Historie kobiet, które zdecydowały się urodzić dzieci z gwałtu albo poważnie chore.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Aldona, Marta i Monika. Dietetyczka, ekonomistka i nauczycielka. Z okolic Poznania, Krakowa i Pomorza. Bohaterki raportu sierpniowego „Twojego Stylu” łączy jedno – zdecydowały się na heroizm i urodziły dzieci, które w świetle obowiązującego prawa mogły zostać poddane aborcji.
Heroizm
Choć można powiedzieć, że w jakimś sensie każda ciąża wymaga od kobiety heroizmu, to jednak są sytuacje, które wymagają go szczególnie – zagrożenie życia lub zdrowia matki, ciężkie upośledzenie płodu czy ciąża w wyniku gwałtu lub kazirodztwa.
Aldona urodziła dziecko z gwałtu, Marcie kolega dosypał coś do drinka i ją wykorzystał, a Monika ma syna z zespołem Downa. Wszystkie były namawiane do aborcji – przez rodziców, którzy chcieli uniknąć społecznego ostracyzmu czy partnera, który „nie pisał się na takie rozwiązanie”.
Mimo to urodziły. Aldona – bo jej matka opowiedziała o tym, jak wielokrotnie wyobraża sobie dzieci, które usunęła przed laty. (Dziewczyna najpierw chciała oddać dziecko do adopcji, ale na USG zobaczyła, że nosi pod sercem córkę i coś w niej pękło.) Marta – bo chciała mieć kogoś do kochania. A Monika – bo po prostu czuła, że nie może poddać się aborcji.
Jedno rozwiązanie?
Przyznaję, zaskoczył mnie ten tekst. Nie spodziewałam się pokazania problemu, który jest przecież tak złożony i nie da się go spiąć w biało-czarnych klamrach, w takiej szerokiej perspektywie.
Zwykle w takich sytuacjach, jak gwałt czy podejrzenie poważnej wady genetycznej u dziecka sugeruje się jedno rozwiązanie. Aborcję. Jest zgodna z prawem, więc…
A przecież są jeszcze uczucia kobiety, która nosi w sobie dziecko. Dziecko gwałciciela albo chore dziecko. Nie wspominając już o tym, że jest jeszcze dziecko. Dziecko, które przecież ma prawo do życia.
Mało kto mówi kobietom w takiej sytuacji, że jest inne wyjście. Nie wiedzą, że mogą urodzić w przyjaznych warunkach, że są miejsca, w których one i dzieci otrzymają kompleksową opiekę i pomoc.
„Jesteśmy po to, by udzielić fachowego wsparcia – psychologicznego, medycznego, mówić: masz alternatywę, jeśli chcesz urodzić, my ci pomożemy” – deklaruje w rozmowie z „TS” Tisa Żawrocka-Kwiatkowska z Fundacji Gajusz. Prowadzone przez nią hospicjum perinatalne opiekuje się matkami, u których wykryto nieuleczalną wadę płodu.
Druga strona medalu
Losy bohaterek raportu „TS” potoczyły się różnie. Nie wszystkie potrafiły stawić czoła wyzwaniom. Nie oszukujmy się, wychowywanie dziecka, zwłaszcza chorego, bardzo często w pojedynkę, bo mężczyźni zwykle w takich sytuacjach biorą nogi za pas, to bieg z przeszkodami. Ciągle pod górkę.
Aldona czasem nienawidzi swojego dziecka, ale się nie poddaje. Marta oddała córkę do interwencyjnego ośrodka preadopcyjnego. Monika mieszka u matki, samotnie opiekuje się chorym Kacprem.
Czy żałują? Pewnie czasem tak. Jedna z nich mówi: „Na stronach dla zgwałconych kobiet czytałam: Dasz radę, ja urodziłam i nie żałuję. A teraz mam pretensje, że w żadnym wpisie nie było: Idź do psychologa, upewnij się, czy dasz radę być matkę takiego dziecka”.
Ale jest i druga strona medalu. Przeżyć resztę życia, mierząc się z pytaniem: a co byłoby, gdyby…? Jakie byłoby to dziecko? A może by żyło, mimo diagnozy?
Matki, które urodziły chore dziecko tylko po to, by się z nim pożegnać, mówią, że możliwość potrzymania dziecka, nadania imienia, pochowania była dla nich szalenie ważna. I pomogła oswoić się ze stratą. Przeżyć. Wystarczyło im, że mogły przytulić swoje dziecko.