Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Czy bez watykańskiego sztafażu trauma porzuconego w dzieciństwie człowieka, który znalazł się dość przypadkowo w trybach władzy, zainteresowałaby szersze grono widzów?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jeszcze przed premierą pierwszego sezonu producenci serialu „Młody papież” poinformowali, że już wkrótce ruszają prace nad drugim sezonem. Czy po wyemitowaniu dziesięciu odcinków zmienili zdanie? Podobno nie. A nawet, żeby zrobić kontynuację, reżyser zrezygnował z pomysłu filmu poświęconego Silvio Berlusconiemu.
Niektórych najnowsze dzieło Paola Sorrentino zachwyciło. Część z nich to miłośnicy twórczości tego reżysera, którzy lubią jego styl narracji i „malarskość” kadru. Zachwyceni chłonęli każdy z kolejnych epizodów i połykali zgrabne sformułowania padające z ust bohaterów. Dostali prawie dziesięciogodzinną ucztę. Media donoszą, że serial bije rekordy popularności na całym świecie.
A co z tymi, którzy seriale oglądają przede wszystkim dla fabuły? Którzy chcą, aby twórcy opowiedzieli im historię, niekoniecznie z morałem, ale ciekawą i przykuwającą uwagę?
Też nie powinni być zawiedzeni. Pomysł, aby przedstawić dzieje stosunkowo młodego, mającego mniej niż pięćdziesiąt lat, człowieka, który zasiadł na Stolicy Piotrowej, może być intrygujący. Zwłaszcza dla odbiorcy, który w realu widział w Watykanie tylko mężczyzn w mocno zaawansowanym wieku. Rzecz jednak w tym, co się z tym niezłym pomysłem zrobi.
I tu, dla amatorów wciągających opowieści podzielonych na odcinki, zaczynają się w serialu Sorrentino schody. Próba cierpliwości i wytrwałości. Dotyczy to również tych, którzy słysząc tytuł i zapowiedzi, spodziewali się dzieła głęboko analizującego aktualny stan Kościoła katolickiego i to z perspektywy Namiestnika Chrystusa na ziemi.
Myślę, że „Młody papież” to nie jest serial o Kościele. Kościół, Watykan to jedynie dekoracje, w których umieszczony został tytułowy bohater. Równie dobrze rzecz mogłaby się rozgrywać w jakiejś korporacji albo w wyimaginowanej, tajemniczej dla świata, społeczności. Tylko czy bez kościelnego sztafażu trauma porzuconego w dzieciństwie człowieka, który znalazł się dość przypadkowo w trybach władzy, zainteresowałaby szersze grono widzów? Czy okrzyknięto by go „przebojem”? Trudno powiedzieć.
Jude Law opowiadał, że grając postać, musiał sam sobie postawić pytania dotyczące wiary. Rzeczywiście, serial Sorrentino dość mocno dotyka tego tematu. Rodzi się jednak pytanie, na ile sposób, w jaki problem wiary został pokazany w „Młodym papieżu”, okaże się przydatny w zmaganiach na tym polu tocznych przez odbiorców dzieła? Czy się odnajdą w tym, co zobaczyli na ekranie? Czy też ich rozterki, wątpliwości, nawrócenia, spotkania Boga, odbywają się na zupełnie innej płaszczyźnie? Czy rzeczywiście dla współczesnego człowieka, jak mówi w serialu stary kardynał, „Pytanie nie brzmi, czy Bóg istnieje, lecz raczej: dlaczego ufamy Bogu”?
Żyjemy w czasach, w których instytucje, firmy, koncerny, organizacje potrzebują „twarzy”. Kościół też. Od dość długiego czasu „twarzą” Kościoła jest papież. Przyzwyczailiśmy się w ostatnich dekadach, że jest to twarz sympatyczna, życzliwa, pogodna, miła, wywołująca pozytywne emocje, otwarta, całkowicie jawna.
Paolo Sorrentino pokazał coś odwrotnego. Papieża antypatycznego i ukrywającego się. Czy to możliwe? Pewnie tak. Przecież nie jowialny uśmiech i brylowanie w rankingach popularności jest istotą ewangelizacyjnej misji Kościoła i następcy św. Piotra. Jest jednak w zamyśle prezentowanym przez ubierającego się w wygrzebane z zakurzonych szaf stare papieskie szaty i odzyskującego tiarę Lenny’ego Belardo poważne odwrócenie polecenia Jezusa Chrystusa. Chrystus posłał swoich uczniów do świata. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. „Młody papież” chowa się, bo chce, żeby to ludzie – zaciekawieni jego nieobecnością w przestrzeni publicznej – przyszli do Kościoła.
Bohater serialu Sorrentino ma tylko jedno rzeczywiste pragnienie. Chce odzyskać brutalnie odebrane mu przez rodziców-hippisów dzieciństwo, chce znów być dzieckiem. Ich dzieckiem. To właściwie jedyny motor jego działań, decyzji, jedyna motywacja sposobu patrzenia na świat i na Kościół. Wpleciony w to motyw skuteczności w modlitwie skłania do zastanowienia, kto naprawdę wysłuchuje modłów Lenny’ego Belardo.
Wydawałoby się, że temat „bycia papieżem” to samograj, który powinien rodzić filmowe arcydzieła. Okazuje się jednak, że nie jest to takie proste. Twórcy próbujący się z nim mierzyć nie odnoszą oszałamiających sukcesów. „Młody papież” został uznany za przebój. To jednak nie to samo, co dzieło wybitne, zapisujące się na stałe w historii sztuki. Żywot przebojów zwykle jest krótki. Trafiają w chwilowe zapotrzebowanie, po czym przemijają.
Wytrwali oglądacze seriali wiedzą, że czasami zdarza się, iż drugi sezon jest znacznie lepszy od pierwszego. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie z „Młodym papieżem” Paolo Sorrentino. Chciałbym, żeby tak było, ponieważ jestem przekonany, że dobry, wybitny film albo serial o papieżu, o Kościele katolickim, jest bardzo potrzebny. Światu, kulturze, wyznawcom Jezusa Chrystusa. I być może to właśnie autor „Wielkiego piękna” potrafi go zrealizować.
Chociaż pierwszy sezon „Młodego papieża” może u wielu widzów pozostawić uczucie dużego niedosytu, to jednak czas poświęcony na oglądanie wszystkich dziesięciu odcinków nie jest zmarnowany. Jest zadatkiem na sezon drugi, w którym – być może – główny bohater choć trochę dorośnie. I odkryje, o co naprawdę chodziło Jezusowi, gdy mówił, że Jego wyznawcy powinni stać się jak dzieci.
Przeczytaj także:
Jude Law: Na planie serialu „Młody papież” odkryłem wiarę na nowo
Znacie czołówkę „Młodego papieża”? Odkryliśmy jej sekret!