Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kończy się rządowy program refundacji in vitro.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jedną z pierwszych decyzji nowego ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła było ogłoszenie w grudniu 2015 roku, że program refundacji in vitro (wprowadzony przez poprzedni rząd 1 lipca 2013 roku) zostanie zakończony 30 czerwca tego roku. W zamian ministerstwo zainicjuje „narodowy program prokreacyjny”, który ma polegać na rozwiązaniach stosowanych w naprotechnologii. Jak uzasadniał Konstanty Radziwiłł, jest to propozycja, która nie budzi takich „emocji etycznych, jak in vitro”.
„W ramach tego programu będziemy realizować różne cele, które nie tylko na etapie diagnozowania i leczenia niepłodności, ale i na etapie profilaktyki będą sfinansowane ze środków publicznych” – zapowiadał w grudniu szef resortu zdrowia.
Zdaniem Radziwiłła, nie można sprowadzać problemu leczenia niepłodności do in vitro, bo to „nadużycie z merytorycznego i medycznego punktu widzenia”. Tymczasem rozwiązania oparte na pogłębionej diagnostyce (jak w podejściu naprotechnologicznym) są, jak przekonuje polityk, dużo tańsze, efektywniejsze i nie budzą wątpliwości natury etycznej.
Na czym konkretnie ma polegać zaproponowane przez rząd rozwiązanie? Jak wyglądają przygotowania do wdrożenia nowego programu?
W Ministerstwie Zdrowia dowiaduję się, że „obecnie trwają intensywne prace mające na celu utworzenie Programu Zdrowia Prokreacyjnego. Jeden z jego elementów to opracowanie Standardu opieki nad parą z problemami z płodnością lub niepłodną, którego zadaniem będzie usystematyzowanie procesu leczenia niepłodności w Polsce”.
„W tym zakresie będą stosowane metody diagnostyczne i terapeutyczne uznane na świecie, a wdrożone zostaną te technologie, które są uzasadnione klinicznie. Celem programu, jest opracowanie optymalnej ścieżki leczenia dopasowanej do potrzeb danej pary” – zapewnia Milena Kruszewska, rzecznik prasowa Ministerstwa Zdrowia w rozmowie z portalem Aleteia.
Kruszewska zaznacza też, że leczenie niepłodności przy pomocy metod naprotechnologii jest po prostu postępowaniem diagnostyczno-terapeutycznym. „To powszechnie dostępne metody, znane i stosowane od kilkudziesięciu lat. Te metody wchodzą w skład świadczeń zdrowotnych kontraktowanych i finansowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Program będzie więc stanowił rozszerzenie obecnej diagnostyki w kierunku leczenia niepłodności. Dzięki uporządkowanej ścieżce leczenia oraz rozszerzonej diagnostyce pacjenci będą mieli łatwiejszy dostęp do najnowocześniejszych metod leczenia, co w przyszłości przełoży się na wzrost poziomu dzietności w Polsce” – mówi rzecznik prasowa Ministerstwa Zdrowia.
Dr Maciej Barczentewicz – ginekolog położnik, członek Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, od lat specjalizujący się w leczeniu niepłodności, a prywatnie ojciec 11 dzieci nie patrzy jednak zbyt optymistycznie na „narodowy program prokreacji”, który miałby się opierać na naprotechnologii. Poproszony o ocenę propozycji Ministerstwa Zdrowia pyta mnie, czy wyobrażam sobie, że ci sami lekarze, którzy do tej pory wykonywali in vitro, z dnia na dzień zaczną realizować coś, co nie jest in vitro.
„Jedyną pewną zmianą, jaka nastąpi, jest zakończenie refundacji in vitro” – mówi dr Barczentewicz. Jego zdaniem, głównym problemem jest liczba lekarzy, którzy zajmują się naprotechnologią. „Specjalistów od in vitro jest wielokrotnie więcej niż tych, którzy chcieliby leczyć naturalnymi metodami” – ubolewa w rozmowie z portalem Aleteia.
