coś. A życiowy wniosek z tego taki, że sama, bez oglądania się na innych, mogę decydować, co będzie dla mnie prawdziwym sukcesem. I mogę także się nim cieszyć – bez kompleksów.

Zaczynam bieg. Na początku jest bosko – błękitne niebo nade mną, drzewa sycą oko zielenią, a mnie niosą dźwięki utworu „Eye of the tiger” (tak, tak, słusznie kojarzycie to z „Rockym” ). Szkoda tylko, że czar niebawem pryska. Oddech staje się coraz krótszy, nogi – ciężkie, twarz zalewa okropny bordowy rumieniec. A przecież miało być przyjemnie!

Natarcie wewnętrznych jęków próbuję odeprzeć w taki mniej więcej sposób: to, że biegnę, jest dla mnie dobre; lubię to; chciałam to zrobić. Niebo nie przestało się błękicić, a drzewa zielenić. Więc może lepiej skoncentrować się na tym niż na oporze własnego ciała. Bo przecież nieusuwalną częścią wszystkiego, co kochamy, jest także coś, za czym nie przepadamy, co nas męczy lub irytuje. (To zresztą nie dotyczy tylko pasji, ale i ważnych dla nas osób.)

Biegnę dalej. Aż tu naraz ktoś mnie wyprzedza. Bogu ducha winny człowiek, który wywołuje we mnie eksplozję dyskomfortu. Zaczynam panikować: Biegnę za wolno? Może powinnam przyspieszyć? Dlaczego ze mnie taka ślamazara?!

Dopada mnie frustracja. A przecież specjaliści podkreślają – i sama też wielokrotnie się o tym przekonałam – że kluczową sprawą jest znalezienie własnego tempa i trzymanie się go. Urażona ambicja, owszem, może na chwilę zadziałać jak magiczny napój z „Asterixa i Obelixa”, pytanie jednak, na jak długo ten „dopalacz” wystarczy i czy zamiast dotrzeć nad ulubiony staw, nie utknę przypadkiem przy smrodliwym kanale. Bo z kolką albo skurczem biec się nie da.

Wyprzedza mnie kolejna osoba. Ma świetną figurę i świetną kondycję. Moja wewnętrzna skala dyskomfortu idzie w górę. Zaczynam snuć smutne rozważania już nie tylko o tym, jaka ze mnie pierdoła w bieganiu, ale w życiu w ogóle. No bo przecież inni tyle osiągnęli, tak daleko zaszli, nagrody podostawali… A ja? Tyram i tyram, i nic.

Z pewnego odrętwienia wyciąga mnie myśl brzmiąca jak cytat z Paulo Coelho: moje życie, to moje życie, a ich życie, to ich życie. Porównywanie się z innymi, ocenianie swoich osiągnięć miarą ich osiągnięć, swojego tempa miarą ich tempa grozi solidną frustracją. I odciąga wzrok od celu. A przecież o to właśnie chodzi – żeby ostatecznie dotrzeć tam, gdzie chcę i nie zapomnieć, że także sama droga daje bardzo wiele powodów do radości.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Tags: