Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
O tym, jak przetrwać cierpienie i kryzysy oraz jak przekuć je w dobro opowiada Urszula, mama Jaśka Meli.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Anna Chodyka: Co Pani czuła, kiedy Jasiek uległ wypadkowi? Wiara pomogła?
Urszula Mela: Pięć lat przed tym zdarzeniem zmarł mój młodszy syn, Piotr. Utopił się. Miał siedem lat. To straszne doświadczenie zdemaskowało moją wiarę. Okazało się, że ja w nic nie wierzę, niczego nie jestem pewna.
Co sprawiło, że odzyskała Pani wiarę?
To był proces, który trwał dwa lata. Mówi się, że w razie kłopotów można liczyć na rodzinę. U nas trudno było o takie wsparcie, bo tragedia dotknęła nas wszystkich. Każdy cierpiał. Ale Bóg przysyłał ludzi, książki albo księży z jakimś słowem. Pan przywrócił mi Piotrusia razem z wiarą w życie wieczne.
Dziś mogę przyznać, że dostałam Piotrusia na siedem lat. A przecież mogłam nie dostać. Myślę, że był Panu Bogu potrzebny. I nam, żeby się za nas modlił. Dzięki wierze śmierć przestała być straszna. Dziś uważam, że śmierć to perspektywa spotkania.
Jak radzić sobie z cierpieniem?
Nie da się go przeskoczyć. Jak coś było ważne i znika, to musi boleć. Pięć lat po śmierci Piotrusia wypadkowi uległ Jasiek. Krzyczałam do Boga: Nie możesz mi zabrać drugiego syna! Chociaż wiedziałam, że może to zrobić. Pan pokazał nam wtedy swoją moc. Jasiek powinien nie przeżyć, prąd miał przejść przez całe ciało, zniszczyć narządy. A on przeżył – to był cud!
Przez kolejne dwa tygodnie czekaliśmy na diagnozy. To był bezcenny czas dla naszej rodziny. Nie było przed czym uciekać. Musieliśmy ze sobą rozmawiać o życiu, śmierci, Bogu. A On pokazywał: zabrałem jedną nogę, ale zostawiłem drugą. To mogłem zabrać, ale co innego daję w zamian. Nie wiem, jakie życie miałby mój syn bez tego wypadku. Nie sądzę, by choć w połowie tak bogate i urozmaicone, jak teraz.
Bóg zamienił Wasze cierpienie w dobro?
Jeśli przejdzie się przez cierpienie, to po drugiej stronie jest Zmartwychwstanie. Bóg uratował moje małżeństwo. Pełne walki, przemocy, krzywdy i cierpienia zamienił w szczęśliwe i błogosławione. Nie wyobrażam sobie innego męża. Wiele razy słyszę od niego słowa miłości i uważam, że po ludzku to niemożliwe. Pan nadaje sens wszystkiemu.
Należycie do jakiejś wspólnoty?
Od dwunastu lat jesteśmy w neokatechumenacie. Mała wspólnota, w życiu której regularnie uczestniczysz, bierzesz udział w Eucharystii, pracujesz ze Słowem zapisanym w Piśmie, słuchasz Boga. To pozwala doświadczyć Jego Miłości. A co więcej, wspólnota daje braci, uzdrawia relacje. Doświadczam cudów w moim życiu, ale widzę je też w życiu braci i sióstr w wierze. Kiedy ktoś jest słabszy, to brat go niesie. Dzieją się niesłychane rzeczy. Wspólnota urealnia obecność Boga. Ostatnio jeden z prezbiterów powiedział: Pan Bóg da wam wspólnotę złożoną z ludzi, których najprawdopodobniej w ogóle nie polubicie. I to wam uratuje życie.
Przez pewien czas byłam ze wszystkimi w niezgodzie. Nikogo nie lubiłam i czułam się nielubiana. Przyszłam na liturgię i usłyszałam: Dobrze, że jesteś! Wtedy poczułam, że nie muszę być fajna, nie muszę lubić wszystkich, a mimo to Bóg zawsze mnie chce. Wspólnota jest złożona z osób, które wybrał dla mnie Bóg. Jest też poletkiem, na którym uczę się kochać w wymiarze agape i krzyża, nie sentymentu. Nie wyobrażam sobie życia bez wspólnoty.
Jak patrzyła Pani na plany Jaśka, by zdobyć obydwa bieguny, później Kilimandżaro? Kibicowała Pani czy raczej bała się o niego?
I jedno, i drugie. Odwróciłam pytanie, które mi zadawano: dlaczego puściłaś go na biegun? Dla mnie pytanie brzmiało inaczej. Czy mam prawo mu zabronić? Jeżeli on tego chce, jest to mu potrzebne, to jakim prawem miałabym zabraniać?
Pan Bóg ma dla Jaśka swoją drogę. Wyzwania, jakie się pojawiały podczas wyprawy, dały mu siłę. Nam również. Nauczyły, że trzeba poważnie zastanawiać się np. nad tym, na ile mam prawo kierować życiem mojego dziecka. Tu nie chodzi o brak wymagań. Jeżeli ufam Panu, że trzyma moje życie w swojej ręce, to muszę też pamiętać, że trzyma życie moich dzieci.
Jak to wygląda w praktyce?
Moje dzieci nie robiły sobie krzywdy w trudnych sytuacjach, tylko w prostych. Wszystko działo się w okolicznościach z pozoru bezpiecznych. Póki Jasiek jeździł z kolegami rowerem po poligonach, kąpał się w jeziorach i wracał późno, nic złego się nie działo. Raz został na placu zabaw i wydarzyła się tragedia. Wiele było dni, kiedy widziałam, że Pan strzeże moje dzieci. Oddawałam je Bogu.
W pewnym momencie to kwestia uczciwości. Oddaje dzieci Bogu czy nie? I co to w ogóle znaczy? Powierzam, ale nie ufam, że Jezus się nimi zajmie? To nie jest łatwe, pojawia się lęk. Można kogoś, o kogo się boję, złapać w pazury i nie wypuścić albo… więcej się modlić.
Jak przekazywać wiarę swoim dzieciom?
Wyłącznie przez świadectwo. Skoro kryzysy były potrzebne nam, to będą potrzebne i naszym dzieciom. Jeśli powierzam dzieci Bogu, to On je przeprowadzi nawet przez największe trudy.
Św. Augustyn trzydzieści lat pił i spotykał się z kobietami, a potem został świętym – dzięki swojej matce, św. Monice, która modliła się za niego, a nie trzymała na smyczy. To jest bardzo trudne, ale tylko tak można nauczyć się ufać Bogu. Wierzę, że On kocha moje dzieci, bardziej niż ja mogę to sobie wyobrazić.
Jak przekuć kryzysy w dobro?
Każdy kryzys uczy czegoś innego. Są nam potrzebne, bo w nich dotykamy ważnych części siebie, którym trzeba się przyjrzeć. Kryzys w małżeństwie był mi potrzebny, żebym zobaczyła, jaka jestem wredna i osądzająca. Żebym przemoc, którą widziałam tylko w moim mężu, zobaczyła także w sobie. Dzięki temu przestałam myśleć, że to on jest niedobry, a ja w porządku. Kiedy to zrozumiałam, poczułam wstyd. Gdyby nie kryzys, dalej żyłabym w złudzeniu. Kryzysy pokazują obszary, które powinniśmy powierzać Bogu.