separateurCreated with Sketch.

Mój syn przez lata żył na „kocią łapę”. Co zrobiliśmy nie tak?

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Ta „kocia łapa” to epidemia. Rodzice różnie reagują na to, że ich dzieci się nie pobierają. Ja przeżyłam to ciężko.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Życie na „kocią łapę”

Mój syn się ożenił. Niby nie ma w tym nic dziwnego, to normalne, że dorosłe dzieci żenią się, wychodzą za mąż i opuszczają dom rodzinny. Wyfruwają z gniazda, jak mówili nasi dziadowie. Normalne?

Ich sposób wyfruwania jest inny, ich sposób usamodzielnienia opisują socjolodzy i psycholodzy, a jego specyfika polega na tym, że wyfruwają, żeby wspólnie zamieszkać z życiowym partnerem (proszę wybaczyć, słowo to kojarzy mi się z szyldami „Wróblewski i partnerzy”, nie z małżeństwem).

A później jest ożenek lub nie. W wypadku syna prawie po dekadzie młodzi partnerzy zdecydowali się na ślub cywilny. Właściwie nie wiadomo, co ich do tego skłoniło, jest to temat tak delikatny, a nawet drażliwy, że bałam się spytać. Bo od lat mieszkają wspólnie, wychowują uroczego synka, rano wstają do pracy, wieczorami zajmują się dzieckiem i szykują na kolejny dzień, spędzają razem święta i urlopy, wiodą więc normalne małżeńskie życie. To co ich do tego skłoniło?


BABCIA W KAWIARNI
Czytaj także:
Moja Babka Polka. Dumna kobieta bez ziemi, waleczna jak lwica

 

Tylko ślub cywilny

Ceremonia w urzędzie odbyła się według utartej formuły. Pani potwierdzająca zawarcie małżeństwa była miła i bardzo się starała, wygłosiła krótkie przemówienie o znaczeniu tej instytucji dla męża i żony oraz dla całego społeczeństwa, młodzi wyrecytowali teksty przysięgi, wymienili obrączki, a na koniec zabrzmiał marsz weselny.

W sumie trwało to kwadrans i można już było pojechać za miasto, na przyjęcie do domu letniskowego przyjaciół. Nowożeńcy prosili, żeby zamiast kwiatów przeznaczyć pieniądze na fundację opiekującą się chorymi dziećmi, a poza tym, żeby każdy przyniósł butelkę wina. Przyjęcie składało się z rozmaitych potraw, zapiekanek i sałatek, przygotowanych przez młodych i ich przyjaciół, co można by ująć w formule „Kuchnie Świata”. To i tak lepiej niż pocztówka z Bali z informacją, że „zawarliśmy ślub w najbliższym konsulacie, który był po drodze”, co wydarzyło się bliskim znajomym.

Można w ten sposób? Ależ oczywiście. Na przyjęciu było bardzo miło i serdecznie, naprawdę nie ma wielkiego znaczenia, czy jest trochę po hipstersku i że uroczysta biesiada lub eleganckie przyjęcie w podmiejskim dworku zostały zastąpione spotkaniem w domku letniskowym. I nie ma znaczenia, że stremowany młodzian nie idzie z bukietem prosić rodziców o rękę, a przynajmniej poinformować o wspólnych planach na życie. I nie ma znaczenia, że przyszli w dżinsach…


MAŁŻEŃSTWO, CICHE DNI
Czytaj także:
Czy powinniśmy się rozwieść, bo już nie czujemy się kochani?

 

„Kocia łapa” – ciężko to przeżyłam

Tu ważne jest zupełnie coś innego. Rozglądam się po znajomych, koleżankach i przyjaciółkach i stwierdzam, że ta „kocia łapa” to epidemia. Rodzice różnie na to reagują, że ich dzieci się nie pobierają, bardzo wielu uważa, że wszystko jest w porządku, ja przeżyłam to ciężko.

I tak jak dziesięć lat temu, gdy coś się zawaliło, tak i w dniu ożenku robiłam rachunek sumienia, w trakcie którego wciąż powracało pytanie: W którym miejscu mąż i ja popełniliśmy błąd?

Jesteśmy wierzącą rodziną, więc to, że „chodzimy” do kościoła, nie podlegało dyskusji, bo nie jest tak, że jak dziecko dorośnie, samo sobie wybierze religię. Mały człowiek musi otrzymać drogowskazy i pewniki. Owo „chodzenie” do kościoła było starannie obudowane rozmowami, wyjaśnianiem, czemu wierzymy, czym jest dla nas, męża i mnie, wiara. Wspólna modlitwa i obchodzenie świąt. Katecheza w szkole, Pierwsza Komunia i bierzmowanie. Przy tym mogli wybierać – syn nie musiał być ministrantem, a córka bielanką, nie musieli jeździć na obozy organizowane przez księży czy należeć do wspólnot świeckich.

