Adrian Beściak już trzeci raz przejechał Polskę na wózku inwalidzkim, by zebrać pieniądze dla chorych dzieci. Sam uległ poważnemu wypadkowi, po którym lekarze nie dawali mu szans na przeżycie.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Tym razem Adrian zbierał pieniądze dla 7-letniej Karolinki z Narola, która od urodzenia porusza się na wózku. Zdecydował się wesprzeć akurat tę dziewczynkę, gdyż – jak mówi –potrzeba jej funduszy na rehabilitację i nowy wózek. A to kosztuje od 5 do 30 tys. zł.
Rodzina Karolinki znajduje się w trudnej sytuacji. Jej tata niedawno uległ wypadkowi – spadł ze schodów i również porusza się na wózku. Z tego powodu stracił pracę, nie może utrzymać rodziny, jak to było dotychczas. Adrian przyznaje: „Wiem, że te pieniądze nie pójdą na marne. Nie zostaną przeznaczone na zachcianki, ale będą wydane w dobrym celu”.
Przygotowania
Adrian wyjechał z Rzeszowa 2 lipca. Trasę zakończył po przejechaniu 47 etapów 24 sierpnia. Przejechał 2313 kilometrów w 54 dni. W tym czasie miał siedem dni przerwy. Co tydzień przeznaczał dzień na regenerację, bo, jak mówi, nie dałby rady unieść takiego wysiłku, gdyby miał jechać każdego dnia. Codziennie przejeżdżał od 30 do 75 kilometrów, co zajmowało od 3 do 8 godzin.
Co było dla niego najtrudniejsze? Adrian przyznaje, że upały. Kiedy temperatura powietrza ma 38 stopni C, a asfalt 56 stopni, jedzie się bardzo ciężko. Opony przyklejają się do drogi. Dodatkowym problemem były bardzo szybko jeżdżące tiry. Przy takim dużym pędzie powietrza nie trudno o wypadek.
Do wyprawy Adrian przygotowywał się od stycznia, ćwiczył pięć razy dziennie. W poniedziałki – siłownia, we wtorki crossfit plus wieczorna koszykówka, środy – krótki dystans 5-10 km, w czwartki średni 15-20 km, w piątki 35 km i więcej. Udało mu się nawet w ciągu jednego dnia zrobić 111km na wózku. Dodaje jednak, że to była zbyt duża szarża – później tydzień musiał dochodzić do siebie.
Pomaganie jest jak silny narkotyk
Co mu daje siłę do działania? „Nie robię tego dla siebie. Robię to, by pomóc, a pomaganie jest jak silny narkotyk, który uzależnia bardziej, niż heroina. Kiedy raz się komuś pomoże, to chce się to robić cały czas” – odpowiada. I dodaje, że dużym wsparciem jest ekipa, która jechała z nim specjalnym busem.
Kiedy byli w trasie, samochód jechał przed wózkiem, na którym poruszał się Adrian. W ekipie był m.in. rehabilitant Adriana, który podczas podróży udzielał mu porad, np. kiedy chłopak źle układał ręce. Nieprawidłowa pozycja na wózku może doprowadzić do kontuzji.
Inicjatywa Beściaka jest za każdym coraz bardziej rozpoznawalna, z czego chłopak oczywiście bardzo się cieszy. W tym roku na którymś z etapów pozdrawiało go światłami kilkadziesiąt samochodów. Niektórzy zatrzymali się nawet, by wrzucić mu pieniądze do puszki. „To ogromna zmiana w porównaniu do roku poprzedniego” – porównuje Adrian. Dodatkowym bodźcem do działania był chęć pokazania mamie, że niepełnosprawność Adriana nie oznacza, że jest gorszy. I choć porusza się na wózku, spełnia marzenia swoje i innych. „Wózek to tylko inny sposób poruszania się” – komentuje.
Iść do przodu to sztuka
Adrian w wieku 15 lat uległ wypadkowi na motorowerze. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Mimo trudnych chwil, już po trzech tygodniach postanowił wziąć się w garść. Postanowił sobie, że będzie żył na sto procent. I będzie się cieszył nawet z najdrobniejszych rzeczy.
„Zamknąć się w czterech ścianach i oczekiwać pomocy drugiej osoby potrafi każdy. Iść do przodu, mimo przeciwności losu, to prawdziwa sztuka. Taką myśl przekazał mi parę lat temu Rafał Wilk, nasz paraolimpijczyk i złoty medalista. I ja to powtarzam na okrągło niepełnosprawnym – te słowa to bodziec do działania” – wyjaśnia w rozmowie z Aleteia.pl Adrian.
Beściak ma duszę sportowca. Od szóstego roku życia trenował dalekowschodnie sztuki walki. Potem było judo, kickboxing, a następnie karate. Zdobył tytuł Mistrza Polski i bronił go przez następne siedem lat. W końcu został dwukrotnie złotym medalistą na Mistrzostwach Świata Juniorów.
Życie go jednak nie rozpieszczało. Przeżył rozwód rodziców, wypadek na motorze i samobójczą śmierć brata. Mimo to nie poddaje się i mówi, że nie ma rzeczy niemożliwych. Przyznaje, że w podniesieniu się z tragedii pomogła mu Fundacja Aktywnej Rehabilitacji, której obecnie jest instruktorem. Uczy tam nie tylko tego, jak nałożyć skarpetkę, co dla ludzi zaczynających poruszać się na wózku jest nie lada wyczynem, ale prowadzi też wykłady motywacyjne.
Czyjaś ręka mnie prowadzi
Na pytanie, jakie znaczenie w jego życiu ma wiara, odpowiada: „Jestem katolikiem. Wiem, że ktoś nade mną czuwa”.
„Po moim wypadku lekarze, widząc rozległe obrażenia, powiedzieli, że powinienem umrzeć. Tymczasem po trzech miesiącach zacząłem grać w koszykówkę. Wiele razy zdarzały mi się sytuacje, dzięki którym wiem, że czyjaś ręka mnie prowadzi. Myślę, że to nie przypadek, że genialnie zapowiadająca się kariera sportowca została przerwana przez wypadek. Dla większości jest to przekreślenie życia– wyznaje. – Ja sam nigdy bym nie przypuszczał, że na wózku objadę całą Polskę”.
Anna Chodyka
*Karolince można pomóc przez wpłaty na konto mamy dziewczynki: Edyta Wolanin, Kadłubiska 14a, 37-610 Narol. Bank Pekao SA w Lubaczowie, 52 1240 2584 1111 0010 2458 7195, z dopiskiem „W drodze po pomoc – The Best Trip 2016”