separateurCreated with Sketch.

Leonard Cohen: Psalmy ku czci Niewypowiedzianego

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Łukasz Kobeszko - 14.11.16
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Kanadyjski bard należał do wąskiej grupy najbardziej znanych artystów świata Zachodu, w których twórczości stale przewijały się wątki duchowe. Cohen pokazał, że w kulturze popularnej jest miejsce dla refleksji na temat istnienia Boga, sensu życia, miłości i spraw ostatecznych.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Leonard Cohen zmarł w niecały miesiąc po ogłoszeniu werdyktu Norweskiego Komitetu Noblowskiego o przyznaniu Literackiej Nagrody Nobla Bobowi Dylanowi. Często porównywano obydwu twórców, zwracając uwagę na podobieństwa życiorysów. Obydwu bardów łączyły wywodzące się ze środkowoeuropejskich środowisk żydowskich korzenie biograficzne, jak i trwale obecne w ich dokonaniach treści metafizyczne.

Wielu obserwatorów zapytało przy tej okazji, kiedy najbardziej prestiżowy na świecie laur literacki otrzyma Cohen, którego – jak się okazało, pożegnalna – płyta „You Want It Darker” w październiku br. ukazała się na rynku. Obok podobieństw, artystów dzieliły jednak także wyraźne różnice. Zarówno Cohen jak i Dylan mieli dość złożony stosunek do judaizmu. Pierwszy, pomimo różnych życiowych zawirowań i zainteresowania różnymi formami duchowości pozostał praktykującym Żydem, Dylan ma za sobą etap radykalnego zaangażowania w jedną ze wspólnot ewangelikalnych.

Cohen starał się w swojej twórczości nawiązywać do europejskich wzorów piosenki literackiej, podczas gdy Dylan pozostał mocno osadzony w muzycznej tradycji amerykańskiej spod znaku country, folk i gospel. Przesłanie utworów Cohena było jednocześnie bardziej wyciszone i uniwersalne dla wyznawców różnych religii i poszukujących, Dylan w przeszłości prezentował wręcz radykalną postawę kaznodziei i proroka.

W cieniu montrealskiej synagogi i epoki kontrkultury

Cohen przyszedł na świat w jednej z dzielnic Montrealu, w zamożnej, aszkenazyjskiej rodzinie córki rabina pochodzącego z terenów dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego i biznesmena branży odzieżowej. Dziadek pieśniarza urodził się zaś na terenach Królestwa Polskiego, a po emigracji za ocean, był aktywnym działaczem społecznym i współzałożycielem Kanadyjskiego Kongresu Żydów. Cała rodzina praktykowała judaizm w ramach synagogi Szaar Haszomaim, najstarszej, bo działającej od połowy XIX wieku synagogi w Montrealu.

Członkiem tej synagogi pozostał Cohen przez całe życie, pomimo, że jak wielu artystów wchodzących na scenę w połowie lat sześćdziesiątych XX wieku przeżywał fascynację systemami myślenia religijnego Dalekiego Wschodu, w tym szczególnie buddyzmem Zen. Podobnie jak Dylan, Cohen był dzieckiem swojej epoki i nie ominęły go meandry duchowych poszukiwań i wątpliwości, eksperymenty z narkotykami oraz nieustabilizowane życie osobiste.

W latach osiemdziesiątych twórca interesował się nurtami ezoterycznymi, Kabałą i filozofią New-Age, dekadę później spędził kilka lat w ośrodku medytacji Zen. Gdy wielu zarzucało jego postawie synkretyzm religijny, Cohen zdecydowanie odrzucał takie sugestie, podkreślając, że judaizm pozostaje jedyną religią, jaką wyznaje, a zainteresowania innymi rodzajami duchowości stanowią tylko rodzaj dopełnienia własnej tradycji. Wielokrotnie przyznawał także, że fascynuje go postać Jezusa Chrystusa, choć nie tyle jako proroka, czy nawet założyciela chrześcijaństwa, ale wzorzec bohatera przekraczającego wszelkie ziemskie uwarunkowania i głoszącego uniwersalną etykę miłości.

