Najpopularniejsze ostatnio trendy swoimi korzeniami sięgają początków chrześcijaństwa.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Ikona
Dziesięć twarzy Chrystusa w jednym pomieszczeniu. Niektórych nie widać jeszcze wyraźnie, ale daje się rozpoznać charakterystyczne dla Mandylionu kształty. Na stołach porozstawiano miseczki z naturalnymi pigmentami – trwają warsztaty pisania ikon. Dzieją się tu rzeczy niezwykłe, w malarskiej materii zostaje uobecniona wyższa rzeczywistość. Jak to możliwe? Czemu mimo zakazu sporządzania wizerunków zawartego w pierwszym przykazaniu Bożym zaczęto tworzyć święte obrazy i oddawać im cześć?
Przystąpienie do malowania ikon wymaga odpowiedzenia sobie na te i wiele innych pytań, dlatego często warsztatom towarzyszy część teoretyczna. Uczestniczą w niej także ci, którzy z ikoną mają kontakt po prostu wpatrując się w jej piękno, a chcieliby poznać bogaty sens zawartej w niej symboliki: koloru, gestów, światła, perspektywy. „Ikona jest widzialnością niewidzialnego i niemającego obrazu, ale przedstawianego w sposób cielesny ze względu na słabość naszego umysłu” – pisał św. Jan z Damaszku. Sztuka ikony przez wieki kojarzona była z Kościołem prawosławnym, w istocie jednak sięga czasów Kościoła niepodzielonego – najstarsze zachowane ikony, odkryte w klasztorze św. Katarzyny na Synaju, pochodzą z początku VI wieku. Zainteresowanie ikoną dające się zaobserwować w ostatnim czasie wśród katolików to sięgnięcie do tradycji Kościoła Wschodniego, w którym znacznie częściej niż na Zachodzie mówiło się o tym, że Bóg jest nie tylko Dobrem i Prawdą, ale także Pięknem.
– Praca nad wykonywaniem ikony oferuje bardzo duże skupienie na tej czynności – opowiada Zbyszek, który przez trzy lata uczestniczył w warsztatach ikonopisania Droga Ikony. – Psycholog mógłby powiedzieć, że wprowadza umysł w stan flow. Prace nad ikoną zaczyna się od modlitwy, co w tym stanie zaciera różnicę między modlitwą i malowaniem. Ono także jest modlitwą, a skoro malowanie może być modlitwą, to zachęca, aby z podobnym skupieniem i odniesieniem do Pana Boga traktować inne swoje działania.
Modlitwa Jezusowa
Bransoletka z plecionych paciorków zakończona krzyżem – różaniec to czy coś innego? Jeśli zdobędziemy się na śmiałość i spytamy kogoś, kto nosi na nadgarstku taki przedmiot, dowiemy się, że jest to czotka, sznur służący do modlitwy Jezusowej, zwanej też modlitwą serca. Jest ona próbą odpowiedzenia na wezwanie Jezusa, byśmy modlili się nieustannie. „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznikiem” – tę frazę łączącą w sobie skruchę i adorację imienia Jezus powtarza się wielokrotnie w ciągu dnia, starając się zsynchronizować ją ze swoim oddechem. Stopniowo zaczyna ona towarzyszyć każdej chwili życia, tak że niejako oddycha się Bogiem. Modlitwa Jezusowa, która narodziła się wśród mnichów zamieszkujących w pierwszych wiekach pustynię egipską, wydaje się dziś wielu dobrą formą duchowości pozwalającą znaleźć pokój serca w rozpędzonym świecie.
– Kiedy siedzę i przez 20 minut powtarzam „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną”, zaczyna rozpraszać się hałas miejskiego życia, problemów do rozwiązania, lęków, zmartwień, planów – zauważa Jarema, który modlitwy Jezusowej nauczył się od benedyktynów w Lubiniu. – Wyłania się cisza, w której przemawia Bóg. I nagle zaczynam widzieć, że nie ma się czym martwić, nie ma co nadmiernie planować, nie ma się czego bać.
Medytacja chrześcijańska
„W podróży duchowej, jaką jest medytacja, poprzez powtarzanie mantry i odsuwanie naszych myśli, planów i pomysłów uczymy się cnoty wyrzeczenia i skromności. Rezygnujemy z własnego wyobrażenia o sobie, z naszych pragnień, pozbywamy się lęków i samoskrępowania. Te wyrzeczenia pozwalają na komunię z Nieznanym i z ludźmi na głębszym poziomie rzeczywistości” – pisał mnich benedyktyński John Main, o którym mówi się, że w XX w. na nowo odkrył dla chrześcijan naukę o medytacji. Po odczytaniu jego rozważań wśród osób siedzących przed ikoną zapada cisza, ich oczy są przymknięte, plecy wyprostowane, oddech spokojny – tyle zobaczy zewnętrzny obserwator. W głębi siebie powtarzają pocięte na sylaby słowo „Ma-ra-na-tha”, zwane przez Maina mantrą, co ma pomóc w powstrzymaniu myśli i osiągnięciu stanu skupienia. Chodzi o bycie z Bogiem, a nie wyobrażanie Go sobie lub myślenie o Nim.
„Mantra”, „medytacja” – te słowa wśród niektórych chrześcijan budzą niepokój. Pojawiają się wątpliwości, czy nie chodzi o rozpłynięcie się w jakimś nieokreślonym Absolucie. Praktykujący tę formę duchowości w odpowiedzi na takie zarzuty podkreślają, że choć Main medytacji początkowo uczył się od hinduskiego mnicha, to później podobną metodę odnalazł w pismach jednego z Ojców Pustyni, Jana Kasjana. Dziś dzieło Maina kontynuuje o. Laurence Freeman wraz ze Światową Wspólnotą Medytacji Chrześcijańskiej (The World Community for Christian Meditation – WCCM).
– Długo stosowałam modlitwę brewiarzem, ale w pewnym momencie miałam kryzys tej formy, nie mogłam się skupić – opowiada Olga, która brała udział w spotkaniach różnych warszawskich grup WCCM. – W tym czasie medytacja stała się dla mnie ważnym doświadczeniem. Ona zmusza, by się zatrzymać, a mam wrażenie, że w tym świecie z dużą ilością bodźców jest tak, że biegniemy, biegniemy i umieramy. Medytacja daje wytchnienie, zdrowy dystans do tego pędu.