A i tak wyszło, jak wyszło. Przypomniał mi się wpis internautki wyjaśniającej, dlaczego nie będzie mieć dzieci. Bo dziecko to ogromna, kosztowna inwestycja, na dodatek niepewna. Pani ta ma w jednym rację: nie wiemy, jaki będzie efekt naszego wysiłku, bo spotykamy się z wolną wolą drugiego człowieka. Robiąc rachunek sumienia, rozliczając siebie, muszę jednak wziąć pod uwagę także klimat ogólny, który nas otacza.


POPE FRANCIS,PLANE,MARRIAGE
Czytaj także:
Ślub 10 kilometrów nad ziemią

 

Dlaczego tak się stało?

Specjaliści twierdzą, że człowieka kształtuje kilka czynników: rodzina bliższa i dalsza, szkoła, grupa rówieśnicza, media i kultura masowa. Ci specjaliści nie biorą już pod uwagę Kościoła i religii, a tylko one są sprzymierzeńcami rodziców, którzy chcą przekazać dzieciom chrześcijaństwo.

Obecnie dzieci wychowują się więc pod wpływem dwóch sprzecznych komunikatów, bo szkoła nie wie, w jakim kierunku prowadzić ucznia, zaś media i kultura masowa przeważnie nęcą przeciwnymi propozycjami. Rodzice i Kościół mówią o czystości przedmałżeńskiej, ale w każdym filmie z serii love story bohaterowie postępują inaczej.

Trwałość małżeństwa? Po co się męczyć, skoro są rozwody? – mówią bohaterowie kultury masowej. Ten głos jest potężny, wszechogarniający, działa nieustannie na świadomość, kształtuje wybory. A kim my jesteśmy? – rodziną niszową, bo my jesteśmy mężem i żoną od dziesięcioleci, a młodzież „nie wierzy w małżeństwo”.

„Antysystemowi” rodzice zdają sobie szybko sprawę, jak nikłe są ich siły wobec potężnego konkurenta, że nie pomoże żadna izolacja i że ich dzieci będą kiedyś wybierać między sprzecznymi propozycjami. Czy wybiorą trudną i wąską ścieżkę, czy szerokie trakty świata, by użyć metafory autorów dzieł duchowych?

Dzisiejsze odejście od wiary tłumaczy się słabością wiary chrześcijan. Z pewnością tak jest. Ale jest coś istotnego, o czym się w rozrachunkach nie pamięta: laicka propozycja jest potężna przede wszystkim dlatego, że jest po prostu łatwiejsza, przynajmniej w pierwszej chwili tak się wydaje. Iść za upodobaniami, bez zobowiązań – to nęci, bo nie wymaga wysiłku. – Takie życie jest banalne – stwierdziłaby pewna filozofka.

 

Rada dla zmartwionych rodziców

Co dalej? Zmartwionym rodzicom udzieliłabym jednej rady: nie powtarzajcie w kółko pytania: „Kiedy się pobierzecie”?, bo skutki mogą być odwrotne. Zmartwieni rodzice powinni porozmawiać raz, najwyżej dwa razy z dorosłymi dziećmi. Wyjaśnić, że z wiarą może być różnie, ale z powodu dzieci warto, by „partnerzy” wzięli odpowiedzialność za siebie choćby przed urzędnikiem państwowym, bo jest to jakieś zapewnienie stabilności.

Poza rozmową jest jeszcze świadectwo, ale ono było cały czas przed oczami dzieci, które nie mogły nie zauważyć, że mimo naszych słabości i pęknięć jest Ktoś, kto to nagle wszystko zszywa i scala, i opatruje rany. A gdy słowa i świadectwa się kończą, pozostaje modlitwa.

Bezradni nie dysponują niczym innym, a chodzi o to, by młodzi zaprosili Trzeciego Wędrowca, który także niesie ich krzyż. Bo małżeństwo nie jest łatwym zadaniem i drogą. Gdy jest On, wszystko wygląda inaczej. Przez wiele lat można tego nie chcieć i nie widzieć. A my, zatroskani rodzice, możemy tylko prosić, żeby któregoś dnia Go odkryli. Bo tylko On potrafi zamienić wodę w wino. To dlatego tak się upieramy, cierpimy, wpadamy w depresje. Czekamy.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.