Ponadto obraz naprotechnologii kreowany przez liberalne media nie zachęca do skorzystania z tej metody. Tymczasem, jak zapewnia dr Barczentewicz, pogłębiona diagnostyka i właściwe leczenie mogą okazać się pomocne nawet w takich sytuacjach, w których nie sprawdziło się sztuczne zapłodnienie.
„Dzięki diagnostyce i leczeniu rodzą pacjentki z niedrożnymi jajowodami, zaawansowaną endometriozą, pacjentki, których partnerzy mają nieprawidłowe parametry nasienia… Wszystko jest możliwe” – przekonuje dr Barczentewicz, dodając jednak, że są takie sytuacje, w których nic nie pomoże, ani in vitro, ani naprotechnologia.
In vitro, wbrew medialnym opiniom wspieranym przez lekarzy z klinik wykonujących sztuczne zapłodnienie, nie jest remedium na wszystkie problemy, a zdecydowana mniejszość par (tylko ok. 20 proc.), które decydują się na tę metodę, doczeka się dziecka. Pytam, jak te statystyki wyglądają w przypadku naprotechnologii? To nawet 40-50 proc. urodzeń wśród par, które zgłosiły się na leczenie – odpowiada specjalista. Dodaje jednak, że w in vitro zgłasza się ilość ciąż na transfer, natomiast w naprotechnologii – ilość urodzonych dzieci w małżeństwie leczonym przez jakiś okres, co utrudnia porównanie obu statystyk.
Wątpliwości w kontekście „podejścia naprotechnologicznego” budzi również taka kwestia, jak wiek pacjentek. Zwolennicy in vitro podkreślają, że w takiej sytuacji nie ma czasu na podejmowanie długoletnich diagnoz, leczenia i oczekiwanie na efekty. Zegar nieubłaganie tyka, więc trzeba działać szybko. „Przychodzą do nas również pacjentki po 40-tce, nawet kobieta 46-letnia, która starała się o pierwsze dziecko (skutecznie). Wszystko jest kwestią decyzji małżeństwa” – odpowiada w rozmowie z portalem Aleteia Barczentewicz.
Wśród zarzutów ze strony przeciwników zastąpienia programu refundacji in vitro leczeniem opartym na metodach naprotechnologii pojawia się także kwestia kosztów. Wiadomo, że leczenie metodą in vitro jest kosztowne – jeden zabieg to wydatek rzędu nawet kilkunastu tysięcy złotych. Przy czym trzeba pamiętać, że aby doszło do skutecznego zapłodnienia i donoszenia ciąży, takich zabiegów może być potrzebnych nawet kilka. Krytycy naprotechnologii przekonują jednak, że i to rozwiązanie jest drogie, tyle, że koszty rozłożone są w czasie. Tymczasem zapytany o kwestie finansowe dr Barczentewicz odpowiada, że para korzystająca z naprotechnologii w ciągu roku ponosi koszty nie większe niż 3-4 tys. złotych.
Niezaprzeczalnym faktem są natomiast liczby, jakie towarzyszą rządowemu programowi refundacji in vitro. Z ministerialnych danych wynika, że w trakcie programu leczeniu poddało się 17 084 par, na realizację projektu przeznaczono 150 mln złotych, w efekcie na świat przyszło 3841 dzieci (dane na dzień 7 grudnia 2015 roku).
Nie zmienia to jednak faktu, że – jak zauważa dr Barczentewicz – „in vitro nie jest leczeniem niepłodności, tu nie leczy się choroby. Dla odmiany, naprotechnologia opiera się właśnie na diagnostyce przyczyny i leczeniu”. Dlatego Ministerstwo Zdrowia powinno dołożyć wszelkich starań, by promować metodę, która nie tylko daje duże szanse na potomstwo, lecz pozwala także zdiagnozować wiele nieprawidłowości, a do tego nie wywołuje moralnych i etycznych wątpliwości. Czy jednak znajdą się lekarze chętni do pogłębienia wiedzy z zakresu rozwiązań stosowanych w naprotechnologii?