W tym typowym dla nowoczesnej kultury chaosie światopoglądowym i pojęciowym, praktyki judaizmu były dla pieśniarza swoistym portem, do którego całe życie powracał, niczym natchniony autor biblijnych psalmów, który od poczucia opuszczenia i duchowej niepewności przechodzi do prostego i zdecydowanego wielbienia Pana i jego dzieła Stworzenia.

W ostatnich latach życia, podczas koncertów, szczególnie dla publiczności żydowskiej w Izraelu i USA często intonował modlitwę „Ma Tovu” rozpoczynającą się fragmentami Psalmu 24, wyrażającego szacunek do miejsc kultu: „Kto wstąpi na górę Pana, kto stanie w Jego świętym miejscu? Człowiek o rękach nieskalanych i o czystym sercu, który nie skłonił swej duszy ku marnościom i nie przysięgał fałszywie. Taki otrzyma błogosławieństwo od Pana i zapłatę od Boga, Zbawiciela swego. Takie jest pokolenie tych, co Go szukają, co szukają oblicza Boga Jakubowego”. W trakcie występów często towarzyszyła mu również modlitwa „Baruch Haszem”, inwokacja wzywająca pomocy Boga we wszystkich czynnościach dnia, często wypowiadana przez pobożnych Żydów.

W kręgu spraw najważniejszych

Przesłanie płynące z tekstów pieśni lub wierszy Cohena trudno jest podsumować w jeden konkretny system filozoficzny lub nawet spójną wizję rzeczywistości. Artysta, mimo pewnych wyjątków na ostatnich płytach, wydawanych od lat dziewięćdziesiątych, unikał raczej doraźnej publicystyki, nie brał na swoje barki gorących problemów społecznych i cywilizacyjnych. Artystę charakteryzowała raczej pewnego rodzaju subtelność i kameralność, bliższa wieczorom recytatorskim przy winie i świecach w małych klubach, niż stadionowym widowiskom, do których przyzwyczaiły nas współczesne gwiazdy.

Kwiaty i znicze przed mieszkaniem Leonarda Cohena w Montrealu w Kanadzie. fot. Polaris/EAST NEWS

Polaris/EAST NEWS
Kwiaty i znicze przed mieszkaniem Leonarda Cohena w Montrealu w Kanadzie. fot. Polaris/EAST NEWS

W swoich utworach celebrował bardziej zwyczajność, na prostych przykładach pytał o sens ludzkich relacji, o cienką granicę, na której rodzą się i trwają ludzkie emocje. Gdy jednak zwracał się do Stwórcy, w takich utworach jak „If It Be Your Will” lub słynnym „Hallelujah”, nie wyrażał wątpliwości nowoczesnego artysty kwestionującego świat wartości i religijnych kodów kulturowych, lecz żarliwą postawę psalmisty, doświadczającego nieraz zła, pustki i cierpienia, ale pokornie zdającego się na wolę Boga i uznającym Jego niekwestionowany autorytet.

Pomimo różnych życiowych zawirowań i doświadczeń, wątpliwości i niemożliwości ostatecznego zrozumienia drugiego człowieka i świata, Cohen zdaje się mówić: Bóg istnieje i jesteśmy w jego rękach. To On, a nie nasze zmienne nastroje, grzechy i słabości będą mieć ostatnie i decydujące słowo w historii człowieka i świata. Wszakże pisał: „Jeśli wola Twa, to umilknę znów. I uciszę głos

Tak, jak kiedyś już. I w milczeniu. Będę czekał aż znowu wezwiesz mnie. Jeśli wola Twa” (przekład Macieja Zembatego).

Ufać należy, że 7 listopada Leonard Cohen spotkał się ze swoim jedynym Ojcem, który potwierdził intuicje i drogowskazy, które przez lata pojawiały się w jego twórczości.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.